sobota, 23 maja 2015

Uriah Heep - Innocent Victim (1977)




Nie jestem specjalistą od Uriah Heep. Zresztą cały hard rock traktuję bardzo wybiórczo. Sporo rzeczy nawet oczywistych być może nawet nie znam dobrze (co nie oznacza tego, że wcale). Absolutnie nie poczuwam się by oceniać tą muzykę czy recenzować. Fakt kilka płyt z tego kręgu uwielbiam. Nawet niektóre na tyle, by zaistniały na dobre w moim rankigu top 100 najlepszych płyt wszech czasów. Droga takich płyt do mojego seca jest jednak bardzo długa, więc trafiają tam płyty naprawdę wybitne. Uriah Heep w moim odczuciu z tego co do tej pory usłyszałem od tej formacji nigdy się do mojej głowy nie przebił, by mógł nawiązać choć w jakimś stopniu równą walkę z Rainbow czy Deep Purple (kto wie czy nie będzie u mnie weryfikacji poglądu tego). Oczywiście hity pokroju "Gypsy","Easy Livin'", "July Morning" czy "Lady in black" doskonale znam i ich wielkść jest niekwestionowana, ale reszta ? Dlacego więc się zabrałem za opis płyty w jakimś stopniu mi obcej. Pewnego dnia w rozmowie z kolegą wyznałem, że mam tylko jedną płytę tej grupy i to też przypadkowo, gdyż trafiła do mnie w prezencie od kogoś, który miał ją od kogoś, gdy jeszcze inny ktoś likwidował kolekcje. Co ciekawsze albumy dla mnie powędrowały do innych, a mi trafiło się kilka pozycji, tych mniej chcianych przez poprzedników. (Dorwali się do skarbów wcześniej). Wśród tych "resztek" znalazł się "Innocent Victim" Uriah Heep. Kolega ten wiedząc, że prowadzę bloga zaproponował bym napisał coś o tej płycie tak z pozycji człowieka nieuwikłanego w ogólnoświatowy nurt wyznawców hard rocka. Zanim przejdę do płyty zaznaczę tylko, że pomimo tego, że nie jestem wielkim znawcą tej grupy, nie oznacza tego, że nic nie wiem. W końcu żyję między ludźmi, czasami jakąś gazetę również przeczytam. Do tego jak coś gra to ja to słyszę. Uzbrojony w chęć napisania czegoś o tym albumie spędziłem przy nim kilka wieczorów, tak by sobie go jakoś bardziej utrwalić. Kilka refleksji, kilka spostrzeżeń, kilka wniosków się pojawiło. Tak więc do dzieła.

Album jak się okazuje (wiedza z wikipedii) najbardziej spodobał się w Niemczech oraz w Nowej Zelandii. Na ile Niemców zachwycił w całości a na ile sam singiel z niego pochodzący to już osobna kwestia. Fakt jest taki, że sprzedał tam się najlepiej. Był to już 11 album tej grupy a drugi po dość znacznej zmianie składu, gdy Byrona na wokalu zastapił John Lawton. Pierwsza refleksja dotycząca całej zawartosci muzycznej po przesłuchaniu nasuwa mi się taka. Czuć, że jest to rok 1977 i to, że panowie już przez kilka dobrych lat nagrali się hard rocka na tyle, że stwierdzili czas się odświeżyć i przy okazji znaleźć własną najlepiej nową drogę do sukcesu. Dlatego ta płyta jest bardzo zróżnicowana stylistycznie. Mamy tu typowe Uriah Heep z wcześniejszego okresu, ale mamy również kompozycję, gdzie wkręcono do aranżu kilka zabiegów zaczrpniętych z muzyki funk. Panowie oprawili go w swoją stylistykę, więc nie rzuca to się w sposób jawny. Ucho moje je jednak wychwyciło. Przykładem jest tu "Roller" gdzie w refrenie mamy typowy rock ale co do zwrotek to przy zmianie instrumentów spokojnie mogło by zabrzmieć to wszystko nawet jak funky disco. W otwierającym "Keep on Ridin'" spotkamy nawet chórki gospel. Największy hit z tej płyty "Free me" również jakby pochodził z innej bajki. Ale z tego co kojarzę z pozostałej twórczość tej grupy jest to pewną normą. Jak się bowiem ma inny przebój tej grupy "Lady in black" stylistycznie do obrazu grupy hard rockowej ? "Free me" to typowy radiowy przebój stonowany stylistycznie jak na możliwości zespołu. Ma wszystko co powinien mieć. Dobrą wpadającą w ucho melodię, chwytliwy refren, delikatny pazur rockowy i gdyby nie tekst spokojnie można by go zaliczyć do muzyki pop. Swego czasu mocno eksploatowany w radiu. Gdybym wcześniej nie słyszał utowrów tej grupy typu "Gypsy", "Easy Living" to miałbym w głowie fałszywy obraz stylistyczny tego co ta grupa potrafi zagrać. Dużo na tej płycie jest akustycznej gitary i to nawet w utworach dość dynamicznych. Porządny hard rockowy czad mamy dopiero w czwartej kompozycji "Free 'n' Easy" i to jest taki smaczek typowy dla mojej wizji tej grupy. Riff może nie tak nośny jak przy "Gypsy" ale gitary w nim naprawdę "chodzą" w szlachetnym hard rocku. Wtopiono w tą płytę również prześliczną balladę "Illusion", taką płynną, miejscami senną z kojącą solówką typu "płacząca gitara Claptona" Jest to jedna z najładniejszych kompozycji dla mnie na całym albumie. Za te najładniejsze uważam jednak dwa kończące album "The Dance" oraz "Choices'". Są to dla mnie dwie perły absolutne, których prawdopodobnie nigdy bym nie poznał, gdyby ta płyta nie trafiła w moje ręce. Czasami tak jest, że omijamy dobre albumy i dopiero w chwili gdy stają się naszą własnością i możemy ich posłuchać w spokuju i we właściwej chwili stają się dla nas dobre, później piękne aż wreszcie rewelacyjne.Jest to jedyny album tego zespołu, który znam w całości. Pomijam ostatnie dwa z ostatnich lat, bo trochę je liznąłem, zachęcony audycją w radiu. Dlatego trudno mi się odnieść jak on wypada na tle innych z okresu Byrona. Na odbiór tego albumu spory wpływ ma u mnie również to, że nie jestem skażony tym wczesniejszym wokalistą. Przez to tej płyty po prostu słucham a nie odnoszę się stale do porównań. John Lawton jawi mi się doskonale i absolutnie nie brakuje mi na tym albumie głosu Byrona. Na tle roku 1977 w muzyce hard rockowej wypada on według mnie bardzo dobrze. Z pewnością nikt nie powinien zarzucić temu albumowi kopiowania Purpli ani Rainbow.Płyta dla mnie nie jest doskonała, ale uczciwie przyznaję, że to jedna z takich, która potrafi zyskiwać z każdym kolejnym przesłuchaniem. W mojej ocenie daję tej płycie trzy gwiazdki, czyli album dobry, godny polecenia. Dodatkowo plusik za okładkę. Edycja compact disc jest poszerzona chyba o kilka kompozycji.

Dzięki Andrzej za mobilizację do tego, by coś o niej napisać. Dzięki temu z płyty,  którą uważałem za dobrą zrobiła się dla mnie bardzo dobra. Kto wie czy to nie początek jakiegoś bliższego romansu z innymi wydawnictwami tej grupy. Najsłabsze chwile tego albumu dla mnie to "Flyin' High" oraz otwierający "Keep on Ridin'". Do reszty nie da się przyczepić w żaden sposób, a takie kompozycje jak "Illusion", "The Dance" czy "Choices'" to po prostu sama słodycz słuchania. Czyżby pora przyszła u mnie na Uriah Heep ?

Strona A

01. Keep on Ridin'
02. Flyin' High
03. Roller
04. Free 'n' Easy
05. Illusion

Strona B

06. Free Me
07. Cheat 'n' Lie
08. The Dance
09. Choices

Uriah Heep - Iluusion

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz