piątek, 23 marca 2012

Omega - Gammapolis (1979) - recenzja




Nigdy nie byłem fanem rocka rodem z demoludów i raczej nim nie pozostanę.Nasz rodzinny to już inna historia ale grupy NRD-owskie, Węgierskie,że o innych krajach już nie wspomnę chyba nigdy nie wywołają u mnie dreszczyka jaki się miewa przy czymś co nas mocno kręci.Jedynym praktycznie wyjątkiem dla mnie jest grupa Omega i jeśli miałbym podejść do ich dyskografii w sposób kompletny, to też tylko w repertuarze dość wybiórczym. Co mi się u nich podoba, to fakt, że jako jeden z nielicznych bandów za żelaznej kurtyny mieli przez cały okres swojej kariery kontakt z muzykami z zachodniej europy przez co chłonęli nowinki i trendy muzyczne w ilościach ogromnych i później to wykorzystywali na swoich płytach. To się czuje bo trudno u nich znaleźć dwie bardzo podobnie brzmiące płyty. Te eksperymenty w 1979 roku przyniosły owoc w postaci dziewiątego albumu tej grupy "Gammapolis".Jeśli większość ich płyt dla mnie jest bardzo nierówna to ten album to absolutne mistrzostwo świata.Nigdy wcześniej ani nigdy już później nie zagrali tak ładnie.Odeszli na tej płycie od formy blues rockowej.Porzucili także hard rocka a w to miejsce dostaliśmy przepiękny album mocno ocierający się o łagodną formę muzyki progresywnej a dokładniej o jej odcień bardzo klimatyczny. To jedna z najpiękniejszych płyt romantycznych jakie słyszałem.Recenzję piszę dość na świeżo bo co trochę wstyd się przyznać tą płytę znam zaledwie od pół roku.Zresztą kupiłem ją w wyniku przypadkowego usłyszenia jej w komisie płytowym.Na ile był to przypadek dla mnie a na ile dla sprzedającego tego się zapewne nie dowiem, bo płyta trafiła na talerz gramofonu po słowach "a włączymy coś sobie, by nie było cicho".Dodam,że sprzedawca ciut orientuje się w gustach swoich klientów. No i popłynęły dźwięki utworu rozpoczynającego "Start" a zaraz po nim nastąpiła kompozycja tytułowa "Gammapolis". Te dwa fragmenty już mi wystarczyły bym się dowiedział coś, co o sobie nie wiedziałem, a mianowicie, że będę chciał kupić płytę i to grupy węgierskiej.Zamiast przeznaczyć fundusze na pozycje należące do ścisłej czołówki z listy tych pożądanych i poszukiwanych płyt, wydałem na coś co mnie urzekło od strony muzycznej a należało do szuflady typu "szkoda pieniędzy". Dzisiaj uważam ten zakup za jeden z najciekawszych w historii mojego zbieractwa.Pierwszego przesłuchania dokonałem w dzień później w domu.Okazja była wyśmienita bo był już  wieczór a dziwnym trafem całość familli udała się na spoczynek porzucając wszędobylski telewizor, tym samym zostawiając mi wolny salon gdzie znajduje się główny sprzęt grający. Mogłem więc dokonać przesłuchania w skupieniu, samemu i to wieczorową porą. Ponownie usłyszałem więc to wspaniałe intro i płynne przejście do utworu tytułowego. Tym razem doszukałem się jeszcze więcej melancholii i cudownego liryzmu tej muzyki, po cichu modląc się by to nie były  jedyne ładne fragmenty na tej płycie. Kolejny utwór "Nyári éjek asszonya"* (dobrze,że mogę to wkleić bo wymówić bym nie umiał a nawet napisać  nie posiadając w klawiaturze liter węgierskich) okazał się dla mnie jeszcze ładniejszy. Dalej mogło by być już kiepsko a i tak nie żałowałbym zakupu. W zasadzie co początek utworu czekałem na coś z czego dla mnie Omega słynęła, czyli pojawienia się kompozycji delikatnie  ujmując przeciętnej i wiejącej nudą.Nic z tego. Czwarty utwór i kolejny bardzo dobry. Trochę żwawszy ale dalej tkwiący w tym samym klimacie.Nie będę opisywał poszczególnych wszystkich kompozycji bo ani nie potrafię się odnieść do tekstów węgierskich jak również trudno pisać wciąż te same ogólniki.Zresztą muzykę należy posłuchać a nie o niej poczytać.Dodam tylko, że pierwsza strona mnie zauroczyła i trwa ten zachwyt mój do dzisiaj. Druga strona również okazała się fantastyczna.Niedawno miałem okazję przesłuchać całości w wydawnictwie anglojęzycznym. Trzeba bowiem wiedzieć, że Omega wydawała równolegle płyty po węgiersku i ich odpowiedniki po angielsku.Nie wszystkie oczywiście ale sporo tych pozycji było.Rozochocony tą plytą szybko w ciemno nabyłem jeszcze kilka innych płyt Omegi i słucham ich ile razy mam ku temu okazję.Zaczynam i w nich dostrzegać piękno ale ani jedna z nich nawet w połowie nie robi takiego wrażenia jak Gammapolis.



To perełka na rynku płyt rockowych demoludów. Warta zachodu by wejść w jej posiadanie, warta słuchania a przede wszystkim warta tego by nie odeszła w cień wielkich arcydzieł rocka lat 70tych. Jeżeli komuś Omega kojarzy się tylko z "Dziewczyną o perłowych włosach" powinien poszerzyć zakres znajomości muzyki tej grupy.Dla tych których drażni język węgierski odsyłam do tej płyty w wersji angielskiej.To jedna z tych płyt o których zawsze będzie się pisało mało lub wcale. Taki już los grup z byłego bloku wschodniego, że w okresie gdy wydawali dzieła swojego życia nie byli nawet tłem dla przeciętniaków z zachodu. Warto zwrócić także uwagę na samo wydawnictwo. Jak na państwo socjalistyczne Węgrzy wydawali swoje płyty bardzo pięknie i starannie.Ja co prawda posiadam egzemplarz wydany przez czeską Pepitę ale zakładam, że i na Węgrzech wydano to bardzo ładnie. Bądź co bądź Omega to ich duma muzyczna. Całkiem niedawno w audycja Nawiedzone studio nadawanej z Poznania co niedzielę o 22 był kącik poświęcony zespołom z demoludów. Pojawiła się i Omega. Nie pamiętam jednak czy prezentowano w tym cyklu fragmenty z tej płyty. Jeśli nie to uważam,że powinno się wrócić do tego cyklu i przedstawić pierwsze trzy kompozycje z tego niesamowitego albumu, no i może kompozycję kończącą.

Track lista (wydanie węgierskie)

STR. A

01. "Start"
02. "Gammapolis I"
03. "Nyári éjek asszonya"
04. "Őrültek órája"
05. "A száműzött"

STR B

01. "Hajnal a város felett"
02. "Arc nélküli ember"
03. "Ezüst eső"
04. "Gammapolis II"

Track lista (wydanie anglojęzyczne) -różnica w układzie utworów względem pierwowzoru ?

STR A

01. "Dawn in the City"
02. "Lady of the Summer Night"
03."Rush Hour"
04. "Return of the Outcast"

STR B

01. "Start"
02. "Gammapolis"
03. "Man without a Face"
04. "Silver Rain"
05. "Gammapolis II"

W 2002r wydano reedycje tego albumu na CD (do wersji węgierskiej dołożono wersje piosenek anglojęzycznych)

* - tytuł anglojęzyczny "Lady Of The Summer Night"

3 komentarze:

  1. Również jestem posiadaczem tej płyty w wersji analogowej. Muzyka na niej zawarta jest rzeczywiście piękna i warta poznania. Oczywiście trzeba do niej dotrzeć na własną rękę, bo radia już dziś takich dźwięków nie nadają. Wyjątkiem jest Nawiedzone Studio, ale o tym wszyscy doskonale wiemy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Piekna plyta również w wersji angielskiej.Powala klimatem space rocka.Jak zwykle u Omegi świetna jest warstwa literacka.

    OdpowiedzUsuń

  3. Piękna płyta , jednak dwie poprzednie jeszcze lepsze! Zachęcam do przesłuchania ostatniej studyjnej płyty i oczywiście tych z orkiestrą symfoniczną. Pejsaże muzyką malowane.

    OdpowiedzUsuń