Orchestral Manoeuvres In The Dark to zespół o dwóch
obliczach. Pierwsze z nich to artyści wybitnie singlowi. Zniesmaczyliście
się tym określeniem ? Bo niby album „Architecture & Morality”? Druga ich
twarz to nie zawsze dobrze zrozumiani przez odbiorców eksperymentatorzy
muzyczni….
Zostańmy wpierw przy tym pierwszym. OMD od samego początku
przyjęło strategię polegającą na tym, że popularność i pieniądze dają listy
przebojów i by to posiadać należy tam być. By być artystą przede wszystkim nie można być głodnym. Nie trafi się do pierwszej setki top
listy nagrywając odgłosy obijanych rur i
uderzeń młotków. Trzeba sięgnąć do melodii i rytmu. Dlatego na każdym albumie
grupy znajdziemy średnio po dwa single, które całość ciągnęły po listach. Skoro
dwa hity robiły kasę i popularność, to pozostałe fragmenty z płyty mogły
posłużyć już do brykania po obszarach mniej zrozumiałych. O większości albumów
tej grupy można w zasadzie napisać to samo. Różnice pojawią się tylko, gdy
zaczniemy rozbierać na czynniki pierwsze poszczególne fragmenty. Mija się to z
celem, bo jak opisać dźwięk ? Dlatego tylko powierzchownie naszkicuję całość.
Muzyka OMD to synth pop i przynajmniej w odsłonach dzisiaj omawianych albumów,
tworzona jeszcze w duchu New Romantic. Powstawała w okresie, gdy instrumenty
elektroniczne były bardzo prymitywne, zawodne i często uzyskanie odpowiedniego
brzmienia było kwestią przypadku. Czasami ustawienia syntezatora ponownie na
takie same parametry wcale nie dawało tego samego dźwięku co wcześniej. Dlatego
nagrywana muzyka była częściowo dziełem przypadku. Problem ten zaczął zanikać wraz
ze wzrostem jakości sprzętu dopiero w okolicach 1981/82r. Organizowanie
koncertów również było ponoć wtedy obarczone potężnym stresem, czy aby
ustawienie instrumentów da właściwy dźwięk. Nie wiem czy jeszcze do tematu tego zespołu będę wracał w przyszłości Póki co odniosę się do trzech pierwszych płyt ale i tak w kontekście całości twórczej.Wybaczcie pewną powierzchowność w opisach.
Orchestral
Manoeuvres in the Dark - Orchestral Manoeuvres in the Dark (1980)
Płyta debiutancka. Nagrana z pomysłem „hitowym” wspomnianym
wcześniej. Za przeboje robią na niej dwie piosenki "Electricity" i "Messages".
Wypuszczono co prawda jeszcze trzeci singiel "Red Frame/White Light"
ale w przyszłości odstąpiono już od takich pomysłów, by eksperymentować z
podobnie nieradiowymi dźwiękami
muzycznymi, wydanymi zapewne sporym kosztem i nakładem na siedmiocalówkach.
Najdziwniejsza i jednocześnie najbardziej intrygująca kompozycja z tej płyty to
„Dancing”. Całość pomimo wielu odjazdów eksperymentalnych
trzyma klimat i sprawia, że brzmi to dość ciepło, intrygująco i w jakimś sensie
tworzy klimat. Nie da się pomylić lat kiedy powstała. W każdej sekundzie po
brzmieniu czuć, że to rok 1980. By dobrze być zrozumiany, kompozycje pomimo eksperymentów
zachowują cechy piosenek. Przy odrobinie dobrej woli zdecydowanie wpadają w ucho
i te z poza singli: „Pretending to See
the Future”, „Almost”, „Bunker Soldiers”. Sporo
na albumie odwołań do muzyki nowofalowej ale to pisząc popełniam zapewne spory banał…
Gdzie bowiem nie było odwołań do New wave w początkach lat osiemdziesiątych?
Orchestral
Manoeuvres in the Dark – Organisation (1980)
Drugi album zespołu, wydany jakby za ciosem. Kolejne dwa
przeboje na potwierdzenie mojej teorii? Proszę bardzo „Enola Gay” i…. ojoj..
nie ma drugiego singla. Przyjmijmy więc zasadę, że wyjątki potwierdzają regułę,
tym bardziej, że pewnie coś już szykowali na niedaleką przyszłość. Druga płyta
nie wnosi artystycznie nic nowego poza tym, że zaczęto cywilizować muzyczne
kolaże na tyle by stawały się przystępniejsze. Może trochę więcej wokalu. Może
trochę melodii. Czy jest to płyta lepsza od debiutu ? Dla mnie nie i stanowi bardziej
jego uzupełnienie niż kontynuację. Z pewnością po niej a zwłaszcza po sukcesie
singla „Enola Gay” grupa stała się sławna i zakosztowała owej popularności, co
spowodowało u niej motywację, by kolejna płyta była bardziej piękna niż „ambitna”.
Zdecydowanie bardziej wolę jako całość jednak debiut. Fajne momenty na tej
płycie ? Oczywiście przebój singlowy i zaraz po nim dość monotonne ale z
klimatem „2nd Thought”. Reszta trochę się zlewa i dopiero po częstym słuchaniu
nabierają te kompozycje konkretnych rozpoznawalnych form.
Orchestral
Manoeuvres in the Dark – Architecture & Morality (1981)
Prawdopodobnie najlepsza płyta tego zespołu. Z pewnością
kolosalny sukces komercyjny i ugruntowanie pozycji dla zespołu na scenie
muzycznej już na dziesiątki lat. Wymieniany często jako jedna z najlepszych płyt
noworomantycznych. By zasadzie stało się zadość. Album wylansowały trzy hity
zawarte na dwóch singlach „Souvenir” i dwie kompozycje różniące się podtytułem
i będącymi chyba najlepszymi fajerwerkami muzycznymi tej grupy „Joan Of Arc” i „walczyk”
Joan Of Arc (Maid Of Orleans)”. Czy reszta materiału z tej płyty bije na łeb i
szyję piosenki zawarte na wcześniejszych albumach a nie będące singlami ? No właśnie…
Uważam, że na tej płycie nie ma wcale super skoku jakościowego. Jedynie co ją
wyróżnia na tle innych grup New romantic to trzy kolejne, w krótkim czasie
dostarczone mega przeboje, co w połączeniu z poprzednimi, powiedzmy trzema
hitami daje obraz grupy OMD jako wybitnie przebojowej. Pozostałe kompozycje
spełniają rolę wypełniaczy i są na tyle atrakcyjne i bez udziwnień, że nie mącą
obrazu perfekcji dla tych trzech ozdobników. Znajdą się na pewno obrońcy tych „wypełniaczy”. Jako argument
zadam więc pytanie. Czy którakolwiek piosenka z tego albumu poza singlowymi
hitami, byłaby wielką ozdobą na pierwszym lub drugim longplayu OMD ? Może „Sealand”
?... właśnie… może…. I tak otrzymaliśmy jedną z najlepszych płyt nowego
romantyzmu na której znajdziemy zaledwie trzy doskonałe kompozycje.. ale na
tyle znaczące, że kształtują obraz całości.. i to jest fenomen tej płyty, który
mało kto dostrzega.
Na kolejnych płytach OMD pozostało wierne swoim założeniom..
Dwa single, dwa przeboje a na reszcie robimy co chcemy. Single dają nam jeść i
sprawiają frajdę , łechcąc nasze ego a na pozostałym czasie płyty robimy już muzykę
dla siebie. Kolejne płyty i kolejno po dwa single na sztukę ? „Dazzle Ships” przyniósł „Telegraph” i „Genetic Engineering”.
Pierwszy stał się mega hitem ale nie znalazło to odzwierciedlenia na listach. Dziwnie
pomijany jest na składankach typu „best of”. Nawet na albumie z singlami nie
zagościł. Drugi był jednym z nielicznych niewypałów, ale powiedzmy sobie
szczerze, że album „Dazzle Ships” był trudnym do selekcji radiowej. Następne
płyty to: „Junk Culture” i pochodzące z niego „Locomotion” i „Tesla Girl” oraz
album „Crush” z „So In Love” oraz „Secret”. „The Pacific Age” dostarczył “(Forever) Live and Die" oraz „We Love You" I kończący okres regularnych
pobytów na listach hitów „Sugar Tax” piosenki (dwie): "Sailing on the
Seven Seas" i "Pandora's Box".
Czy ktoś nadal czuje się urażony tym, że nazwałem OMD grupą
singlową? Jeżeli tak, to oznacza, że owy niezadowolony z tego określenia
człowiek lubi zespół w sposób szczególny. Zwykły śmiertelnik lubiący OMD
potrafi z pamięci podać i dwanaście tytułów piosenek… tylko dziwnym
trafem są to tylko i wyłącznie single.
Czy warto więc kupować albumy tej grupy zamiast np. płytę „The
OMD Singles” czy też „The Best of OMD” ? Warto, ale głównie dla klimatu tamtych
czasów i do pewnych smaczków aranżacyjnych, których na singlach nie uświadczymy
a cechowały one twórczość tamtego okresu. No i nie zapominajmy, że na
składankach nie ma „Telegraph” !!! Wydawcy pokarali tą piosenkę, bo nie weszła
na szczyty list przebojów… Dopiero po latach doznała ona rehabilitacji i w erze
compactów zaczęto ją dokładać… Kto chce mieć jednak 100% OMD w OMD warto kupić składankę.
Czy warto kupić płytę winylową „The Best of OMD” w wydaniu
polskim ? Chodzi dokładnie o wersję wypuszczoną
w 1991r przez MJM Music pl. Odpowiedź – nie warto. Tak samo jak nie warto kupować
większości płyt wydanych przez tą wytwórnię. Katastrofalna jakość. Całość brzmi
jak nędzna skompresowana i to mocno mp-trójka. Poligrafia też „pod psem”.
Szkoda kasy na takiego winyla. Kupiłem więc wiem !!!! Przesłuchanie jej z uwagi
na „przedni materiał” (zapomnę się i nastawię) skutkuje tym, że tracę ochotę na
OMD na miesiące…