To jest druga płyta długogrająca zespołu The Beatles w ich
dyskografii. Powstała jakby w cieniu ich własnych singli, dodam że singli
wybitnie przebojowych, których zawartość muzyczna wykreowała światową
beatlemanie. Piszę tu konkretnie o takich tytułach jak: „From Me to You”, „She
Loves You”, „I Want to Hold Your Hand” (przed ukazaniem się albumu) oraz „Can't
Buy Me Love”, „A Hard Day’s Night” (niedługi czas po… ). Intensywność
wydawnicza zespołu w owym czasie jak widać była ogromna, ale i zapotrzebowanie
ogromne. Myślę, że w tamtych czasach spokojnie rynek muzyczny mógłby wchłonąć i
zamienić na olbrzymie pieniądze jeszcze z kilka singli i z dwa longplaye. Ważne
tylko by podpisane to było The Beatles. Aktywność nagraniowa wynikała również z
bardzo sprecyzowanego planu Briana Epstaina (menadżer The Beatles) odnoszącego
się bezpośrednio do „zaplanowanej ścieżki kariery” tego zespołu, w którym to
dokładnie określił kiedy i w jakiej formie ma zespół być aktywny.
Płyta nie była promowana ani jednym singlem, co zwłaszcza w tamtych
czasach było rzadkością. Pewną szansę na zaistnienie na siedmiocalówce miała
piosenka otwierająca płytę „With The Beatles”, ale ostatecznie ustąpiła miejsce
kompozycji „I Want to Hold Your Hand”. Jak pamiętamy z historii okazało się to dobrą
decyzją, gdyż singiel powędrował szybko na pozycję numer jeden i to nawet w USA. "It Won't Be Long" stała się więc
pechowcem, choć w zamyśle komponowano ją z myślą o kolejnym singlu. Lennon z
McCartneyem w tamtym okresie chwytali się sprawdzonych metod. Jeśli coś
chwyciło, to pomysł powtarzali. Mieli przy tym na tyle wyczucie, by powielany
wzorzec nie był stosowany zbyt często. W 1963/64 wizytówką grupy były trzy
wyrazy „Yeah”, „Yeah”, ”Yeah”. Była
również harmonijka ustna (podpatrzona wcześniej u Bruce Channe tego od „Hey
Baby” - piosenki spopularyzowanej ponownie w filmie Dirty Dancing). „Nadużycie”
słów „Yeah, Yeah. Yeah” przez Beatlesów ograniczało się do trzech tytułów „She Loves You”,” I'll Get You”
(obie na jednym singlu) i właśnie otwierającego płytę „With The Beatles” „"It
Won't Be Long". Piosenka w zdecydowanej większości kompozytorsko –
tekstowo pochodzi od Lennona i nie doczekała się nigdy publicznego wykonania.
Przynajmniej oficjalnego. Fani poznali ją z tej płyty i praktycznie jest to
jedyny istniejący jej zapis. Również nie
należy ten tytuł do ulubionych tematów grup coverujących piosenki The Beatles.
Trochę szkoda, ponieważ ta otwierająca płytę kompozycja to esencja wczesnego
stylu zespołu i nie odstępuje moim zdaniem jakością i przebojowością od ówczesnych
ich przebojów singlowych. Kolejną piosenką albumu jest ponownie Lennonowska twórczość
„All I've Got to Do". Przez kilka
lat traktowana przeze mnie jako wypełniacz, ale to było dawno temu. Obecnie
integralna część o dość skomplikowanej melodii, klimatem i rodem z wytwórni
Motown. Nie chciałbym tu opisywać każdej piosenki więc napiszę trochę na
skróty. Płyta „With the Beatles” zawiera czternaście piosenek. Siedem z nich
należy autorsko do spółki Lennon – McCartney, jedna do Georgea Harrisona.
Pozostałe sześć to kompozycje mniej lub bardziej popularne w tamtym okresie,
które Beatlesi lubili w sposób szczególny. Dodajmy, że te pożyczone piosenki w
ich wersjach, które trafiły na płytę to doskonale wytrenowany materiał jeszcze
z czasów hamburdzkich. Część z tych piosenek przetrwała jeszcze kolejne lata
jako podstawa repertuaru koncertowego. Tak w telegraficznym skrócie. Na płytę
trafiły: „"Till There Was You" – prześliczna ballada pochodząca z
musicalu, zaadoptowana przez Paula na tą płytę, ale i obecnie z tego co wiem
widnieje na liście piosenek koncertowych wykonywanych przez niego. Warto dodać,
że to właśnie na tą piosenkę zwrócił uwagę George Martin (producent płyt)
proponując pierwsze przesłuchanie grupie przed podpisaniem kontraktu z
Parlophone. Druga nie ich piosenka to „"Please Mr. Postman"
pochodząca od dziewczęcej grupy The Marvelette. Piosenka na tej płycie błyszczy
i tylko obecna powszechna wiedza sprawia to, ze nie traktujemy jej jako
kompozycji Lennona i McCartneya. Ta piosenka posiada wszelkie cechy hitów tej
wspaniałej spółki kompozytorskiej.
Trzecie zapożyczenie to „Roll over Beethoven” autorstwa
Chucka Berrego. ZaśpiewaŁ tu George Harrison i to pomimo tego, ze w okresie
Hamburga tą piosenkę na scenie szlifował cały czas John. Czwarta ? „You've Really Got a Hold on
Me", kompozycja Smokey Robinsona. Ten przykład zdradza z jakim wyczuciem
Beatlesi potrafili z katalogów firm murzyńskich wybierać dla siebie repertuar.
Piosenka obecnie znana głównie z wersji Beatlesów i to znana na skalę o jakiej
Smokey mógł pomarzyć pisząc ją dla siebie. Piąta cudza kompozycja to „Devil in
Her Heart” i ponownie na wokalu usłyszymy tu Harrisona. Piosenka wyszperana
przez zespól za sprawą przypadkowego trafienia na nią w sklepie płytowym,
którego właścicielem był menadżer zespołu Brian. Oryginał należy do grupy
żeńskiej The Donays i jeżeli kiedykolwiek zdobył popularność to głównie za
sprawą tego, że nagrali tą kompozycję The Beatles i niektórzy dociekliwi sięgać
zaczęli po pierwowzór w celu dokonania porównania. Ostatnią na tej płycie
przeróbką jest „Money (That's What I Want) wylansowany wcześniej przez Barrerra
Stronga. Na tej płycie robi za tak zwane kilka minut dla Ringo., zresztą akurat
w przypadku tej płyty nie jedyne. Wszystkie płyty od początku ich kariery
zawierały coś co Ringo Starr mógłby zaśpiewać ku radości jego fanów. Na późniejszych
płytach w dyskografii o repertuar dla niego będą już dbać koledzy z grupy.
Czas na esencję z tego albumu,
czyli to co w stu procentach jest The Beatles. Jednym słowem zawartość cukru w
cukrze. O „It Won't Be Long" oraz „All I've Got to Do" już wspomniałem czas
więc na chyba największy przebój z tej płyty I kto wie czy to nie największy
zarazem przebój w latach sześćdziesiątych, który nigdy na najważniejszych rynkach
muzycznych nie ukazał się na singlu. Mowa tu o McCartneyowskim „All My Loving”.
Owszem upchnięto ją na kolejnej Epce ale to w chwili, gdy jej popularność była
raczej gwarancją dla powodzenia tej „czwórki 7 calowej” niż próbą lansowania
jej samej jak to ma zazwyczaj miejsce wypuszczając single. Pocieszeniem
nobilitującym tą piosenkę do grona największych przebojów był fakt umieszczenia
jej w dobrze wyselekcjonowanej według mnie składance największych hitów grupy a
wydanej dopiero w 1973r pod tytułem „The Beatles 1962-1966” (sławny red album).
Na stronie pierwszej mamy jeszcze dwie piosenki „Don't Bother Me” pierwszą
wydaną oficjalnie kompozycję Harrisona. Doskonała rock and rollowa piosenka
szkoda, że później pomijana już przez Georga podczas swojej solowej kariery
oraz „Little Child”, która tak trochę była pomysłem dla Ringo, ale w rezultacie
zdecydowano się powierzyć mu coś innego i chyba bardziej pasującego do
temperamentu perkusisty. „Little Child” zaś odegrali w studiu jako poprawny
rock and roll z wokalami Johna i Paula i powiedzmy sobie szczerze, że to jedna
ze słabszych kompozycji od The Beatles, choć osobiście nie wyobrażam już sobie
jej braku w ich dyskografii. Tworzy całość z resztą i jest jak sznurowadło do
butów. Ringo w to miejsce otrzymał „Wanna Be Your Man”, które kilka tygodni
wcześniej nagrali i wydali The Rolling Stones. Tą piosenkę John z Paulem
sprezentowali na prośbę menadżera Stonsów kolegom Jaggerowi i Richardsowi.
Praktycznie dokończyli oni ją komponować na oczach Stonsów dając im tym samym impuls
do tego by również oni mieli iść drogą własnych piosenek. Fakt podarowania tej
piosenki Stonsom i odnotowania ich sukcesu na listach przebojów sprawił, że
Brian Epstain zabronił chłopakom z grupy rozdawać swoje piosenki na lewo i
prawo, zwracając im przy tym uwagę na to, że jeżeli już mają coś dawać komuś to
niech to będą artyści, związani z jego opieką. W odpowiedzi usłyszał, że oddają
tylko ochłapy, resztki nic nie warte. Co było bzdurą. Obdarowanie kogoś ich
kompozycją było sprawdzianem dla nich samych na ile są dobrymi kompozytorami.
Ich popularność bowiem wykluczała wtedy obiektywizm. Na deser zostawiłem
sobie piosenkę „Not a Second Time”. W
myśl beatlesowskiej zasady, że śpiewa ten kto zna najlepiej tekst rolę tą
powierzono Lennonowi, zresztą czuć że to jego dzieło od A do Z.. To moja
ulubiona piosenka z tej płyty. Tekst jak większość beatlesowskich rzeczy tamtego
okresu dość banalny. Ale w tamtej muzyce tamtych czasów nie on odgrywał rolę. Był
ważny jako uzupełnienie dźwięku i jeżeli niósł jakiś slogan do rytmu i
przebojowej melodii był od razu prawie murowanym hitem. „Not a Second Time”
jest takim sloganem. Chyba jest przy tym najmniej zamęczoną w radiu piosenką
tej grupy. Również nie często o ile w ogóle coverowana. Dla mnie to perełka
muzyczna o której świat najnormalniej zapomniał i tylko nieliczni miłośnicy
grupy ją słuchają. Na koniec powinienem napisać jeszcze o okładce. Autorem
zdjęcia jest Robert Freeman – artysta fotograf, sąsiad Lennona z tamtego czasu,
który nie wiem czy bardziej kręcił artystycznie Johna swoim talentem, czy żoną.
Podobno to o niej za kilka lat napisze Lennon piosenkę „Norwegian Wood”.
Inspiracją dla zdjęcia były wcześniejsze fotki wykonane jeszcze w Hamburgu
przez Astrid (wybaczcie pominę już opis kto to był i że w ogóle ją wspominam).
Rewers zawiera opis w którym podobno po raz pierwszy pada określenie które
przylgnie do zespołu już na zawsze Fab Four – cudowna czwórka.
Posumowanie:
Płyta ukazała się tradycyjnie premierowo w wersji mono.
Wersję stereo świat ujrzał w kilka tygodni później. Stąd też wśród
ortodoksyjnych zwolenników zespołu wersje mono są tymi kultowymi. Ja
zdecydowanie wolę ich odsłonę stereo, choć to ponoć nad miksem mono najwięcej
czasu spędzali inżynierowie i producent. Miksowanie stereo powstawało podobno znacznie szybciej i z mniejszą
dokładnością. Płyta jest rock and rollowa z podobnym repertuarem do
wcześniejszego debiutu. Jeszcze nie czuć na niej kroku milowego i od
poprzedniczki nie różni się zasadniczo pomimo tego, że na nagranie zespół miał
już czasu trochę więcej. Jest płytą krótką bo zaledwie 32 minuty, co stawia ją w
świetle dnia dzisiejszego czasowo jako maksi singla. Uważana obecnie jako jedna
ze słabszych płyt w karierze tej grupy, zresztą do współy z „Beatles for Sale” (kiedyś i o niej będzie na
blogu). Jest kontynuacją jak wspomniałem stylu „Please Please me”. Nagrywana
trochę na szybko by wypełnić kontrakt. Większość piosenek z niej zagościła na
pierwszej płycie długogrającej The Beatles wydanej w USA. Dla mnie jest jedną z
płyt dzieciństwa o czym zresztą pewnie kiedyś jeszcze napiszę przy okazji jakiś
wspominek. Oceniam ją na cztery gwiazdki, bo ten zespół nagrywał płyty tylko
bardzo dobre i wybitne. Ta akurat należy do tej pierwszej grupy. Nie jest to
płyta, która w końcówce roku 1963 jakoś rewolucjonizowała muzykę. Nie było to
nic nowego. To był po prostu rock and roll a wtedy po prostu ludzie to lubili a
The Beatles byli w tym póki co najlepsi.
Z pozycji fana zespołu uważam, że ta płyta to pozycja
obowiązkowa w każdej kolekcji płytowej i to nie tylko miłośników grupy. Z
pozycji mojej nostalgii uważam dodatkowo, że jej nie posiadanie to objaw
nieznajomości pewnych wartości. Oceniając to jednak z pozycji wyważonej przesyłam sugestie, że nie powinno się przejść obok niej obojętnie, bo jeśli lubisz „płyty „Help”
czy „A Hard Days Night” to musisz lubić także i tą. Nie ma innego wyjścia. To
ta sama muzyka i te same emocje, no chyba, że komuś wystarczą Beatlesi w wersji
light, czyli cztery / pięć najlepszych
albumów, wtedy moje argumenty tracą moc. Ten album bowiem pomimo swojej
wspaniałości nie należy do pierwszej piątki ich najlepszych płyt. Tacy byli Beatles.. Dlatego
zachęcam…
Od tego albumu warto rozpocząć swoją przygodę z muzyką rockową. :)
OdpowiedzUsuńŚwietna płyta~, nie raz do niej wracam, ostatnio po zajęciach w Akademii Menedżerów Muzycznych dyskutowałam ze znajomą na temat najlepszego albumu The Beatles i zdecydowanie With The Beatles wygrał ;)
OdpowiedzUsuńNo proszę ? Kto by pomyślał, że akurat ta płyta u niektórych wygrywa próbę czasu i jakości z albumami "Abbey Road" czy "Revolver" czy też "Bialy Album", czy też :Sgt. Peppers Lonely..", czy też... W zasadzie tej wymieniance to pominąłbym chyba tylko "For Sale". Miło było poznać opinie tym bardziej, że po raz pierwszy się spotkałem z tym by ktoś właśnie ten album postawił na samym szczycie w dyskografii.
OdpowiedzUsuń