Właśnie jestem świeżo po obejrzeniu filmu dokumentalnego z serii legendy rocka. Odcinek poświęcony był grupie Bee Gees. Film zobaczyłem dzięki uprzejmości znajomego, który wiedząc że mam stosunek bardzo przychylny do grupy podrzucił mi to ku mej radości na płytce. Do samej grupy jeszcze powrócę przy okazji kolejnego wpisu. Tymczasem skupię się na jednym z ogniw tego trio. czyli Robinie Gibb. Tym bardziej, że niedawno wydał on naprawdę fajną płytę "50 St. Catherine's Drive". Z wiadomych względów ta nowa płyta to wydawnictwo już pośmiertne, gdyż pożegnaliśmy tego artystę w 2012r. Odsyłam do recenzji tego albumu na blog Nawiedzonego, gdzie według mnie pojawiła się bardzo uczciwa recenzja z którą zgadzam się słowo w słowo.(link.... recenzja płyty Robin Gibb - 50 St. Catherine's Drive - Blognawiedzonego)
Ja zaś miejsce poświęcę jego płycie z 1983r. Główną motywacją by zabrać się za nią teraz był impuls, który właśnie pojawił się w trakcie projekcji owego filmu dokumentalnego. Film utrzymany jest trochę w stylu Beatlesowskiej Antologii. W zasadzie obejmuje okres od powstania grupy aż do śmierci Maurice'a. Ładnie pokazali w tej produkcji okres początków lat 80tych jak to bracia przystopowali ze swoim zespołem, czując przesyt rynku ich muzyką. Tak przynajmniej sobie to tłumaczą. Efektownie pokazali jak to Barry udzielał się przy produkcjach Barbary Streisand, Kenny Rogers'a, Diany Ross czy Dionne Warwick. Całkowicie zaś pominięto w tym filmie to, że Robin wydał kilka płyt solowych w tym okresie. Do tego dodam, płyt nie byle jakich. Każda wylansowała przeboje. Widać, sukces Robina nie pasował do koncepcji filmowej. Zresztą w tym dokumencie całkowicie przemilczano udział zespołu w filmie Sgt. Peppers Lonely Hearts Club Band i to w okresie największej ich popularności. Widać panowie pewnych rzeczy się wstydzą, zaś innych nie akcentują i żeby równowaga sukcesu była zachowana wyważono opowieść o zespole tak by wszyscy byli zadowoleni. Wstydzić nie ma się jednak czego. Album "How Old Are You" idealnie się wtopił w brzmienie pierwszej połowy lat 80tych.
Przyniósł trzy przeboje " Juliet" "How Old Are You" oraz "Another Lonely Night In NY". Pozostałe kopozycje nie doczekały się chyba tego miana tylko z uwagi, że nie na nie padł los bycia singlami .Płyta jest doskonała melodyjnie. W filmie, który obejrzałem Robin zdradził tajenicę odnosnie tego jaki mieli bracia sposób na komponowanie.Pisząc piosenkę robili to w taki sposób jakby pisali ją dla kogoś i to kogoś konkretnego, który miałby ją nawet ewentualnie wykonywać. Stąd by równać się z najlepszymi i tworzyć dla nich, ich twórczość musiała być doskonała. Mieli więc swoje fascynacje Beatlesami, Beach Boysami ale i wykonawcami "czarnymi". Zastanawiałem się czy przypadkiem podczas tworzenia płyty "How old are you" fascynacji nie uległ Robin Jeffem Lynnem i jego Electric Light Orchestra. Oczywiście to moje domniemania niczym nie potrwierdzone ale gdy się tak zastanowić to płyta ukazuje się w okresie tuż po największych sukcesach grupy Jeffa. Kto wtedy nie był pod wrażeniem tego co zrobił ? Sporo słyszę rozwiązań muzycznych na albumie jakby zaczrpniętych od ELO. Tytułowy utwór "How old are you" swego czasu na tyle mnie zaitrygował brzmieniowo, że przez jakiś czaas nawet zastanawiałem się, czy Jeff nie brał udziału w produkcji płyty. Okazało się że jednak nie, a tym kto to zrobił był bliźniak Robina - Maurycy. Zresztą Maurice zagrał też na tej płycie na basie i gitarze. Na ile maczał palce w komponowaniu tego już się nie dowiemy ale jako współautor figuruje na liście więc swoje na pewno dołożył. Teraz to co napiszę to być może z moje strony lekka przesada i taki "kij w mrowisko" ale płyta pomimo przebojowości, świetnej produkcji posiada pewne minusy. Jest kilka momentów na niej gdy wyraźnie czuć, że Robin po prostu się męczy i nie może wyciągnąć góry. Spotkałem się nawet ze zdaniem, że miejscami fałszuje. Zwrócił mi na to uwagę pewien ktoś kto z uwagi na swój zawód (muzyk) słuch ma bardzo dobry. Na szczęśnie ja mam słuch doskonały tzw. absolutny i w związku z tym jak grają to ja słyszę że grają. Dzięki temu nawet jeśli coś tam zabrzmiało ciut fałszywie nie przynosi to ujmy muzyce w moim odczuciu a już zwłasza tej którą lubię.
Robin Gibb - Juliet (Musikladen 1983)
Na albumie zawrto dziesięć piosenek. Wspomniane już trzy single stanowią główną ozdobę.Ale jak to zwykle bywa na płytach wybitnych oprócz atrakcji ciągnących całość do góry na listach przebojów, znajdują się jeszcze piosenki określane perełkami lub utworami niedocenionymi. Za takowe robią tu przede wszystkim urocza ballada "Katy's Gone" oraz "Don't Stop The Night".Pozostałe pięć również nie zasługują na miano wypełniaczy. Robin Gibb nagrywając tą płytę nie uciekł daleko od tego co firmował nazwą Bee Gees. Myślę, że gdyby wydał to pod nazwą grupy i pozwolił jeszcze Barremu wtrącić kilka pomysłów mogłoby być na tym albumie jeszcze ciekawiej.Z drugiej strony nazwa Bee Gees W 1983r trąciła myszką i tak jakoś nie wypadało się nimi zachwycać. Co innego Robinem Gibb. Zwłaszcza piosenką Juliet, która obecnie po trzydziestu latach należy do największych przebojów ósmej dekady dwudziestego wieku. Owszem, obecnie piosenka trochę zmęczona przez rozgłośnie radiowe ale polecam posłuchanie jej w wersji pochodzącej z maksisingla a ponownie odnajdziemy jej urodę.
Na albumie zawrto dziesięć piosenek. Wspomniane już trzy single stanowią główną ozdobę.Ale jak to zwykle bywa na płytach wybitnych oprócz atrakcji ciągnących całość do góry na listach przebojów, znajdują się jeszcze piosenki określane perełkami lub utworami niedocenionymi. Za takowe robią tu przede wszystkim urocza ballada "Katy's Gone" oraz "Don't Stop The Night".Pozostałe pięć również nie zasługują na miano wypełniaczy. Robin Gibb nagrywając tą płytę nie uciekł daleko od tego co firmował nazwą Bee Gees. Myślę, że gdyby wydał to pod nazwą grupy i pozwolił jeszcze Barremu wtrącić kilka pomysłów mogłoby być na tym albumie jeszcze ciekawiej.Z drugiej strony nazwa Bee Gees W 1983r trąciła myszką i tak jakoś nie wypadało się nimi zachwycać. Co innego Robinem Gibb. Zwłaszcza piosenką Juliet, która obecnie po trzydziestu latach należy do największych przebojów ósmej dekady dwudziestego wieku. Owszem, obecnie piosenka trochę zmęczona przez rozgłośnie radiowe ale polecam posłuchanie jej w wersji pochodzącej z maksisingla a ponownie odnajdziemy jej urodę.
Ostatnia sprawa któa została do poruszenia przeze mnie w związku z tym albumem to okładka. Należy ona do grona moich ulubionych. Zastosowano na niej zdjęcie z motywem dość popularnym jakim jest samotny facet. Zdjęcie opowiada pewną historię o samotności i tęsknocie do miłości, Na froncie okładki ukazany jest Robin czekający przed kinem . Wzrokiem wpatrzony jest w stronę z której spodziewa się kogoś na kogo czeka. Na budynku plakat reklamujący film, którego tytułem jest nazwa płyty. Sam plakat pochodzi z filmu filmu "Moogambo" z Clarkiem Gable. Nazwę oryginalną zastąpiono napisem "How old are you ?". Tylna strona okładki to ciąg dalszy historii. Robin siedzący sam w kinie, wpatrzony z zazdrością w całującą się niopodal parę. Ta na którą on czekał nie przyszła. Romantyczna historia pełna "bólu miłości" i taka jaka jest ta okładka taka jest zawartość muzyczna płyty. Piękna, miejscami romantyczna a przede wszystkim jak przystało na rok 1983 jest bardzo przebojowa.
Track lista
Strona A
1. Juliet
2. How Old Are You?
3. In And Out Of Love
4. Kathy's Gone
5. Don't Stop The Night
strona B
1. Another Lonely Night In New York
2. Danger
3. He Can't Love You
4. Hearts On Fire
5. I Believe In Miracles
2. Danger
3. He Can't Love You
4. Hearts On Fire
5. I Believe In Miracles
Robin Gibb - How Old Are You
I niech ktoś mi powie, że tego nie mógłby skomponować Jeff Lynne ?
Robin Gibb - Another Lonely Night In New York
Wybrałeś kilka fajnych piosenek Gibba, choć z solowej dyskografii bliźniaka z Bee Gees najlepiej podoba mi się 'Magnet'.
OdpowiedzUsuńR
http://fab4-thebeatles.blogspot.com/
http://mojtopwszechczasow.blogspot.com/