środa, 27 stycznia 2016

The Beatles - With The Beatles (1963)



To jest druga płyta długogrająca zespołu The Beatles w ich dyskografii. Powstała jakby w cieniu ich własnych singli, dodam że singli wybitnie przebojowych, których zawartość muzyczna wykreowała światową beatlemanie. Piszę tu konkretnie o takich tytułach jak: „From Me to You”, „She Loves You”, „I Want to Hold Your Hand” (przed ukazaniem się albumu) oraz „Can't Buy Me Love”, „A Hard Day’s Night” (niedługi czas po… ). Intensywność wydawnicza zespołu w owym czasie jak widać była ogromna, ale i zapotrzebowanie ogromne. Myślę, że w tamtych czasach spokojnie rynek muzyczny mógłby wchłonąć i zamienić na olbrzymie pieniądze jeszcze z kilka singli i z dwa longplaye. Ważne tylko by podpisane to było The Beatles. Aktywność nagraniowa wynikała również z bardzo sprecyzowanego planu Briana Epstaina (menadżer The Beatles) odnoszącego się bezpośrednio do „zaplanowanej ścieżki kariery” tego zespołu, w którym to dokładnie określił kiedy i w jakiej formie ma zespół być aktywny. 

Płyta nie była promowana ani jednym singlem, co zwłaszcza w tamtych czasach było rzadkością. Pewną szansę na zaistnienie na siedmiocalówce miała piosenka otwierająca płytę „With The Beatles”, ale ostatecznie ustąpiła miejsce kompozycji „I Want to Hold Your Hand”. Jak pamiętamy z historii okazało się to dobrą decyzją, gdyż singiel powędrował szybko na pozycję numer jeden i to nawet w USA.  "It Won't Be Long" stała się więc pechowcem, choć w zamyśle komponowano ją z myślą o kolejnym singlu. Lennon z McCartneyem w tamtym okresie chwytali się sprawdzonych metod. Jeśli coś chwyciło, to pomysł powtarzali. Mieli przy tym na tyle wyczucie, by powielany wzorzec nie był stosowany zbyt często. W 1963/64 wizytówką grupy były trzy wyrazy „Yeah”, „Yeah”, ”Yeah”. Była również harmonijka ustna (podpatrzona wcześniej u Bruce Channe tego od „Hey Baby” - piosenki spopularyzowanej ponownie w filmie Dirty Dancing). „Nadużycie” słów „Yeah, Yeah. Yeah” przez Beatlesów ograniczało się do  trzech tytułów „She Loves You”,” I'll Get You” (obie na jednym singlu) i właśnie otwierającego płytę „With The Beatles” „"It Won't Be Long". Piosenka w zdecydowanej większości kompozytorsko – tekstowo pochodzi od Lennona i nie doczekała się nigdy publicznego wykonania. Przynajmniej oficjalnego. Fani poznali ją z tej płyty i praktycznie jest to jedyny istniejący  jej zapis. Również nie należy ten tytuł do ulubionych tematów grup coverujących piosenki The Beatles. Trochę szkoda, ponieważ ta otwierająca płytę kompozycja to esencja wczesnego stylu zespołu i nie odstępuje moim zdaniem jakością i przebojowością od ówczesnych ich przebojów singlowych. Kolejną piosenką albumu jest ponownie Lennonowska twórczość  „All I've Got to Do". Przez kilka lat traktowana przeze mnie jako wypełniacz, ale to było dawno temu. Obecnie integralna część o dość skomplikowanej melodii, klimatem i rodem z wytwórni Motown. Nie chciałbym tu opisywać każdej piosenki więc napiszę trochę na skróty. Płyta „With the Beatles” zawiera czternaście piosenek. Siedem z nich należy autorsko do spółki Lennon – McCartney, jedna do Georgea Harrisona. Pozostałe sześć to kompozycje mniej lub bardziej popularne w tamtym okresie, które Beatlesi lubili w sposób szczególny. Dodajmy, że te pożyczone piosenki w ich wersjach, które trafiły na płytę to doskonale wytrenowany materiał jeszcze z czasów hamburdzkich. Część z tych piosenek przetrwała jeszcze kolejne lata jako podstawa repertuaru koncertowego. Tak w telegraficznym skrócie. Na płytę trafiły: „"Till There Was You" – prześliczna ballada pochodząca z musicalu, zaadoptowana przez Paula na tą płytę, ale i obecnie z tego co wiem widnieje na liście piosenek koncertowych wykonywanych przez niego. Warto dodać, że to właśnie na tą piosenkę zwrócił uwagę George Martin (producent płyt) proponując pierwsze przesłuchanie grupie przed podpisaniem kontraktu z Parlophone. Druga nie ich piosenka to „"Please Mr. Postman" pochodząca od dziewczęcej grupy The Marvelette. Piosenka na tej płycie błyszczy i tylko obecna powszechna wiedza sprawia to, ze nie traktujemy jej jako kompozycji Lennona i McCartneya. Ta piosenka posiada wszelkie cechy hitów tej wspaniałej spółki kompozytorskiej.




Trzecie zapożyczenie to „Roll over Beethoven” autorstwa Chucka Berrego. ZaśpiewaŁ tu George Harrison i to pomimo tego, ze w okresie Hamburga tą piosenkę na scenie szlifował cały czas John. Czwarta ? „You've Really Got a Hold on Me", kompozycja Smokey Robinsona. Ten przykład zdradza z jakim wyczuciem Beatlesi potrafili z katalogów firm murzyńskich wybierać dla siebie repertuar. Piosenka obecnie znana głównie z wersji Beatlesów i to znana na skalę o jakiej Smokey mógł pomarzyć pisząc ją dla siebie. Piąta cudza kompozycja to „Devil in Her Heart” i ponownie na wokalu usłyszymy tu Harrisona. Piosenka wyszperana przez zespól za sprawą przypadkowego trafienia na nią w sklepie płytowym, którego właścicielem był menadżer zespołu Brian. Oryginał należy do grupy żeńskiej The Donays i jeżeli kiedykolwiek zdobył popularność to głównie za sprawą tego, że nagrali tą kompozycję The Beatles i niektórzy dociekliwi sięgać zaczęli po pierwowzór w celu dokonania porównania. Ostatnią na tej płycie przeróbką jest „Money (That's What I Want) wylansowany wcześniej przez Barrerra Stronga. Na tej płycie robi za tak zwane kilka minut dla Ringo., zresztą akurat w przypadku tej płyty nie jedyne. Wszystkie płyty od początku ich kariery zawierały coś co Ringo Starr mógłby zaśpiewać ku radości jego fanów. Na późniejszych płytach w dyskografii o repertuar dla niego będą już dbać koledzy z grupy.

Czas na esencję z tego albumu, czyli to co w stu procentach jest The Beatles. Jednym słowem zawartość cukru w cukrze. O  „It Won't Be Long" oraz  „All I've Got to Do" już wspomniałem czas więc na chyba największy przebój z tej płyty I kto wie czy to nie największy zarazem przebój w latach sześćdziesiątych, który nigdy na najważniejszych rynkach muzycznych nie ukazał się na singlu. Mowa tu o McCartneyowskim „All My Loving”. Owszem upchnięto ją na kolejnej Epce ale to w chwili, gdy jej popularność była raczej gwarancją dla powodzenia tej „czwórki 7 calowej” niż próbą lansowania jej samej jak to ma zazwyczaj miejsce wypuszczając single. Pocieszeniem nobilitującym tą piosenkę do grona największych przebojów był fakt umieszczenia jej w dobrze wyselekcjonowanej według mnie składance największych hitów grupy a wydanej dopiero w 1973r pod tytułem „The Beatles 1962-1966” (sławny red album). Na stronie pierwszej mamy jeszcze dwie piosenki „Don't Bother Me” pierwszą wydaną oficjalnie kompozycję Harrisona. Doskonała rock and rollowa piosenka szkoda, że później pomijana już przez Georga podczas swojej solowej kariery oraz „Little Child”, która tak trochę była pomysłem dla Ringo, ale w rezultacie zdecydowano się powierzyć mu coś innego i chyba bardziej pasującego do temperamentu perkusisty. „Little Child” zaś odegrali w studiu jako poprawny rock and roll z wokalami Johna i Paula i powiedzmy sobie szczerze, że to jedna ze słabszych kompozycji od The Beatles, choć osobiście nie wyobrażam już sobie jej braku w ich dyskografii. Tworzy całość z resztą i jest jak sznurowadło do butów. Ringo w to miejsce otrzymał „Wanna Be Your Man”, które kilka tygodni wcześniej nagrali i wydali The Rolling Stones. Tą piosenkę John z Paulem sprezentowali na prośbę menadżera Stonsów kolegom Jaggerowi i Richardsowi. Praktycznie dokończyli oni ją komponować na oczach Stonsów dając im tym samym impuls do tego by również oni mieli iść drogą własnych piosenek. Fakt podarowania tej piosenki Stonsom i odnotowania ich sukcesu na listach przebojów sprawił, że Brian Epstain zabronił chłopakom z grupy rozdawać swoje piosenki na lewo i prawo, zwracając im przy tym uwagę na to, że jeżeli już mają coś dawać komuś to niech to będą artyści, związani z jego opieką. W odpowiedzi usłyszał, że oddają tylko ochłapy, resztki nic nie warte. Co było bzdurą. Obdarowanie kogoś ich kompozycją było sprawdzianem dla nich samych na ile są dobrymi kompozytorami. Ich popularność bowiem wykluczała wtedy obiektywizm. Na deser zostawiłem sobie  piosenkę „Not a Second Time”. W myśl beatlesowskiej zasady, że śpiewa ten kto zna najlepiej tekst rolę tą powierzono Lennonowi, zresztą czuć że to jego dzieło od A do Z.. To moja ulubiona piosenka z tej płyty. Tekst jak większość beatlesowskich rzeczy tamtego okresu dość banalny. Ale w tamtej muzyce tamtych czasów nie on odgrywał rolę. Był ważny jako uzupełnienie dźwięku i jeżeli niósł jakiś slogan do rytmu i przebojowej melodii był od razu prawie murowanym hitem. „Not a Second Time” jest takim sloganem. Chyba jest przy tym najmniej zamęczoną w radiu piosenką tej grupy. Również nie często o ile w ogóle coverowana. Dla mnie to perełka muzyczna o której świat najnormalniej zapomniał i tylko nieliczni miłośnicy grupy ją słuchają. Na koniec powinienem napisać jeszcze o okładce. Autorem zdjęcia jest Robert Freeman – artysta fotograf, sąsiad Lennona z tamtego czasu, który nie wiem czy bardziej kręcił artystycznie Johna swoim talentem, czy żoną. Podobno to o niej za kilka lat napisze Lennon piosenkę „Norwegian Wood”. Inspiracją dla zdjęcia były wcześniejsze fotki wykonane jeszcze w Hamburgu przez Astrid (wybaczcie pominę już opis kto to był i że w ogóle ją wspominam). Rewers zawiera opis w którym podobno po raz pierwszy pada określenie które przylgnie do zespołu już na zawsze Fab Four – cudowna czwórka.

Posumowanie:

Płyta ukazała się tradycyjnie premierowo w wersji mono. Wersję stereo świat ujrzał w kilka tygodni później. Stąd też wśród ortodoksyjnych zwolenników zespołu wersje mono są tymi kultowymi. Ja zdecydowanie wolę ich odsłonę stereo, choć to ponoć nad miksem mono najwięcej czasu spędzali inżynierowie i producent. Miksowanie stereo powstawało  podobno znacznie szybciej i z mniejszą dokładnością. Płyta jest rock and rollowa z podobnym repertuarem do wcześniejszego debiutu. Jeszcze nie czuć na niej kroku milowego i od poprzedniczki nie różni się zasadniczo pomimo tego, że na nagranie zespół miał już czasu trochę więcej. Jest płytą krótką bo zaledwie 32 minuty, co stawia ją w świetle dnia dzisiejszego czasowo jako maksi singla. Uważana obecnie jako jedna ze słabszych płyt w karierze tej grupy, zresztą do współy z  „Beatles for Sale” (kiedyś i o niej będzie na blogu). Jest kontynuacją jak wspomniałem stylu „Please Please me”. Nagrywana trochę na szybko by wypełnić kontrakt. Większość piosenek z niej zagościła na pierwszej płycie długogrającej The Beatles wydanej w USA. Dla mnie jest jedną z płyt dzieciństwa o czym zresztą pewnie kiedyś jeszcze napiszę przy okazji jakiś wspominek. Oceniam ją na cztery gwiazdki, bo ten zespół nagrywał płyty tylko bardzo dobre i wybitne. Ta akurat należy do tej pierwszej grupy. Nie jest to płyta, która w końcówce roku 1963 jakoś rewolucjonizowała muzykę. Nie było to nic nowego. To był po prostu rock and roll a wtedy po prostu ludzie to lubili a The Beatles byli w tym póki co najlepsi.

Z pozycji fana zespołu uważam, że ta płyta to pozycja obowiązkowa w każdej kolekcji płytowej i to nie tylko miłośników grupy. Z pozycji mojej nostalgii uważam dodatkowo, że jej nie posiadanie to objaw nieznajomości pewnych wartości. Oceniając to jednak z pozycji wyważonej przesyłam sugestie, że nie powinno się przejść obok niej obojętnie, bo jeśli lubisz „płyty „Help” czy „A Hard Days Night” to musisz lubić także i tą. Nie ma innego wyjścia. To ta sama muzyka i te same emocje, no chyba, że komuś wystarczą Beatlesi w wersji light, czyli cztery / pięć  najlepszych albumów, wtedy moje argumenty tracą moc. Ten album bowiem pomimo swojej wspaniałości nie należy do pierwszej piątki ich najlepszych płyt. Tacy byli Beatles.. Dlatego zachęcam…






 

środa, 20 stycznia 2016

Teatr Muzyczny Roma - Mamma Mia (Soundtrack)




Z musicalem „Mamma Mia” w jakimś sensie kontakt mam prawie od czasów jego premiery w Anglii. Niestety tylko jako ten oblizujący się opowieściami innych. Niewiele później dotarł do moich rąk zapis soundtracku z tamtego przedstawienia. Następnie dotarła do mnie wiadomość o filmowej adaptacji tego przedstawienia (dobre kilka lat później). Nie będę się rozpisywał o tym filmie, bo nie on jest tematem. Napiszę tylko, że uważam go za najlepszy film muzyczny od czasów Grease. Film widziałem naście razy i gdy w pewnym sensie zaspokoiłem już za sprawą "cinema" swoją potrzebę poznania musicalu "Mamma Mia" doszła mnie wieść o tym, że nasza rodzinna scena szykuje premierę. Teatr Muzyczny Roma pod tym względem okazał się niezawodny. Uradowany tym faktem udałem się na odpowiednia stronę WWW celem zakupu biletów na przedstawienie. Był chyba luty. Jako ewentualny termin obejrzenia przedstawienia wybrałem sobie marzec. Okazało się że biletów na marzec było brak. Ok. – pomyślałem, świeża rzecz, pójdę w kwietniu. W kwietniu też było brak, podobnie w maju, czerwcu, lipcu i sierpniu. Kilka wolnych pojedynczych dopiero na wrzesień i to tak, że jadąc z żoną byśmy musieli się rozsiąść oddzielnie. Musiałem więc odłożyć plany na później. Później pojawiły się komplikacje uniemożliwiające mi planowanie czasu wolnego na dłużej niż tydzień do przodu. Tak więc kolejny raz z czegoś rezygnuję w imię „wyższych wartości”. Nadmienię, że monitorowałem dostepność biletów przez kolejne miesiące i zawsze wykupione były do przodu na cztery - pięć miesięcy. Po co tyle tytułem wstępu ? Głównie po to by czytelnik od razu się zorientował w tym, że to co napiszę teraz nie będzie ani w małym cieniu obiektywne. Zbyt duże mam emocje w stosunku do tego musicalu, który za sprawą samej muzyki towarzyszy mi w moim życiu od czasów, gdy nawet jeszcze nikt nie wpadł na pomysł by był to musical.

Tematem właściwym tego  wpisu blogowego jest wydana kilka dni temu płyta ze ścieżką muzyczną z polskiej wersji przedstawienia Mamma Mia. Dokładnie tego na które niedane mi jest póki co dotrzeć. Próbki miałem okazje już przy różnych okazjach poznać za sprawą You Tube i nie ukrywam, że robiły na mnie wrażenie pozytywne. Tym bardziej w chwili objawienia mi wiedzy o ukazaniu się płyty pojechałem niezwłocznie do Empiku. Tak sie składa, że ta sieć ma sporo tytułów do których rości sobie prawo wyłączności. Ne wiem jak duży nakład wyszedł ale poprzednie pozycje Romy dość szybko przestawały być dostępne na półkach. Tak więc mam już to wydawnictwo.

Pierwsze wrażenie ? Kolorystyka i grafika okładki znana już z wcześniejszych pozycji. Całość wydana została jako digipack i nie kryję tego jestem z tego powodu zadowolony, gdyż z uwagi na delikatność opakowania mają dla mnie takie płyty coś z magii winyla. Trzeba dbać i umiejętnie chwytać. A okładka o wiele lepiej wygląda w digipacku,  niż przysłonięta choćby i idealnie wyglądającym plastikiem. Digipack zawiera jedną płytę , książeczkę z całą „listą płac” oraz podstawowe informacje. Nie zabrakło również fotek ze sceny.

Teraz już o samej muzyce z tej płyty. Znając na pamięć wersje oryginalne oraz wersje musicalowe oraz te musicalowo – filmowe dostrzegam różnicę. Zdecydowanie wersje  w wykonaniu ABBA jak i pochodzące z filmu wykonania mają lepsze brzmienie. Nie oznacza to jednak, że należy grzebać Teatr Muzyczny  Roma. Absolutnie nie, bo to nadal świetna dynamiczna muzyka, tylko po prostu nie trzyma się aż tak wiernie aranżacjom względem zespołu ABBA,  jak te we filmie. Płyta jest dobrze wyprodukowana to znaczy, że dynamikę ma świetną i wszystko brzmi klarownie. Jak przystało na muzykę ABBA wszystko brzmi tu czysto, lekko i przyjemnie.


Najwięcej obaw miałem o tłumaczenie tekstów piosenek oraz dopasowanie ich do muzyki. Nauczony doświadczeniem tłumaczenia filmu na płytach DVD (na piratach W divX krążą napisy zdecydowanie lepsze niż te z oficjalnego DVD)  miałem prawo odczuwać niepokój. Na szczęście zupełnie niepotrzebnie. Pan Daniel Wyszogrodzki stanął na wysokości zadania i idealnie wyważył teksty piosenek tłumacząc na język polski. Idealnie prawie zachował ich sens, przesłanie, klimat i co najważniejsze utrzymał przy tym jak największą zgodność z tekstem oryginalnym. 

Słuchając tej płyty po raz pierwszy i nie czytając jeszcze książeczki domysliłem się, że za tłumaczeniem stoi facet, bo sformułowanie „dawca nasienia” w stosunku do potencjalnego ojca, za którym podświadomie bardzo tęskni dziewczyna raczej nie padłoby z jej ust gdyby tłumaczyła to kobieta. Można również jeszcze trafić w innych tekstach  na coś mniej subtelnego, zdradzającego tok myślenia tak bardziej „po męsku”. Ale to naprawdę drobnostki. Wszystko współgra tu idealnie. Najbardziej obawiałem się tłumaczenia „The Winner takes it All” . Niepotrzebnie. Owszem fraza „Zwycięzca bierze wszystko” brzmi zdecydowanie lepiej niż „Wygrany liczy zysk” ale  licencja poetika w tym przypadku musiała wziąć górę by całość po prostu zabrzmiało dobrze. Tekst mimo, ze posiada sporo ingerencji to sens zachował idealnie taki sam. Jestem pod wrażeniem. Podobnie wypadają inne piosenki. Teksty po prostu brzmią jakby od początku pisane były po polsku a to chyba największy komplement dla tłumacza. Co do jakości wykonań to Teatr Muzyczny Roma ma już wyrobioną markę o największej dostępnej jakości w tym naszym kraju. Napisać perfekcyjne wykonania to tak jakby napisać, ze woda jest mokra lub cytując tu dziennikarkę z TVN, że ujemne temperatury na dworze sprzyjają  zamarznięciu ludzi… Roma od lat jest świetna i posiada doskonałych wokalistów i wokalistki. Wymądrzam się choć nie słyszałem ich na żywo. No może nie słyszałem ale za to znam z innych płyt dokonania tego Teatru. Tak więc uważam,żę wyrobiony mam dobrze osąd. Płyta „Mamma Mia” w wersji Romy różni się zawartością piosenek od tej znanej choćby z filmu, ale powiedzmy sobie jest to standard. W każdym państwie gdzie wystawiano ten musical były jakieś drobne zmiany repertuarowe. Tu na przykład mamy piosenki, jakie się w wersji filmowej nie pojawiły. Są to: „One of uns”, „Knowing You , Knowing me”, ”Under Attack”. Płyta zawiera sporo materiału, bo aż 24 piosenki. Kosztuje około 45 zł. Dostepna jak napisałem tylko w EMPiK ale i na Allegro widziałem. Poza tym czy niewarto kupić coś co w przeciągu tylko pierwszych 100 przedstawień obejrzało w Teatrze ponad 100 tysięcy Polaków ? 

                                              TM Roma - Mamma Mia

Dla kogo jest ta płyta? 

Dla wszystkich fanów zespołu ABBA ale również fanów muzyki tej grupy, gdyż to drugie nie wyklucza pierwszego ale pierwsze często wyklucza to drugie postrzeganie. (ortodoksyjni wiedzą o czym pisze). Również dla fanów Teatru Roma, zwłaszcza tych co widzieli to przedstawienie „na żywca” (tych nie ma co zachęcać bo już tą płytę  na pewno mają). Dla każdego kto ceni sobie muzykę przyjemną,  melodyjną i do tego znaną oraz niebanalną, choćby z powodu egzotycznego polskiego tekstu, co  w przypadku piosenek zespołu ABBA jest jednak na naszym rynku muzycznym ciekawostką sporą. ABBA po polsku ? Jak najbardziej tak, tylko od razu dodajmy wszyscy, że w wykonaniu Teatru Muzycznego Roma.. Dla niezorientowanych napisze, że kiedyś już pokuszono się wydać materiał muzyczny pod tytułem ABBA po polsku (klimaty disco polo) i były  to najgorsze nagrane dźwięki jakie słyszałem w życiu pod względem wszystkiego. Teatr Muzyczny Roma  „Mamma Mia” – Ta płyta otrzymuje u mnie ocenę trzech gwiazdek bo zmuszony jestem objąć ją porównaniem do płyt macierzystych grupy ABBA i trudno ocenić ją wyżej niż pierwowzory, które stworzyły tą muzykę. Gdybym miał jednak ocenić jakość tej muzyki i samą niebywałą frajdę z jej słuchania to spokojnie pięć gwiazdek powinienem jej dać. I wiecie co ? Tak też zrobię… Już widzę jak sobie niektórzy pomyślą. Co ? Podróbka ABBY oceniona tak samo wysoko  jak Deep Purple ? Racja pewnie za wysoko, tylko, że Purpli to ja włączę sobie raz na dwa miesiące a ABBA ze swoją muzyką od ponad 30 lat towarzyszy mi w każdym miesiącu o ile nie tygodniu.
Póki płyty są w EMPiK-u radzę…. , polecam…


Tracklista:

1. Uwertura / Marzenie mam
2. Honey, Honey
3. Kasa, kasa, kasa
4. Dzięki za muzykę
5. Mamma Mia
6. Chiquitita
7. Dancing Queen
8. Mnie całą miłość daj
9. Super Trouper
10. Daj mi, daj mi, daj mi!
11. Jaka to gra
12. Voulez-Vous
13. Entr'acte / To atak jest
14. Jedno z nas
15. S.O.S.
16. Czy mamusia wie?
17. Ja to wiem, Ty to znasz
18. Nasze lato
19. Tak mi się wymyka
20. Wygrany liczy zysk
21. Zaryzykuj mnie
22. O tak, o tak, o tak
23. Marzenie mam
24. Waterloo