czwartek, 12 stycznia 2012

Dwight Twilley - Jungle (1984) - recenzja




Założyłem sobie, że pisząc o jakiejkolwiek płycie tu na blogu spełniać będę cztery kryteria.Pierwsze to, że będę ją posiadał u siebie w domu na półce. Drugie to, że będzie to płyta godna polecenia do posłuchania wsród moich znajomych (i nie tylko wśród nich).Trzecie to, że będę ją znał przynajmniej w stopniu dobrym. Czwarte założenie to, że będę umiał coś sensownego o niej napisać.Pierwsze dwa kryteria w przypadku tego krążka spełniam już.Trzecie powoli już też ( w końcu jestem po kilkunastu przynajmniej przesłuchaniach jej). Najgorzej jest z kryterium czwartym.Jak odnieść się do całości i spróbować wejść w szczegóły, jeśli nawet mimo chęci i starań trudno czegoś się o niej dowiedzieć.Owszem, zawsze można napisać, że płyta pochodzi z 1984r, że została wydana przez EMI America,że zawiera dziesięć piosenek i do tego dorzucić kilka ogólników okraszonych przymiotnikami.Tylko, że z takiej pisaniny nic nie wyniknie poza informacją, że coś mi się spodobało ale w zasadzie nie wiadomo co i dlaczego.Dlatego też spróbuję ogarnąć w sposób maksymalny tą płytę,od razu informując, że większość z tego co napiszę pochodzić będzie z odczuć jakie ta muzyka wywarła na mnie.

Dwight Twilley to artysta amerykański, który swoje podboje świata muzycznego rozpoczął w połowie lat 70tych. Na początku jako zespół Dwight Twilley Band, a od 1979r zaczął wydawać płytki już na swoje konto. Na ile poszalał na listach przebojów nie wiem, bo nie sprawdzałem w internecie, poza tym chyba nie to jest najważniejsze. Płyta "Jungle" jest jego trzecią solową płytą. Nastawiając ją na gramofonie już po pierwzych dźwiękach czujemy, że to okres pierwszej połowy ósmej dekady ubiegłego wieku. Tych brzmień ówczesnych syntezatorów nie sposób przypisać do innych czasów. Myliłby się ktoś, kto by myślał, że płyta jest klimatem zbliżona do sythpopu. Absolutnie nie ten kierunek. Bardziej dostrzegałbym odwołań do tego co również w tamtym czasie grała grupa Cars.Ale i to dalekie jest od precyzji, chyba, że dorzucimy do tego harmonie wokalne dziwnie zbliżone do tych jakie znamy z płyt grupy Sweet.W dalszym ciągu jednak to za mało do zdefiniowania tej muzyki.Na szczęście podczas słuchania dalsze porównania cały czas nasuwają się same. Kto pamięta zespół Smokie ? Pytanie dziwne no bo kto nie pamięta ? Otóż w piosenkach na tej płycie nie ma ani chrypki Normana, ani chórków i gitary brzmią zdecydowanie inaczej a jednak melodie i patenty przynajmniej w trzech piosenkach pachną melodiami jakby żywcem zdjętych ze Smokie.Tą zawoalowaną informacją przechodzę do meritum tej płyty.Dwight Twilley na tej płycie zawarł dziesięć przepięknych piosenek opartych na cudownych melodiach. Ich lekkość, przebojowość a zarazem pewna dbałość by nie były to przewidywalne dźwięki sprawiają, że krążek dostarcza nam tyle radości ze słuchania ile tylko można zmieścić w trzydziestu paru minutach jej trwania.

Z tej płyty piosenka "Girls" weszła do gorącej setki listy amerykańskich hitów. Weszła także piosenka otwierająca ale już nie szybowała ku górze zbyt bardzo.Nie była to więc płyta która odniosła spektakularny sukces. Ale cóż,w tamtych czasach listy zarezerwowane były głównie dla wykonawców pokroju Tiny Turner, Michela Jacksona etc. Skoro na rodzimym rynku płyta nie poszalała to i u nas w Europie śmignęła tylko i zainteresowała ona tylko tych co się z nią zetknęłi.Ja osobiście w ogóle tego wykonawcy do całkiem niedawna nie znałem.Jak do tego doszło, że jednak już znam napiszę  na koniec.Wracając do zawartości płyty to warto dodać,że w utworze singlowym "Girls" na wokalu skrył się Tom Petty (tak całość płyty nasuwa również i styl Pettiego), który również wziął udział w produkcji tego singla.Cała pierwsza strona sprawia wrażenie jakby składała się z propozycji singlowych. Z tych moich odsłuchów najbardziej wyróżniłbym piosenkę "Why You Wanna Break My Heart" oraz póki co dla mnie numer jeden z tego albumu "You Can Change It".Piosenkę pięknie osadzoną gdzieś tak pomiędzy Smokie a Sweet z domieszką właśnie stylu Cars.Ale co tam,  dosyć szufladkowania. Całość jest bajecznie melodyjna, lekka i tak orzeźwiająca jak schłodzona Cola serwowana w domu po powrocie środkami komunikacji miejskiej z pracy i to w upalny letni dzień.Wyróżniłem akurat te dwie, ale spokojnie mógłbym dopisać jeszcze przynajmniej cztery kolejne pozycje a i pozostałe nie odbiegają. Jeżeli ktoś chciałby posłuchać czegoś lekkiego, ciekawego i melodyjnego zagranego w oparciu o brzmienie gitarowe to ta płyta jest właśnie tym czymś.To naprawdę świetna muzyka osadzona w klimacie okresu przełomu lat 70 i 80tych. Polecam świetna rzecz.

Na koniec dygresja odnosnie poznania tej płyty. Jak to ja bardzo lubię, wybrałem się do centrum Poznania do zaprzyjaźnionego sklepu z płytami. Jak to w tym sklepie zazwyczaj bywa z jeden, może z dwóch stałych bywalców plus ktoś przypadkowy przewracający płyty komisowe z nadzieją znalezienia singla "Love me do" Beatlesów z czerwonym labelem i to najlepiej za cenę butelki marnego piwa.W tym towarzystwie spędziłem tam godzinkę (licznik parkometru bił) na jak zwykle fajnych rozmowach o muzyce, polityce, ludziach czyli obyczajówka jak w serialach "dobrych stacji telewizyjnych". No może poziom merytoryczny ciut większy, że tak powiem by sobie nawzajem trochę schlebić. W tle leciala sobie płyta, Ja prowadząc dialog szperałem w poszukiwaniu czegoś do kupienia wśród płyt.Czegoś co mogło by pokryć choć opłatę za prąd i ciepło, które mi w tym miejscu zapewniano.Znalazłem płytę "Introspective" grupy pop z lat 80tych ale nie omieszkałem się spytać co gra w tle.W odpowiedzi dostałem okładkę do ręki. Na niej facet wystylizowany na britpopowca z początku lat 90tych. Wyglądał jakby się urwał właśnie od braci Gallagher z Oasis by coś na boku nagrać. Znajomy kilka lakonicznych informacji o nim coś powiedział. Ja sobie telefonem strzeliłem fotkę okładki by w domu mieć dane artysty i móc poszperać w różnych wątpliwych pod względem legalności żródłach w celu posłuchania. Dwie a może nawet trzy godziny zajęło mi dotarcie w necie do materiału umożliwiającego poznanie zawartości na spokojnie.Włączyłem i to było to. Zacząłem żałować, że wtedy w sklepie nie kupiłem jej, ale od czego są telefony, maile i kolega sprzedawca. Poszła więc informacja połącona z prośbą o rezerwację tego winyla.Okazało się, że owszem płyta była do sprzedaży ale pochodziła z kolekcji prywatnej sprzedajacego i w kilka minut po moim wyjściu rozmyślił się z możliwości jej utraty.Żal ścisnął mnie mocno, bo miałem świadomość, że tak mało popularne płyty w Polsce nie spotyka się co chwilę. Zrezygnowany odpaliłem Allegro i szok. Była i to w śmiesznej cenie jednego piwa i to w stanie prawie dziewiczym. Pochwaliłem się tym odkryciem z nim, człowiekiem który mi po raz któryś zresztą wskazał coś dobrego. Odpisał mi, że mogę się czuć spokojnie i że na pewno tą aukcję wygram, bo w tym naszym pięknym kraju tego gościa zna tylko on i teraz już ja. Być może nie jest to jego cytat idealny z tego maila, bo w odniesieniu do kraju chyba użył bardziej radykalnego przymiotnika. Fakt jest taki,że płyta stała się moją własnością i z każdą chwilą czuję, że właśnie czegoś takiego szukałem.Swoją drogą to mnie bardzo ciekawi, czy ktoś to jeszcze w ogóle u nas w kraju zna ? Na pewno tak, tylko ilu takich ludzi jest ?

Ten wpis a zwłaszcza jego końcówkę dedykuję mojemu koledze, który w sposób dla mnie i chyba również dla niego nieświadomy, poprzez swoją miłość do muzyki pokazał czym ona może być i dla mnie.Ponad 12 lat słuchania wspólnego co Niedzielę muzyki zrobiło swoje. Dzięki Andrzej za kolejne odkrycie.

Track lista

str A

1. Little Bit O'Love
2. Girls
3. Why You Wanna Break My Heart
4. You Can Change It
5. Cry Baby

str B

1. Don't You Love Her
2. Long Lonely Nights
3. Jungle
4. To Get to You
5. Max Dog

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz