piątek, 7 grudnia 2012

ABBA - Trochę gorzkich słów rozżalonego fana


Piszę to z pozycji osoby która ABBĘ uwielbia.Jeśli komuś moje przemyślenia wydadzą się krzywdzące to proszę o wybaczenie.
W końcu to tylko myśli jakie błąkają się po mojej głowie od kilku już lat
.
Urażonych przepraszam

Prawdopodobnie jestem jednym z nielicznych, któremu nie zależy na tym by zespół ABBA się reaktywował. Jeśli by mieli to uczynić na jeden koncert to w ogóle bez sensu bo to nie była grupa typowo koncertowa. Jeśli by mieli nagrać nową płytę to jaką ? Osadzoną w brzmieniu ABBA made in 1976r ? Projekt spaliłby na panewce bo nowe piosenki zawsze zestawiane byłyby ze starymi a owe znane już przeboje ciągną za sobą całą legendę której nowościom byłoby brak. Klapa murowana.Poza tym wizerunek grupy dla wielu jej fanów zatrzymał się na tym 1981r i obecny image mógłby w konfrontacji z utrwalonym spowodować kancerę w naszej wyobraźni Agnetha choć nadal urocza ma już 62 lata. Bjorn 67. Osobiście nie chcę na scenie widzieć ludzi w obecnym ich wizerunku, by nie niszczyć w sobie wizji, jaką stworzyli mi jako dziecku swego czasu, dając pewien estetyczny wzorzec. ABBA dla mnie to produkt doskonały i spięty klamrą obejmującą okres pomiędzy debiutem a ostatnią płytą. Nawet nie rajcują mnie te wszystkie smaczki muzyczne wydawane dla koneserów a udostępnione publice dopiero grubo po zaprzestaniu działalności.Drobnym wyjątkiem darzę tylko jeszcze solowe płyty Agnethy na których miejscami pobrzmiewa muzycznie mi to co tak polubiłem wcześniej.ABBA skończyła się bezpowrotnie zostawiając po sobie nam osiem płyt długogrających wzbogaconych o kilka piosenek singlowych.To spory materiał ilościowy i jakościowy i jak dla mnie wystarczający.

 Agnetha i Frida w 2009r
(Agnetha  i przygryzanie wargi - to jej pozostało)

Inna rzecz mnie frapuje, gdy rozważam przyszłość a w zasadzie przeszłość ABBY. Panowie Bjorn i Benny to wybitni kompozytorzy, którzy w ciągu kilku lat potrafili stworzyć razem ponad 30 przebojów muzyki rozrywkowej. Co się z nimi nagle stało ?

Po zawieszeniu działalności grupy stworzyli jeszcze musical "Chess", który odniósł umiarkowany sukces, ale to wszystko zamknęło się rokiem 1984. Dziś przypomnę mamy 2012. Przez 28 lat panowie będący cały czas zgodnymi przyjaciółmi nie napisali nic na miarę tego co robili będąc w ABBA. W jednej z licznych wypowiedzi Bjorn z Bennym powiedzieli, że już udowodnili to, że potrafią tworzyć przeboje pop i nastał czas by zająć się czymś innym - poważniejszym. Owszem, udawadniać, że potrafią nie muszą ale czy my czekaliśmy swego czasu za nowymi piosenkami ABBY po to by sprawdzić czy Bjorn z Bennym potrafią je stworzyć ? Co mam myśleć o ludziach, którzy tworzą muzykę po to by coś udowodnić ?

Czyzby za tymi dwoma sympatycznymi Szwedami tak naprawdę kryło się dwóch narcyzów, których głównym celem jest pompowanie legendy o sobie samych ? Obaj panowie nie kryli tego, że fascynowała ich wielka czwórka z Liverpool. Czyżby postanowili w sztuczny sposób stworzyć analogicznie do Beatlesów swoją własną legendę ? Chyba to zbyt śmiała teoria ale porównań nie brakuje. Zawieszają działalność w okresie dużej płodności artystycznej i tuż po ogromnym sukcesie komercyjnym. Podobnie jak Beatlesi będąc skłócenie ze sobą (przynajmniej częściowo).Również ich zamiarem jest nie reaktywować zespołu. Beatlesi jednak komponowali i wydawali po rozpadzie kapitalne płyty. Bjorn z Bennym rozpoczęli odcinanie kuponów od swojej popularności. Mieli w tym sporo szczęścia, bo opatrzność czuwała nad ich rozbudowanym ego. Tą opatrznością była Catherine Johnson, która napisała scenariusz na podstawie piosenek zespołu i stworzyła coś czego nigdy Bjorn z Bennym by nie zrobili. Ona do współy z reżyserką Phyllida Lloyd stworzyła musical pokazując obu panom, że to czego tak pragnęli czyli napisanie przeboju musicalowego stało się faktem tylko sami nie dostrzegli tego jaki potencjał zawierały piosenki napisane wcześniej.Po latach różnych prób, zazwyczaj nieudanych Bjorn i Benny odnaleźli nową pasję. Sprzedać swój produkt muzyczny ponownie przyozdobiony w nowe szaty. Zaangażowali się mocno w projekt przedstawienia i tak oto w 1999r w Londynie miała miejsce premiera ich musikalu "Mamma Mia".Przedsięwzięcie artystyczne odniosło ogromny sukces i panowie ponownie znaleźli się na szczycie. Tym razem już nie jako kompozytorzy pop a twórcy muzyki do najbardziej kasowego musicalu ostatnich lat.Duma ich rozpierała mocna bo brali czynny udział w organizacji tego spektaklu.Oni mieli decyzdujący głos na kastingach w doborze wokalistów i wokalistek. Oni czuwali nad ścieżką dźwiękową. Nic bez nich nie mogło być zrobione w sferze muzycznej. Przy tej pracy nad całością dorobili się opinii perfekcjonistów.

 Geniusze ? Szarlatani muzyczni ? Narcyzi ? Może wszystkiego po trochu. Jedno jest pewne to dzięki nim powstało osiem przepięknych płyt a reszta (po Szekspirowsku) niech będzie milczeniem

Zresztą w latach późniejszych gdy Mamma Mia była wystawiana w innych krajach, wszędzie byli obecni i wszędzie decydowali o obsadzie (pod względem wokalnym) i całości pod względem muzycznym.Sukces pozwolił panom w glorii spędzić całą pierwszą dekadę nowego wieku. Kolejne premiery w kolejnych państwach odgrzewały ABBA-manię.W 2008r ekrany kin zaszczyciła wersja filmowa tego przedstawienia.Obsada iście Holywoodzka dopełniła nobilitacji i tak oto panowie odgrzali po raz enty swoje dokonania sprzed powiedzmy 30 lat."Mamma Mia" dorobiła się też dokumentalnego filmu w którym pokazano kulisy kręcenia jak i wzbogacono go o materiał zdjęciowy pochodzący z różnych krajów w których odbyły się premiery tego musicalu na deskach.Nie zabrakło też wypowiedzi Bjorna i Bennego.Do nich właśnie chciałbym się odnieść a zwłaszcza do jednej.Bjorn w tym filmie powiedział,że sukces ABBY to oni sprawni kompozytorzy.Dziewczyny tylko śpiewały i praktycznie było to bez znaczenia, zę to właśnie one. Akurat trafiło na nie bo były związane z nimi i nie było potrzeby szukania.Potraktowali to jako przypadek.Uważają, ze sukces odnieśli by z innymi wokalistkami również.I jak tu lubić tych dwóch "przesympatycznych" Szwedów ? Umniejszają rolę Fridy i Agnethy na każdym kroku a to one były głównymi twarzami i głosem grupy.To one tworzyły cały wizerunek i to dzięki nim ABBA miała taką a nie inną pozycję.Panom jednak ciut odbiła sodówka widząc jak kolejne premiery Mamma Mia z różnymi obsadami odnoszą kolejne sukcesy. Tylko czy te sukcesy byłyby takie same gdyby wcześniej głosy Agnethy i Fridy nie stworzyły pod to podwalin ? Sporo pytań zadaję ale tylko już takie gdybanie pozostało. Zwłaszcza,że tacy sprawni wręcz geniusze kompozytorscy na przestrzeni ostatnich prawie 30 lat nie pokazali światu nic. Panowie jak widać nie czują potrzeby tworzenia a jedyne zajęcie jakie sprawia im przyjemność to jeżdżenie po świecie i kreowanie się na wielkich "nadtwórców" muzyki pop.Zapewne chcieli by być porównywani do McCartneya tylko że sir Paul cały czas tworzy i od czasu rozpadu zespołu napisał drugą część swojej historii jako twórca. Podobnie pozostali członkowie The Beatles. Bjorn i Benny zaś płyną cały czas tylko na fali swojego dawnego sukcesu, zresztą zawdzięczają go prawdę mówiąc dwóm paniom, które stworzyły z ich pracy nową jakość w postaci przedstawienia a później filmu.Jak znam życie całe ochy i achy i tak spijają oni, choć gdyby nie pani Johnson i Lloyd tyle by ze swojej popularności dzisiaj mieli ile pozostałoby ludzi z nostalgią wspominających czasy gdy dwie dziewczyny swoimi głosami podbiły pół świata.

 Według Bjorna i bez tych pań ABBA by odniosła sukces. W ich miejsce mogły być inne piosenkarki
(ciekawe jak wtedy by się zespół nazywał ?)

Nie chciałbym być źle zrozumiały. ABBA była zjawiskowa i trafiła idealnie w czasy. Dostarczyła światu jak już pisałem ponad 30 piosenek o statusie przeboju.Była tworem w jakiś sposób doskonałym i wzorem dla wielu później powstałych zespołów.Wkład w historię muzki jest bezsporny.Kocham ich muzykę. Jednak dostrzegam pewną otoczkę którą wykreowano na przestrzeni ostatnich lat, która trochę nie zgadza się z faktami jakie dostrzegają moje oczy. Stąd ten wpis by pokazać, że nie wszystko jest w przypadku ABBY czarne albo białe.Podobnie zresztą jest z wizerunkiem pań. Agnetha otrzymała od mediów wizerunek tej pokrzywdzonej przez los i "niedobrego Bjorna". Problemy z kolejnymi partnerami życiowymi potęgowały to wraenie. Do tego nawet wyczytałem, że całość kasy jaką otrzymują z tantiem i praw zgarniają panowie. Przed fanami powstało wrażenie, że panie zyją pewnie w niedostatkach.Nic bardziej błędnego.Panie żyją bardzo dostanie a ten cały wizerunek aniołeczka pokrzywdzonego przez los w przypadku Agnethy spokojnie można by zweryfikować. Ale po to odsyłam do stron poświęconych zespołowi.

Hasta manana z programu TV nadanego w Hiszpanii.
Do niedawna jedyna dostępna wizyjna wersja tej piosenki

Wielu pisząc o ABBA dokonują porównań do zespołu The Beatles.Przytaczają argumenyty o rozwoju muzycznym. o tym że każda płyta była inna i bogatsza brzmieniowo.Spora przesada w tym. Tam gdzie widoczny był kroczek w rozwoju ABBY w muzyce (z płyty na płytę) tak u Beatlesów widoczne były kroki siedmiomilowe.Oby takich porównań było jak najmniej. Każdy zespół ma swoje miejsce w historii. ABBA również ale na pewno nie obok The Beatles.Swojądrogą ciekawe czym nas Bjorn i Benny zaskoczą niebawem ? W końcu sukces Mamma Mia nie może wiecznie trwać. Może powstanie Anthologia ABBY ? Może powstanie serial 10 odcinków, fabularyzowany i autoryzowany tylko przez panów.Z pewnościa prędzej czy później trzeba będzie tego kotleta odgrzać bo panowie jak widać bez tego splendoru wokół siebie żyć nie potrafią.

bardziej znane fakty odgrzewania "kotleta" w datach

1992 - Erasure (będący zespołem na topie) wydaje Epkę - Abba-Esque zwierającą cztery hity Abby
1999 - Premiera musicalu Mamma Mia
2000 - Premiery Mamma Mia w USA i Włoszech (kolejne lata -kolejne premiery w kolejnych państwach)
1999 - Grupa szwedzka A-Teens wydaje płytę z coverami Abby i umieszcza je na listach przebojów w całej niemal Europie.
2005 - Madonna wykorzystuje sample z "Gimmy Gimmy Gimmy" do swojej piosenki "Hung up"uzyskując zgodę od panów kompozytorów ABBY. Zapewne otrzymała ją z uwagi na swoją pozycję w świecie muzycznym.
2008 - Premiera filmu Mamma Mia

Do tego należy dołożyć średnio co dwa lata informacja o reaktywacji zespołu.

czwartek, 6 grudnia 2012

ABBA - Visitors (1981) - recenzja




Tą płytą ABBA weszła w lata 80te na pełnych prawach i wymogach nowoczesnego brzmienia charakterystycznego właśnie dla tego okresu. Sporo tu brzmień synth-popowych i nawiązań do tego co już było faktem, czyli nastania new romantic. Młodzi co prawda woleli słuchać już wtedy Ultravox i im podobnych niż zachwycać się ABBĄ, ale trzeba oddać sprawiedliwości -  album ten został dostrzeżony także przez nich. Dzisiaj z perspektywy czasu o wiele wyżej cenimy tą płytę niż wtedy gdy się ukazała. To wydawnictwo najlepiej pokazuje jaką długą drogę przeszedł zespół, pod względem rozwoju swoich umiejętności kompozytorskich. Niewątpliwie jest to album najbardziej dojrzały ze wszystkich. Czy najlepszy ? Chyba jednak nie, choć  spotkałem się z ludźmi którzy tą płytę cenią najbardziej. Co ciekawe większość tych którzy faworyzują "Visitors" to na co dzień miłośnicy muzyki rockowej. Może w tym tkwi urok tej płyty, że klimatem blisko jej jest do muzyki rockowej i to takiej  wtedy modnej, czyli mocno zmutowanej elektroniką. Czy album "Visitors" to jeszcze muzyka pop ? Czy adresowany był do słuchacza masowego jak wcześniejsze albumy ? Myślę, że tą płytą panowie po raz kolejny chcieli coś światu muzycznemu udowodnić.Wydaje mi się, że ABBA w tamtym okresie już przestała być dla Bjorna i Bennego celem a została środkiem dla osiągnięcia sukcesu. Fanom nie musieli udowadniać niczego, bo ci i tak kupili by w ciemno cokolwiek by wydali.Jaka jest więc ta płyta ? Moja odpowiedź brzmi następująco - refleksyjna. Tak to najlepsze określenie dla tej produkcji. Bardziej do słuchania niż tańczenia. ABBA skończyła całkowicie z dyskoteką I rozpoczęła flirt z brzmieniem new romantic. Jak dalej by się potoczyły muzyczno - aranżacyjne losy grupy już się nie dowiemy. Wtedy w 1981r ABBA brzmiała dalej świeżo i trzymała jeśli chodzi o modę rękę na pulsie. W warstwie tekstowej  ABBA również poszła dalej. Nie ma co się dziwić temu, Bjorn w 1981r miał już 36 lat więc trudno by pisał teksty o miłości z pozycji nastolatka. W to miejsce powstały teksty choćby jak w "Slipping Through My Fingers" o przemijaniu, o troskach rodzicielskich. Coraz trudniej było ABBIE  dotrzeć z czymś takim do młodych. Pozostała grupa wiernych fanów, która wraz z nimi dojrzewała i chyba głównie dla nich adresowany był ten przekaz. 


Rozpocząłem niechronologicznie  opisywanie piosenek i chyba przyjdzie mi ten bałagan utrzymać już do końca. Wcześniej na albumie pojawia się "When All Is Said and Done". "Etatowy tekściarz" Bjorn napisał do niej słowa odnoszące się do rozwodu Bennego z Fridą. Po "The Winner Takes It All" miał już pewną wprawę (Przepraszam za drobną złośliwość).Zaśpiewała ją oczywiście sama Frida dając dowód, ze nieprawdą jest by Agnetha miała monopol na liryczne piosenki.  Największą ozdobą a kto wie czy i nie przebojem jest na tej płycie "One of Us". Ponownie fani zaczęli doszukiwać się w tekście piosenki odniesień do prywatnego życia Agnethy. Piosenka podobno opowiada o kobiecie, która chciałaby, aby związek, który się skończył, ponownie zaistniał. Tekst oczywiście napisał Bjorn. A oto moja krótka refleksja nad tymi spekulacjami fanów odnośnie łączenia prywatności z tekstami zespołu. Nie chce mi się wierzyć by Bjorn był aż takim narcyzem i pławił się nieszczęściem kogoś do niedawna bardzo bliskiego. Myślę, że faktycznie coś między Bjornem i Agnethą się skończyło i pozwoliło tworzyć tematycznie piosenki będące pewnym wyobrażeniem opartym owszem na własnym doświadczeniu ale mimo wszystko było to już pozbawione osobistych emocji. Trochę niesmakiem trąci mi tylko to, że Bjorn musiał być świadomy tego, że te teksty przez fanów odebrane zostaną w sposób wiadomy. Czyżby to był celowy zabieg marketingowy ? Ale to tylko takie moje domysły zupełnie nieistotne jeśli zestawimy je  z muzyką . Z tej płyty miano przeboju (poza "One of us") dorobiło się chyba jeszcze tylko "Head over Heels". Trudno w ogóle doszukiwać się na niej hitów typowych dla ABBY. Jak już pisałem to płyta do słuchania. Moim faworytem tego albumu jest piosenka "Soldiers" z uroczą melodią w refrenie. Niestety ze zwrotek powiewa smutkiem. Kończy ona stronę A na wydaniu winylowym. Gdy przełożymy na drugą stronę  pierwsza zabrzmi piosenka "I Let The Music Speak" - kolejna smutna piosenka (która to już na tym albumie). W ogóle na całości albumu smutek jest dominujący. Praktycznie każda piosenka zawiera go mniej lub więcej. Nie ratuje tego nawet zabawny miejscami tekst w "Two for the price of one" gdzie Bjorn wciela się w postać "szukającego" faceta i znajdującego na raz dwie panie (druga okaże się na końcu matką pierwszej, mająca dokonać oceny kandydata). Płyta jako całość jest po prostu smutna i tyle. Być może to główny powód, który sprawił, że nie osiągnęła ona zamierzonego sukcesu. Niektóre piosenki przewinęły się przez listy przebojów ale szału nie było. ABBA szła powoli w odstawkę. Młodzi mieli już nowych idoli a ABBA stała się symbolem starego brzmienia lat 70tych. ABBY nie wypadało już w 1981r słuchać. Warto dodać, że tłem dla albumu były jeszcze piosenki singlowe i to nie byle jakie: "Should I Laugh Or Cry"(aż szkoda, ze poza albumem się znalazła),"The Day Before You Came"(smutek, smutek i jeszcze raz ponownie smutek),"Cassandra( bez fajerwerków ale poprawnie ładna piosenka),"Under Attack" (ponownie szkoda, ze brak go na podstawowym krązku) Wszystkie piosenki dołączono na reedycji albumu w latach 90tych.


Dzisiaj płyty zespołu oceniamy z perspektywy próby czasu jakiej poddane były te wszystkie piosenki. Nie zdajemy sobie nawet sprawy jak przez wiele lat media kształtowały w nas przekonanie do tego, że ABBA to kunszt i wielka sztuka. Nie podważam tego wizerunku ale fakt jest taki, że obecnie do albumów tej grupy podchodzimy z niebywałą wręcz estymą. Obiektywnie gdybym miał oceniać poszczególne albumy tej grupy w odniesieniu do całości historii muzyki rozrywkowej to każdej należy się ocena pięciogwiadkowa. Nawet te mniej lubiane przeze mnie albumy jak "Voulez vous" i "Album" to materiał rewelacyjny. Chciałem jednak jakoś wyróżnić w tym zbiorze dzieła wybitne stąd oceny niektórych krążków musiałem zaniżyć. Płytę "Visitors" oceniam na cztery gwiazdki i to głównie klimat "pożegnalnej płyty" sprawił, że ocena poszybowała wyżej. Nie ulegnę wpływowi pewnych recenzji chcącym nadać płycie "Visitors" rangę płyty Abbey Road zespołu The Beatles. ABBA w przeciwieństwie do Beatlesów wcale nie żegna nas najlepszą swoją produkcją.Podziwiać należy za to, że będąc w zawiłych układach personalnych potrafili jeszcze stworzyć tak doskonały album, z którego może i wieje smutkiem ale z pewnością nie wieje nudą. Zresztą smutne też potrafi być piękne choć jeśli chodzi o zespół ABBA to dla mnie grupa zawsze kojarzyć się będzie z beztroskimi melodiami i wspaniałymi czasami mojego dzieciństwa.

Zapraszam niebawem na podsumowanie i osobiste refleksje dotyczące całej kariery i  twórczości ABBY.

środa, 21 listopada 2012

ABBA - Super Trouper (1980) - recenzja


Jeżeli do poprzednich dwóch płyt miałem pewne zastrzeżenia tak do tego albumu trudno mi się przyczepić. Zanim go zrecenzuję winien jestem kilka wyjaśnień. ABBĄ zachwyciłem się w wieku 9 lat. ABBA w tym okresie wydawała w Polsce swoje dwie płyty (wiadomo które). Istnienie grupy w latach 1974 - 1982 analogicznie obejmuje u mnie okres mojego życia w przedziale 6 - 14 lat. Z uwagi na mój ówczesny młody wiek pisząc posiłkuję się obecnymi odczuciami ale często mieszam je ze wspomnieniami z dzieciństwa. Stąd czasami niektórym może się wydać dziwne w jaki sposób postrzegam wybrane albumy tej grupy. By od razu rozwiać wątpliwości płytę "Super Trouper" mogę oceniać już tylko z pozycji dzisiejszej.W 1980r jak się ona ukazała ABBA była mi muzycznie już obojętna. Oczywiście dalej lubiłem pierwsze trzy (Waterloo, ABBA, Arrival ) ale reszta nie pociągała mnie w ogóle. W świadomości gdzieś tam przewijały się strzępy, urywki z kolejnych płyt Szwedów ale ja wtedy byłem już opętany muzyką rockową a zwłaszcza klasyką rock and rolla, rockabilly no i doświadczałem rzeczy najpiękniejszej na świecie, czyli poznawałem a w zasadzie odkrywałem The Beatles.By prawdę napisać to dopiero ostatnia płyta "Visitors" nadana w trójce w okolicach 1982r zapowiedziana, że to już ostatnia płyta ABBY przykuła moją uwagę."Super Trouper" wtedy znałem tylko z tytułowej piosenki, która gościła w radiu dość często no i znałem wygląd okładki, gdyż ta płyta dość często widywana była w komisach i na giełdach płytowych.

Mój renesans na słuchania ABBY nastąpił dopiero w początkach lat 90tych i to wtedy dopiero dobrze poznałem zawartość albumu "Super Trouper".Myślę że te dwadzieścia lat słuchania tej płyty pozwoliło mi wyrobić sobie dość dobrze opinię o niej. Czas się więc podzielić tymi odczuciami.


Całość otwiera piosenka "Super Trouper" będąca wizytówką tego albumu. Piosenka utrzymana w klimacie disco, choć w roku 1980 muzyka disco brzmiała już inaczej.Widać panowie lekko przeoczyli ten fakt będąc przez ostatni okres w ciągłym galopie. Zresztą tekstem  w tej piosence dają temu upust. Co od razu rzuca się w uszy to, że pomimo progresji w graniu kompozycja ma ponownie piosenkową lekkość jak hity z pierwszego okresu działalności zespołu. Zaraz po niej rozpoczyna się "The winner takes it all" i jest to według chyba wszystkich miłośników grupy najlepsza w ogóle piosenka zespołu.Dodatkowo smaczku dla fanów dodaje ścisłe powiązanie tekstu, wokalistki (w tym przypadku Agnethy) z faktami z jej życia prywatnego. Agnetha w tej piosence wspięła się na szczyt perfekcji tworząc wspaniałą interpretację i pokazując swój cały talent wokalny.Co ciekawe Bjorn zapytany o genezę powstania tej piosenki otwarcie mówi,że to on jest autorem tekstu i że nie odnosi się on w ogóle do ich życia prywatnego.Swoją drogą uważam, że trzeba było wtedy mieć tupet by w okresie tuż po rozwodzie swojej byłej żonie kazać zaśpiewać ten tekst, nawet jeśli uważa się, że nie ma on nic wspólnego z doświadczeniem jego już byłej zony.

 
 ABBA - "The winner takes it all"


(tłumaczenie na j. polski - autor nieznany)

Nie chcę rozmawiać o tym co przeżyliśmy
To rani mnie, to teraz jest już historią
Rozegrałam swoje karty jak i ty swoimi grałeś
Nie ma już nic więcej do powiedzenia,
więcej asów nie ma w tej grze

Zwycięzca bierze wszystko, przegranemu zostaje niewiele
Po drugiej stronie Wiktorii taki już jest los

Leżałam w twych ramionach, myślałam - tam moje miejsce
Sądziłam, że to ma sens, Zbudowałam mur ochronny
Zbudowałam dom, myśląc, że w nim będę silna
Byłam głupia grając według reguł
Bogowie rzucają kostkami do gry, bez emocji
A ktoś na ziemi, traci kogoś bliskiego

Zwycięzca bierze wszystko,przegrany musi upaść
Zasady gry są proste, dlaczego miałabym narzekać

Powiedz, czy ona całuje cię jak ja ciebie kiedyś całowałam ?
Czy czujesz to samo, kiedy wykrzykuje imię twe ?
Gdzieś w głębi Wiesz, że tęsknię do ciebie
Lecz co mam powiedzieć ? Zasad trzeba się trzymać
Sędziowie wydadzą wyrok.Tacy jak ja muszą się z nim zgodzić
Widzowie, ciągle na drugim planie, Nowa gra, nowe szczęście
Kochanek czy przyjaciel ? Coś małego czy dużego ?

Zwycięzca bierze wszystko

Nie chcę już rozmawiać, Bo to mnie smuci
Rozumiem cię. Przyszedłeś, by przywitać się
Przeprosić chcę, że czujesz się źle
Widząc mnie spiętą, Niepewną siebie
Widzisz

Zwycięzca bierze wszystko
Zwycięzca bierze wszystko
Gra znowu się zaczyna
Kochanek czy przyjaciel ?
Coś dużego czy małego ?
Zwycięzca bierze wszystko

Fani od razu dorobili otoczkę obyczajową do tej piosenki bo porównań i odwołań w tekście do wizji jaką miała większość miłośników było sporo. To chyba głównie przez tą piosenkę Agnetha dorobiła się wizerunku tej najbardziej pokrzywdzonej przez "niedobrego" Bjorna. Prawda co do rozpadu małżeństwa była bardziej złożona i trudno tu mówić o jakimś porzuceniu jednostronnym kogoś.Piosenka odniosła ogromny sukces, jakiego nawet członkowie zespołu nie przewidywali. Bjorn z Bennym nawet w wywiadzie bagatelizowali wielkość tej kompozycji uważając ją za nic specjalnego, zwłaszcza w kwestii melodii.

Po tym popisie Agnethy na płycie mamy piosenkę "On and on and on". Wprawne ucho dosłucha się w niej pomysłu zaczerpniętego z "Good Vibrations" Beach Boysów ale może to zbyt daleko idące porównanie i zbieżność powstała zupełnie przypadkowo.Przy dwóch pierwszych utworach, ten trzeci nie wypada aż tak okazale ale to w dalszym ciągu solidna i barwna kompozycja.Za to kolejna piosenka "Andante, andante" to ukłon dla miłośników kompozycji typu "Fernando", "Chiquitta". Wydana nawet na rynku południowo amerykańskim na singlu. Ma ten sam klimat tzn. łagodność połączoną z melancholią.Zamyka pierwszą stronę "Me and I". Piosenka o rozdwojeniu jaźni,zresztą nawet do Jekyll i Hyde'a odwołuje się tekst.Polecam tą piosenkę bo naprawdę fajny to kawałek, zwłaszcza  gdy zwrócimy uwagę na tekst.

Stronę B otwiera piosenka taka trochę niby okolicznościowa "Happy New Year" ale w tekście przewija się refleksja nad przemijaniem kolejnych nadzieii i życzenia szczęśliwego nowego roku dostają tutaj dość gorzką otoczkę.Naprawdę kolejny świetny tekst ubrany w piękną melodię.Sporo na tym albumie jest nostalgii. "Our last summer" zapewnia nam ją w dawce wręcz gigantycznej. Kto wie czy to nie jest najładniejsza melodia na tej płycie. Gdyby nie wymiar emocjonalny na "The winner takes it all" ta piosenka byłaby zdecydowaną faworytką całości tego wydawnictwa.Pomijam już tu łatwość identyfikowania się z tekstem każdemu słuchaczowi. Kto w końcu nie ma co wspominać z przeszłości, zwłaszcza dawnej miłości ? Przepiękna piosenka. Jedna z najlepszych w całym bogatym dorobku ABBY.Kolejna piosenka "The Piper" odwołuje się do muzyki folkowej i to zarówno smaczkami muzycznymi jak i tekstem. Dziwna to kompozycja bo składa się ona jakby z trzech prawie identycznych fragmentów różniących się  tylko tekstem.Dodam że to jeden z moich ulubionych tekstów tej grupy pomimo, że w sumie jest dość prosty. Pomysł na niego kto wie czy nie zrodził się z opowieści o szczurołapie, który za pomocą muzyki wyprowadził z miasta gryzonie. Jeżeli moja teoria jest chybiona to ja i tak znajduję pewną analogię w tym tekście do tej opowiastki, stąd moje odczucia.Kolejna hit z tej płyty to "Lay all your love on me" i tu już nie ma mowy o kompromisie. To typowe disco made in 1980r.Brzmienie, rytm,te syntezatory w tle i mocno zarysowany rytm to esensja tego stylu w 1980r. Zawsze mnie dziwiło dlaczego tą płytę każdy określa jako typowo dyskotekową, gdy tak naprawdę tylko jeden utwór na niej, właśnie ten jest osadzony w tym gatunku.Kończący całość "The way old friends do" to taka trochę "ogniskowa" piosenka coś w stylu znanej na całym świecie i to w różnych językach śpiewanej, starej szkockiej pieśni "Auld Lang Syne".U nas popularnej jako "Ogniska już dogasa blask". W tym przypadku akurat tematem głównym jest stara sprawdzona przyjaźń.Piosenka wzruszająca z klimatem "kominkowym" lub jak kto woli ogniskowym.

Z tego albumu wykrojono sporo singli bo chyba osiem.Oczywiście nie wszystkie ukazały się wszędzie ale warto odnotować, że aż dwa numery zdobyły pozycję pierwszą na listach angielskich a także i w USA ABBA zaliczyła pozycję numer jeden.W reedycji płyty dodano jako bonusy dwie piosenki: "Elaine" oraz "Put On Your White Sombrero". Obie doskonale uzupełniły całość i szkoda, że nie upchnięto ich na płycie wcześniej.

Przy pisaniu recenzji płyty "Arrival" napisałem celowo, że było to szczytowe osiągniecie zespołu pod względem sukcesu komercyjnego. Album "Super Trouper" za to uważam za szczytowe osiągniecie artystyczne. Oczywiście artyzm tutaj nie przeszkodził przebojowości.Ocena pięć gwiazdek w pełni usprawiedliwiona. Szkoda tylko, że większość w tym i ja tą płytę doceniło po czasie. W 1980r stosunek do ABBY w większości u młodych był trochę lekceważący.ABBA stawała się wtedy zespołem starszego pokolenia, czyli tych co pamiętali okres ich kariery z pierwszych trzech płyt.Dla młodych rodził się wtedy new romantic, nowa fala rządziła na całego a w muzyce pop, zwłaszcza w Niemczech, Polsce i Rosji do łask zaczynały wracać piosenki pochodzące ze słonecznej Italalii. Póki co śpiewane jeszcze w rodzimym języku.

wtorek, 20 listopada 2012

ABBA - Voulez Vous (1979) - recenzja


Nie lubię tego albumu, zresztą jest jedynym, który mam tylko w wersji CD. Muzycznie zawiera materiał bardzo dobry a jego nieszczęście w moich oczach polega chyba jedynie na tym, że w okresie ukazania się na rynku praktycznie przeszedł mi bez śladu. Brak mam z nim jakichkolwiek wspomnień i to prawdopodobnie powoduje że album odbieram mniej emocjonalnie niż pozostałe.Trochę to krzywdzi całość oceny, niemniej siebie nie będę oszukiwał. Jedynie co pamiętam z tamtego okresu to piosenkę "Gimme gimme gimme" wydaną zresztą tylko na singlu.W rok później dzięki Polskiej Telewizji i programom typu "Piosenki na życzenie" wypromowano jeszcze "Chiquitita". Całość albumu znana była chyba tylko miłośnikom tej grupy a ta z biegiem czasu bardzo się, zwłaszcza w Polsce pomniejszyła. W 1979r na polskim rynku muzyki pop królowały głównie Boney M oraz Bee Gees.ABBA była już w lekkim cieniu innych artystów, nawet tych chwilowych. Oczywiście stylistyka Disco dominowała na całego i oprócz Boney M i Braci Gibb pojawiło się wtenczas wiele mniejszych i większych gwiazd takiego stylu, często lansujących zaledwie po jednym przeboju. Tłok był  na listach przebojów olbrzymi. ABBA chcąc iść w zgodzie z  modą również ten album przygotowała przynajmniej częściowo dla odbiorców dyskoteki.. "Voulez vous", "As good as new", "Angel eyes" to typowe przykłady kierunku disco w kompozycjach zespołu a piosenka "The king has lost his crown" aż w całości pachnie stylem Bee Gees. Uważam ten zabieg zresztą za celowy. Ciekawe czy ktoś oprócz mnie dostrzegł to zadziwiające podobieństwo ?. 

Tyle w zasadzie mamy tu disco. Reszta płyty to typowa ABBA z poprzedniego albumu "anno domini 1977", czyli dwie urocze przebojowe melodie "Chiquitita" i trochę w greckim klimacie "I have a dream". Dynamiczny rock n rollowy numer "Does your mother know" oraz przebojowe "Kisses of fire" kończący całość i mogący swoją stylistką śmiało zdobić którąś z pierwszych płyt tej grupy. O dwóch piosenkach "If it wasn't for the nights" oraz "Lovers (live a little longer)" nic dobrego napisać nie mogę bo wręcz drażnią.
Z pewnością płyta ta ma wielu zwolenników bo zawiera przynajmniej z cztery piosenki uważane za przeboje. Dla mnie niestety akurat te zawarte na płycie należą do tych najsłabszych hitów tej grupy. Szkoda, że bardzo dobre "Gimme gimme gimme" nie zasiliło tego albumu i nie zostało wiodącą piosenką. Tytułowe "Voulez vous" jest znacznie mniej dyskotekowe co w tamtym okresie było wadą. Polityka wydawnicza zespołu zakładała wtedy jak widać, obecność singli z repertuarem muzycznym odmiennym od zawartości longplayów. Na singla wybrano oprócz "Gimme gimme gimme" jeszcze  "Chiquitita /  Lovelight. Nagranie ze strony B nie trafiło na album. Obecnie jest  jako bonus na reedycji. Szkoda bo jest znacznie lepsze od tych dwóch "drażniących"o których wspomniałem wcześniej.

Płytę oceniam na trzy gwiazdki bo warta jest polecenia i zawiera materiał muzyczny bardzo dobry, choć jak na możliwości zespołu nie powalający z nóg. Zresztą jak już pisałem wcześniej w recenzjach płyt tej grupy, panowie z ABBA nie schodzili poniżej pewnego wysokiego poziomu.Z tą płytą na pewno kojarzyć się będą zawsze piosenki "Voulez vous" oraz "Chiquitita". Dodatkowo za sprawą filmu "Mamma Mia" może jeszcze ktoś pokojarzy "Does your mother know" oraz "I have a dream" - reszta z tego albumu pozostanie tylko w umysłach oddanych fanów ABBY. Ważnym faktem poza muzycznym 1979r dla zespołu  było podjęcie decyzji Bjorna i Agnethy o separacji małżeńskiej. Jak widać muzycznie nie odbiło się to na zespole ale powoli zapowiadało zakończenie wspólnej działalności.

piątek, 16 listopada 2012

ABBA - The Album (1977) - recenzja


Jedno co możemy z pewnością napisać o tej płycie to fakt, że ABBA nam wydoroślała i spoważniała. Zazwyczaj przymiotniki te budzą powszechnie pozytywne odczucia. U mnie w tym przypadku niekoniecznie. ABBA pokochałem za jej lekkość kompozycji, przewidywalność, przebojowość i tą całą otoczkę beztroskiego wizerunku jaki grupa kreowała poprzez wystąpienia telewizyjne czy muzykę. Na płycie "The Album" coś się zacięło i panowie zaproponowali nam swoją nową jakość.Już pierwsza piosenka "Eagels" nie ma nic wspólnego z czymś co po pierwszych taktach powinno brzmieć przebojowo. W to miejsce mamy refleksyjną rozbudowaną melodię z tekstem odwołującym się do wolności. Całość okraszono patosem i oto cały świat uznał, że ABBA zaśpiewała ambitną piosenkę. Tylko kto tak naprawdę oczekiwał od tej grupy ambicji muzycznej ? Na szczęście już druga kompozycja "Take a chance on me" to już typowa wspaniała ABBA jaką polubiły tłumy. Pierwsze sekundy piosenki i już ją uwielbiamy.Nie dziwi to, że z tego albumu akurat ten utwór odniósł największy sukces. Kolejny "One Man,one Woman" niestety znowu jakiś dziwny patos wkradł się do całości. Zresztą tekst też raczej bajkowy nie jest. ABBA coraz częściej obarcza nas problemami w swoich piosenkach i coraz trudniej wybiera się te piosenki w celu poprawy natroju.Kolejne nagranie zresztą z bardzo piękną melodią "The name of the game" też w tekście niesie problem związany z budowaniem zaufania do siebie kochających się ludzi.Po przełożeniu płyty na drugą stronę rozpoczynamy odsłuch od piosenki "Movie on" i jest to dość jasny punkt na tej płycie. Mamy tu tą lekkość w kompozycji jaką u ABBA sobie wszyscy cenimy. Niemniej nie jest to nic aż tak wielkiego by piosenka mogła nadawać ton opinii o całości.Sporo w niej odniesień stylistycznych do muzyki folk co przy wcześniejszy doświadczeniu muzycznym panów przynajmniej mnie nie dziwi."Hole in your soul" ta piosenka zazwyczaj kojarzy mi się z  rozpoczynającym mini musikal tematem. Niestety nie jest ona integralną częścią choć według mnie pasuje idealnie do reszty. Jest czymś na wzór uwertury, zresztą i tak to według mnie brzmi jakby w tym celu powstała.Najsilniejszym akcentem muzycznym tego albumu są ostatnie trzy piosenki które tworzą całość i są formą mini musikalu pod tytułem "The Girl With The Golden Hair".Całość rozpoczyna "Thank You For The Music" która to należy obecnie do najbardziej rozpoznawalnych melodii ABBA. Nawet nie razi mnie ten typowy dla musikalowych piosenek rozmach. Oczywiście patos napompowany do maksimum a Agnetha śpiewa tu nie jak piosenkarka pop a raczej artystka rodem z Brodwayu. Obok "Take a chance on me" to najlepszy fragment tej płyty.Później mamy jeszcze nijakie "I Wonder" oraz "I'm a Marionette", które przeważnie się podoba ale mało ma wspólnego z piosenkami typowymi pop.


Podsumowując całość.Płyta "The Album" jest zdecydowanie przekombinowana. Zawiera sporo świetnej muzyki ale trzeba ją rozpatrywać jużw innych kategoriach niż wcześniejsze płyty. Panowie koniecznie chcieli na niej zabłysnąć. Udowodnili już, że potrafią stworzyć przebój a nawet kilkanaście ich w ciągu dwóch lat, czas więc  według nich nadszedł na rzeczy bardziej ambitne. Udało im się według mnie średnio dobrze.Ten mini musikal to z pewnością ozdoba tylko co on robi na płycie pop ? Każda kompozycja broni się na płycie bo  w dalszym ciągu zawierają one ciekawy aranż i wspaniałe melodię ale zatraciło wszystko swoją świeżość a to była główna broń wcześniejszych płyt tej grupy .W dalszym ciągu ABBA odnosiła sukcesy na listach przebojów ale coś się w 1977r według mnie już zaczynało zacinać. Zwłaszcza w Europie ABBA powoli przygasała.Być może powodem tego było pojawienie się na rynku muzycznej odpowiedzi na sukces Szwedów. W Niemczech z wielkim rozmachem wtargneła w zarezerwowany obszar dla ABBy grupa Boney M, w Hiszpanii pojawił się duet Baccara a w Holandii Luv. Na listach zaczynało robić się tłoczno.Oczywiście zespół ze Szwecji posiadał ugruntowaną pozycję jednak Panowie z ABBA po raz pierwszy stanęli przed faktem posiadania silnej  muzycznej konkurencji. Szkoda, że ta płyta powstała ze zlepienia kilku różnych pomysłów przez co stylistycznie zawiera totalny bałagan. Niepotrzebnie wkradł się do muzyki patos. Szkoda również, że pomysł na musikal "The Girl With The Golden Hair" nie ukazał się na osobnej płycie i nie został rozbudowany. Myślę, że większa korzyść byłaby z tego jakby ten materiał został dopracowany, powiększony i faktycznie był muzycznym spektaklem nie koniecznie mieszającym się z piosenkami pop tej grupy. "Take a chance on me" powinno wyjść sobie na singlu wspólnie z "The name of the game" i powolutku być zwiastunem płyty takiej naprawdę na miarę tego zespołu.

Okładkę mojego egzemplarza "zdobią" długopisowe gryzmołki
zrobione przez anonimowego sprawcę. 
Czyn tego domowego artysty  traktuję jako specyficzną krytykę szaty graficznej tej płyty

Na obronę tej płyty mogę napisać, że w owym czasie Agnetha spodziewała się dziecka a także kręcono w tym czasie film "The ABBA movie". Nie sprzyjało to atmosferze i było to wszystko ciut męczące. Do tego w tym okresie po raz pierwszy do prasy zaczynały przeciekać liczne informacje z życia prywatnego członków zespołu a nie wszystkie z nich miały zabarwienia pozytywne.Wbrew mojej obecnej opinii Album stał się ogromnym sukcesem i to nawet w Anglii docierając do pierwszego miejsca i pozostając tam przez dziewięć tygodni.

Album oceniam na trzy gwiazdki bo rozpatrując każdą piosenkę osobno godna jest polecenia ale jeżeli miałbym komuś polecić najlepszą płytę ABBA to ta byłaby chyba ostatnia w kolejce. No może tylko "Ring Ring" jest słabsza.Całość trzyma poziom wysoki bo panowie poniżej poprzeczki jaką sobie postawili nie zeszli nigdy ale relatywnie względem innych płyt tej grupy "The Album" nie powala swą zawartością. Zresztą co tu dużo rozpisywać się. Tylko dwa przeboje wylansowała ten album. Jak na ABBę to  mało. Nawet zadziwiająco bardzo mało.

środa, 14 listopada 2012

ABBA - Arrival (1976) - recenzja


Album "Arrival" uważam za szczytowe osiągnięcie grupy ABBA pod względem komercji.Pojawił się on po siedemnastu miesiącach od czasu sukcesu poprzedniego albumu. Dość znaczna przerwa wydawnicza spowodowana była głównie bardzo dużą promocyjną aktywnością grupy. Ta promocja to nic innego jak stała obecność koncertowa oraz bardzo liczne występy w programach telewizyjnych.Tą przerwę między albumami wypełniło również wydanie singli zapowiadających nowy album, więc oczekiwanie nie było aż tak dla fanów bolesne. ABBA była w 1975 i 1976r całkowicie poza zasięgiem konkurencji. Przyszły rok dopiero miał to zmienić wraz z pojawieniem się w Europie mody muzyki Disco. Póki co rok 1976 w dalszym ciągu należał do Szwedów. Idąc za ciosem sukcesu, do wydania kolejnej płyty panowie przygotowali się w sposób specjalny. Jeżeli album ABBA uważam za wspaniały to dla "Arrival" brakuje mi już odpowiednio pięknego przymiotnika. Nie obyło się co prawda bez błędów przy okazji tworzenia tej płyty i zdarzyło się nawet jak to się mówi często wylanie wody po kąpieli wraz z dzieckiem ale to napiszę za chwilę. Płyta zawiera w całości absolutnie materiał przebojowy. Jeżeli na poprzedniej zdarzyły się z dwie, może trzy piosenki ciut słabsze, tak tutaj wręcz zabrakło miejsca do wsadzenia wszystkiego. W ten oto sposób jeden z największych przebojów zespołu pierwotnie nie pojawił się na tym albumie. Dopiero reedycje albumu na cd naprawiły tą zaległość. Mam na myśli tutaj piosenkę "Fernando", która zresztą doczekała się również wersji w języku hiszpańskim. Posiada także wersję nagraną w języku ojczystym. Co ciekawe tekst angielski tematycznie różni się od wersji szwedzkiej.Wersja ojczysta opowiada o miłości a angielska o żołnierzach. Pierwotny tekst napisał Stig a kolejny Bjorn. Kolejną piosenką, którą pominięto to "Happy Hawaii". Zastąpiono ją wręcz bliźniaczym utworem "Why did it have to be me". Z tego co gdzieś czytałem to pierwszą wersją było właśnie "Happy Hawaii" ale panowie mieli obiekcję i w rezultacie pozmieniali ją. W efekcie na płytę trafiło to drugie. "Happy Hawaii" ukazało się na pociechę na singlu. Dla mnie osobiście ta kompozycja w wersji pierwszej jest zdecydowanie lepsza. Panowie jednak uważali inaczej. Gdyby w 1976r oba te odrzuty znalazły się na ścieżkach albumu całość wypadła by jako produkt całkowicie skończony i idealny. Ale dosyć z marudzeniem, tym bardziej, że w latach 70tych single były pełnoprawnymi publikacjami a nawet w przypadku muzyki pop jej głównym nośnikiem.


A teraz już o samej zawartości albumu "Arrival". Cała Europa w dalszym ciągu chłonęła jeszcze hity dotychczasowe zespołu a tu jak petarda do świadomości ludzi wdarło się od razu kolejne dziesięć. Praktycznie z tej płyty można by było uczynić osobliwe "Greatest Hits" zespołu.Płytę otwiera "When I kissed the teacher" z melodią z której można by śmiało zrobić kilka piosenek. Po niej mamy uważany za największy przebój zespołu "Dancing Queen", będący pierwszą muzyczną odpowiedzią grupy w kierunku nowej mody disco.Jako trzecia piosenka "My love my life" zwalnia trochę tempo ale tylko po to by ukazać wspaniałą harmonię wokalną pań ubraną w przepiękną nastrojową melodię. "Dum dum diddle" to powrót do tego co w ABBA z wcześniejszych płyt było najlepsze, czyli prosta łatwo wpadająca w ucho melodia i pogodne wykonanie. Bjornowi ta piosenka nie podeszła i do dziś ma kiepskie o niej zdanie ale w końcu pojawiła się na płycie ku radości wielu fanów mniej do niej krytycznie nastawionych. Stronę A zamyka "Knowing Me, Knowing You", piosenka formatu wcześniejszych przebojów takich jak "SOS" czy "Mamma Mia". Stronę B otwiera pierwszy muzyczny romans Bjorna i Bennego z muzyką musikalową, czyli "Money Money". Ja doszukuję się nawet wspólnego mianownika stylistycznego a nawet i teksowego z piosenką o podobnym tytule pochodzącej z filmu kabaret. Po niej mamy uroczą  kompozycję "Thats me" , choć trzeba oddać, że przy tych wszystkich przebojowych tuzach brzmi nad wyraz skromnie. Jej urodę dostrzega się dopiero po opadnięciu pierwszych emocji spowodowanych tymi największymi przebojami. Później mamy wspomnianą piosenkę "Why did it have to be me" będącą rozwinięciem myśli kompozytorskiej panów w stosunku do innej piosenki.Jak wspomniałem wolałbym w to miejsce mieć na płycie "Happy Hawaii". Przedostatnia piosenka to "Tiger". Piosenka, która mi się najbardziej kojarzy z tym albumem i według mnie wraz z "When I kissed the teacher" stanowią klamrę nadającą tej płycie jej własny styl. Całość zamyka instrumentalny utwór tytułowy, czyli "Arrival". Swego czasu poddany odnowieniu w postaci coveru zagranego przez Mika Oldfielda.


Robiąc podsumowanie to "Arrival" jest najlepszą płytą jaką ABBA wydała. Idealnie wpasowana stylistycznie w  okres rodzącej się w Europie mody na Disco. Kompozycje dopracowane do perfekcji a panowie jak nigdy wcześniej zresztą także jak i później nie dysponowali przy jej tworzeniu taką swobodą i polotem. Niesieni na fali własnego geniuszu zbierali pochlebne recenzje, które póki co tylko jeszcze bardziej motywowały ich do pracy twórczej. Dodać należy, że ABBA w tym okresie nie posiadała jeszcze konkurencji na tyle silnej by ktokolwiek mógł wyrwać im palmę pierwszeństwa. Album "Arrival" uważam za najlepszy w całej historii muzyki pop w Europie. Jest tym samym dla muzyki popularnej co "czwórka" Zeppelinów dla świata rockowego. Stworzyć coś przebojowego a trzymającego wysoki poziom muzyczny jest o wiele trudniejsze niż się może wydawać.Stąd moja bardzo wysoka ocena tej płyty. 

Kiedyś znany komik powiedział, że zrobić sztuczkę na linie to rzecz trudna ale zrobić ją i do tego jeszcze rozbawić publiczność to sprawa jeszcze po trzykroć trudniejsza. Dlatego zrobić muzykę przebojową a zarazem niebanalną uważam za sztukę nad wyraz trudną, kto wie czy nie trudniejszą od stworzenia całego albumu z muzyką progresywną. Po ukazaniu się tej płyty do naszego kraju zawitała grupa na koncert w telewizyjnym Studio 2. Na ten okres datuje się chyba w Polsce największe bum popularności tego zespołu. Płyta "Arrival" nie ukazała się podobnie jak wcześniejsze już na naszym rynku.

Warto też dodać, że tą płytą ABBA odniosła sukces w Anglii zajmując pozycję numer jeden w zestawieniu najlepiej sprzedawanych płyt. Nawet w Stanach płyta dotarła do dwudziestki.a singiel z "Dancing Queen" znalazł się na samym szczycie.Co prawda "Dancing Queen" był jedynym numerem jeden w Stanach w ciągu całej kariery grupy ale nie do końca  odzwierciedla to, na ile ABBA faktycznie była na nowym kontynencie popularna. Innymi piosenkami z tego albumu, które otarły się o listy zajmując nawet pierwsze pozycje to "Knowing Me, Knowing You", "Fernando", "Money, Money, Money"

ABBA - Telewizja Polska PR II "Studio 2" rok 1976. 
Jedyny znany mi przypadek w Polsce gdy zawitał do nas najpopularniejszy zespół w Europie i to w okresie swojej największej popularności.


Track lista (wersja LP - WINYL)

A1         When I Kissed The Teacher         
A2         Dancing Queen       
A3         My Love, My Life        
A4         Dum Dum Diddle      
A5         Knowing Me, Knowing You        
B1         Money, Money, Money       
B2         That's Me        
B3         Why Did It Have To Be Me       
B4         Tiger         
B5         Arrival

W późniejszych reedycjach na cd (w 1984 jeszcze pominięto) dodano jako bonus dwie piosenki "Fernando" i " Happy Hawaii"

poniedziałek, 12 listopada 2012

ABBA - ABBA (1975) - recenzja


Płyta od której rozpoczęło się szaleństwo zwane ABBA-manią. Powolutku wszyscy już zapominali o Eurowizji 74. "Waterloo" póki co stał się jednym z hitów sezonowych i nikomu tak naprawdę nie zależało na tym by się tym szwedzkim zespołem dalej zajmować.Wyjątek stanowili sami zainteresowani muzycy.Panowie Benny i Bjorn i Stig wzięli się do roboty i na bazie doświadczeń zebranych podczas wydawania wcześniejszej płyty, wypuścili na rynek swój trzeci a w zasadzie drugi album.Tutaj już nie było mowy o przypadku w ogóle. Każda piosenka dopracowana pod kątem odniesienia sukcesu komercyjnego. Ta płyta w założeniach miała składać się tylko z przebojów. 

Całość otwiera piosenka "Mamma Mia" będąca obecnie od kilkunastu lat wizytówką tej grupy. Jako pierwsi docenili ją Australijczycy umieszczając ją na pierwszym miejscu listy przebojów. Europa również bardzo szybko sobie przypomniała o kwartecie ze Szwecji i sprzedaż płyt zaczynała rosnąć w tempie bardzo szybkim. Odkurzono również album wcześniejszy przez co i on w końcu doczekał się szerszego uznania. Prawie wszystkie piosenki z tego albumu stały się popularne i prawie każda z nich to obecnie już klasyk tej grupy. Słowo "prawie" pojawiło się, gdyż są dwie piosenki "Tropical loveland" oraz "Man in the middle", które troszkę zaniżają całość. Spotkałem się swego czasu jeszcze z krytyką piosenki "Hey Hey Helen" ale nie zgadzam się ze złymi opiniami na jej temat.Co do reszty wszyscy znający płytę jesteśmy zgodni."Mamma Mia", "SOS", "Bang-a-boomerang", "I do, I do, I do, I do, I do","Rock me",Intermezzo no, 1", "I've been waiting for you" oraz "So long" to wielkie przeboje, które wywindowały grupę na sam szczyt popularności. U nas w kraju zwłaszcza "I do, I do, I do, I do, I do" zawładnęło salami dancingowymi stając się podstawowym przebojem w repertuarze każdej szanującej się kapeli grającej do tańca. Młodsi zaś na dyskotekach do bólu męczyli "Mamma Mia" i "SOS" oraz "Honey Honey"(z wcześniejszej płyty) nastawiając je na gramofonie podczas jednego wieczoru po kilka razy.Byli jedyną grupą w tym czasie, która mogła się pochwalić aż tyloma przebojowymi piosenkami.Doczekali się też tą płytą sukcesu w Wielkiej Brytanii, na czym zależało im szczególnie z uwagi na dalsze możliwości jakie niosła za sobą taka popularność. Ten sukces to co prawda nie miejsce pierwsze na listach sprzedaży płyt ale zostali dostrzeżeni a to ważne i na początku drugiej dwudziestki pod pozycją trzynastą można było już dostrzec ten album. Co innego single. "Mamma Mia" dumnie wniosła się na miejsce pierwsze. O popularności w Stanach ABBA nawet chyba wtedy nie marzyła, zresztą płyty Szwedów na tym etapie kariery w USA łapały się na listach dopiero grubo w drugiej setce. 


ABBA od samego początku zaprogramowana była na sukces komercyjny. Panowie w prowadzeniu zespołu w większości wzorowali się na tych samych mechanizmach co The Beatles. Zresztą do tej pory robią to z niebywałą precyzją i cały czas budują odpowiedni wizerunek. Bjorn z Bennym nastawieni byli na sukces całkowity, stąd taka u nich była dbałość o formę i dotarcie do możliwie jak największej grupy ludzi. Byli niezadowoleni z początku, gdy prasa potraktowała ich jako twórców jednego przeboju. Stale musieli coś udowadniać a napędem była ich ambicja i strach przed niepowodzeniem. Stąd też należy tłumaczyć to, że w krótkim czasie nastąpił aż taki wysyp u nich pomysłów, do tego bardzo przebojowych.Bjorn i Benny od początku chcieli błyszczeć jako twórcy nie tylko przebojów a wielkiej muzyki. Zespół miał być do tego tylko narzędziem , nigdy celem. Na tej płycie firmowanej tylko nazwą grupy zamieścili panowie pierwszą swoją kompozycję tzw "popisówkę" możliwości. Jest nią oczywiście wzorowana na kompozycjach muzyki klasycznej "Intermezzo no 1". Tutaj po raz pierwszy słuchacz może doznać w przypadku tych dwóch panów uczucia, że oto muzykę robią tu ludzie którzy to potrafią robić nawet i w szerszej odsłonie niż sugerują to miłe kompozycje piosenkowe.Swoją drogą to była w 1975r spora odwaga umieścić taki utwór na płycie z pop piosenkami (odwaga lub echo form progresywnych, które w 1975r jeszcze wybrzmiewały w świecie i świadczyły o tzw. ambitnym podejściu do muzyki jako sztuki) .


"ABBA - So long". 
Dla mnie od zawsze była to najlepsza piosenka z tej płyty i tak już chyba pozostanie

Do tej płyty mam największy sentyment bo to od niej rozpoczęła się moja przygoda z tą grupą. Byłem tym jednym z nielicznych szczęśliwców którym udało się tą płytę zdobyć w chwili gdy się ukazała nakładem polskiej fonografii. Nie kupiłem jej jednak ale byłem posiadaczem a sposób jej zdobycia nie napawa mnie dumą. Po prostu pożyczyłem ją od kogoś  i trzymałem tak długo, że ... (wstyd).Wiem, że nakład był spory ale ABBA była wtedy na topie i płyta ta nie leżała na półce. Dostępna tylko spod lady. Wiele lat mi służyła. Obecnie mam wydanie szwedzkie a co się stało z "moim" pierwszym egzemplarzem ? Sam teraz bym chciał wiedzieć. Może oddałem ? - nie pamiętam. Zawsze z tego albumu najbardziej podobał mi się utwór zamykający ją, czyli rock n rollową piosenkę "So long". Podobna do Waterloo w swojej przebojowości ale wydaje mi się, że z ładniejszą melodią. Mamma Mia nabrała u mnie statusu wielkiego hitu dopiero niedawno za sprawą wiadomego filmu. Wcześniej była to jedna z wielu fajnych piosenek tej grupy."SOS" zawsze uwielbiałem, podobnie jak "I Do, I Do, I Do...". Szczególne znaczenie ma dla mnie "Hey Hey Helen" z uwagi na to, że tylko słuchając tej płyty mam okazję słyszeć tą kompozycję.Podobnie zresztą z Bumerangiem kończącym stronę A.Ten album to jedna z moich płyt dzieciństwa ale nawet bez tej dozy nostalgii uważam, ze jako płyta muzyki pop zasługuje na najwyższą notę czyli pięć gwiazdek. Ten album to prawdziwy Rolls Royse w muzyce pop, niedościgniony wzór i definicja pojęcia muzyki pop w ogóle.

środa, 7 listopada 2012

ABBA - Waterloo (1974) - recenzja



Ta płyta przyniosła pierwszy sukces oraz pokazała potencjał grupy. Przede wszystkim wykazała to, że zespół ma pomysł na siebie.Tytułowa piosenka zanim pojawiła się na płycie wzięła udział w festiwalu Eurowizji w 1974r i go wygrała. Wcześniej ABBA również próbowała szczęścia w tym konkursie. Niestety piosenka "Ring Ring" zamieszczona później na "debiutanckiej" płycie w 1973r nie zakwalifikowała się. W wersji szwedzkiej albumu "Waterloo" piosenka tytułowa pojawia się na płycie dwukrotnie. Zamieszczono bowiem dodatkowo wersję w języku ojczystym.  Być może z uwagi na dobry i wyrównany poziom tego albumu jako całości zdecydowano się by właśnie to on był pierwszą oficjalną wizytówką grupy a tym samym wcześniejszy debiut potraktowano jako poligon doświadczalny a może nawet falstart. "Waterloo" z pewnością największy przebój z tej płyty to nic innego jak zgrabny utwór rock n rollowy oparty na jego tradycyjnej formie. Jeżeli prawdą jest, że o przebojowości piosenki świadczą pierwsze sekundy jej trwania to "Waterloo" całkowicie spełnia tą zasadę. Po nim jest jedna z tych piosenek, która z latami słuchania stała się ze zwykłego wypełniacza miłym muzycznym akcentem. Kompozycja oparta trochę na karaibskich brzmieniach. Posiada po wsłuchaniu się w nią mnóstwo smaczków aranżacyjnych. Jedyna jej wada to, że nie posiada tej mocy przebojowej co wcześniejsza.Jeżeli nas trochę uśpiła "Sitting In The Palmtree" to kolejna "King Kong Song" podrywa nas na nogi ponownie i to również w rytmie rock n rolla.Kompozycja która obecnie wśród moich znajomych ma spore wzięcie z uwagi na glamowe brzmienie i dość spory rockowy pazur.Oczywiście ten pazur traktować należy z wyrozumiałością. W końcu kompozytorzy to zdeklarowani muzycy pop, którzy wręcz definiują ten gatunek.


Jeżeli tytułowe "Waterloo" to największy hit z tej płyty to "Hasta Manana" jest niewątpliwie największą jej ozdobą.W Polsce doczekała się ta piosenka dość szybko coveru w wykonaniu Ani Jantar i tak oto w naszym kraju równocześnie funkcjonowały w świadomości dwie wersje tej niesłychanie uroczej piosenki.
Doczekała się ona również w okresie późniejszym wersji hiszpańskiej zaśpiewanej przez ABBA. "Hasta Manana" miała być piosenką startującą w eliminacjach do Eurowizji. Wybór padł jak wiemy na "Waterloo" głównie z powodu tego, że w aranżu wykorzystane zostały obie wokalistki.Ciekawe czy również z "Hasta Manana" zespół odniósł by sukces ?

Piosenka stała się bardzo popularna zwłaszcza w Hiszpanii oraz w Polsce. To z Hiszpańskich programów istnieją jedyne dwa  wizyjne wykonania tej piosenki. Piosenka z nieznanych mi powodów pomijana jest na składankach z największymi przebojami grupy, choć według mnie to kompozycja zasługująca na pierwszą piątkę najlepszych piosenek sympatycznych Szwedów. Piosenka powstała na raty. Panowie zgrali melodię swojemu menago Stigowi i dali mu ją na taśmie na wyjazd urlopowy. Stig,  często odpowiadał  za teksty piosenek. On zabrał ją ze sobą na wakacje.Na nich wpadł na pomysł tytułu słuchając radia i słysząc jak żegna się prezenter radiowy po hiszpańsku. Tak się narodził pomysł na "Hasta Manana". Tekst podyktowano przez telefon i już na kolejny dzień dziewczyny zaczęły przymierzać się do tej piosenki. Nie wychodziło to zbyt dobrze.Może posłużę się wypowiedzią samej Agnethy.Ja spotkałem się z nią w temacie o grupie na forum 80s.pl. Oto cytat "Agnetha wpadła na pewien pomysł. Jej idolką była Connie Francis. Agnetha wspomina: "Zdawałaśymy sobie sprawę, że żadna z nas nie jest w stanie tego zaśpiewać i zaczęliśmy się powoli poddawać. Pewnego razu zostałam w studio sama i pomyślałam, że mogłabym spróbować naśladować Connie Francis. Włożyłam w śpiew dużo uczucia i doszliśmy do wniosku, że tak powinno być, że brzmi to dobrze". I tak oto powstała jedna z piękniejszych piosenek na albumie Waterloo" Piosenka "Hasta Manana" nie wyszła nigdy na singlu w oficjalnym zestawieniu płytowym ABBA ale były wyjątki i wydano tą piosenkę na siedmiocalówkach. Były to Włochy, Hiszpania i Japonia. Na albumie "Waterloo" znalazły też miejsce kolejne już w pełni Abba - stylowo brzmiące piosenki, które stały się mniejszymi lub większymi przebojami w różnych krajach. Z pewnością sporo namieszała piosenka "Honey Honey" będąca bardzo popularna w Niemczech ale także i w naszym kraju."Dance (While The Music Still Goes On)" z głównym wokalem panów pokazuje zaś, że i mężczyźni w tej grupie posiadają potencjał wokalny.Aby dodać wiecej liryzmu wmieszano w to zestawienie jeszcze kolejną śliczną balladę "Gonna Sing You My Lovesong".

 Ta płyta pomimo sporego sukcesu nie ugruntowała pozycji grupy w świecie muzycznym. Sukces olbrzymi "Waterloo" po Eurowizji dość szybko się ulotnił i wszystko wskazywało na to, że ABBA podzieli los wielu innych laureatów. To, że teraz wszyscy doskonale znamy tą płytę zawdzięczamy głównie temu, że po odniesieniu  jeszcze większego sukcesu kolejnego albumu odkurzono i wylansowano ponownie wcześniejszy czyli ten, ale o tym już w kolejnej odsłonie. Sporą niespodzianką dla nas Polaków był fakt ukazania się tej płyty na naszym krajowym rynku.Dokonała tego wytwórnia Polskie Nagrania Muza w roku 1975.Wersja wydana u nas to edycja na rynek poza szwedzki, czyli z pominięciem szwedzkojęzycznej wersji piosenki "Waterloo". By podsumować całość. Płyta "Waterloo" to pierwsza z prawdziwego zdarzenia płyta tej grupy, czyli taka która zawiera 100 % dobrego materiału z czego większość nosi cechy przeboju. Doskonała i pogodna. Zawiera trzy wylansowane spore przeboje "Waterloo", " Hasta Manana" i "Honey Honey". Były one jednak lansowane z pełną siłą dopiero w chwili odniesienia sukcesu kolejnego albumu.

Bjorn Benny& Agnetha Frida - Ring Ring (1973) - recenzja

Dziś rozpoczynam cykl recenzji płyt zespołu ABBA. Według wielu ludzi najlepszej pop-grupy wszech czasów. Być może temat dość banalny ale jak się tak bliżej przyjrzeć to w internecie mało jest recenzji płyt, które zazwyczaj uważane są za oczywiste i niepotrzebujące reklamy.Społeczeństwo jednak się starzeje i uznałem, że tych  kilka słów od człowieka, który na zespole ABBA zdobywał pierwsze doświadczenia w słuchaniu muzyki i uczył się właśnie z tych płyt estetyki melodii, mogą posłużyć jako drogowskaz.Po opisaniu wszystkich płyt pokuszę się o sporą porcję refleksji jakie mnie spotykają na temat tej grupy na przestrzeni prawie 40 lat.Niektóre informacje zawarte w tekstach pochodzą z forum80s.pl, gdzie bardzo prężnie rozwija się temat o zespole, pozostałe wyciągnąłem gdzieś z czeluści własnej pamięci i wiedzy zasłyszanej w ciągu wielu lat.

Bjorn , Benny & Agnetha, Frida - Ring Ring  (1973)
 

Płyta debiutancka na której wyraźnie słychać, że grupa nie ma jeszcze pomysłu na siebie. Są już na niej pierwsze przebłyski świetnych kompozycji ale ich aranż sporo odbiega od tego do czego niebawem dojrzeje zespół. Album zawiera kilka jasnych punktów w postaci piosenek: "Ring Ring", "People need Love", "Nina Prima balerina", "He is your Brother" oraz "I Am Just a Girl". Jak na płytę "dwugwiazdkową" pięć dobrych piosenek może mylić trochę ocenę, ale odnośnikiem tej noty jest całokształt jakości wszystkich piosenek ABBA a na tym tle kompozycje z płyty "Ring Ring" nie wypadają już tak okazale. Z pewnością tytułowa piosenka  mogłaby pojawić się na płycie kolejnej i byłby na niej ozdobą. Może upiększać całość według mnie jeszcze niedoceniana a według mnie przepiękna "I am just a Girl". Ta kompozycja potrafi naprawdę urzec śliczną melodią i wspaniałą harmonią wokalną i to całej chyba czwórki Szwedów.Reszta niestety to mniej lub bardziej nietrafione propozycje.Z tej płyty lansowano "People need love" oraz "Ring Ring". Przetrwały też piosenki "Nina Prima Balerina" i "He is your Brother" wykorzystywane sporadycznie w latach późniejszych przez ABBA na koncertach czy programach TV.Odnotować należy, że jeszcze piosenka "Another Town, Another Train" pojawiła się na składance przebojów ale dla mnie ta piosenka odbiega od tej piątki podanej wcześniej.
Jako ciekawostkę warto dodać, że piosenka "Disillusion", którą zresztą pominąłem w wyróżnieniach z uwagi na jej słabość, została skomponowana przez Agnethę a Bjorn dopisał do niej tekst. Był to jedyny przypadek gdzie panie wzięły udział w komponowaniu muzyki.Agnetha była namawiana przez Bjorna do tworzenia. Niestety nigdy nie dała się już do tego namówić. Wcześniej na swoich solowych szwedzkojęzycznych płytach częściej pisała muzykę i teksty ale w ABBA zadowoliła się samą interpretacją. Na sam koniec, informacja o piosence "I Saw It In The Mirror". Była ona napisana podobno zupełnie dla innego artysty ale gonił ich termin wydania płyty i dołączono ją. Debiut to płyta powstała trochę przypadkowo z materiału poskładanego z różnych pomysłów.W oficjalnej dyskografii traktuję się ją jako jeszcze nie firmowaną nazwą ABBA a czterema imionami członków. Piosenka tytułowa "Ring Ring" wzięła udział w eliminacjach do konkursu Eurowizji. Niestety przegrała. Płyta doczekała się wznowień już w pierwszych latach po jej wydaniu w związku z sukcesem  zespołu.

sobota, 20 października 2012

Nena feat. Nena - 20 Jahre Das Jubilaums - album (2002) - recenzja



O istnieniu tej płyty dowiedziałem się z dwu letnim opóźnieniem.Dawniej internet był mniej nachalny pod względem dostarczania informacji.Nie było jeszcze serwisów typu You Tube. Fora internetowe raczkowały a o prowadzeniu blogów nikt serio jeszcze nie myślał.Celowo pomijam  Facebooka, bo do tej pory całkowicie go nie akceptuję. Na ślad tej płyty wpadłem trafiając jakimś programem typu P2P na piosenkę Neny oznaczoną dopiskiem "new version". Później poszło już szybko i wkrótce album stał mi się znany. Trudno mi dziś napisać dlaczego potrzebowałem prawie dziesięciu lat by kupić tą płytę, ale stało się i w końcu  ją posiadam. Dzisiaj już wiem, że zrobiłem to o wiele za późno.Zresztą nawet w trakcie jej pozyskiwania nie ustrzegłem się od złych decyzji .Zamiast kupić wersję cd z bonusami wpadłem na pomysł by w to miejsce sprawić sobie wydanie analogowe na podwójnym winylu.Myślałem, że otrzymam pięknie rozkładaną okładkę z bogatą wkładką, tekstami i opisem. Niestety,  okazała się ona być pojedyńczą, z zawartością dwóch kopert. Zero wkładki,żadnych opisów, kompletnie nic.Jak na wydawnictwo XXI wieku kierowane do miłośników winyli, czyli kolekcjonerów to ocena tej edycji wręcz niedostateczna. Odradzam zakup tej płyty w tej wersji.Nakłaniam za to do zakupu wersji wydanej na cd a wzbogaconej dodatkowo bonusami, które na winylu po prostu zostały olane (zapewne z przyczyny ograniczenia czasowego analoga) .Nie mam pojęcia na ile wydanie cd jest zaopatrzone w książeczkę i jaka jest jej jakość, ale nie sądzę by okazało się to skromniejsze od tego w co wyposażono winyla. W końcu mniej niż nic to ciężko jest wydrukować. Tyle pomyj na tą płytę a braki wydawnicze rekompensuje całkowicie zawartość muzyczna.


Raczej edycja słabo zachęca do nabycie tego albumu w wersji analogowej

Od razu bez zbędnych zdań piszę. Ta płyta jest po prostu wspaniała, piękna i cudowna. Pewnie tych przymiotników znalazłbym jeszcze kilkanaście.Od samego początku do końca zapiera dech swą urodą i stawia ją według mnie na liście najlepszych płyt pierwszej dekady nowego wieku.Jest to trochę dziwne zważywszy na fakt, że podano na niej jak to się mówi "odgrzane kotlety". Tylko, że te dania po dwudziestu latach nie zostały wrzucone do mikrofali celem odgrzania a zostały przyrządzone na nowo. Doprawiono je w najlepszej kuchni i to przez najlepszych kucharzy.Lepszym porównaniem będzie nawet przykład wina , które dojrzewa by po latach nabrać właściwej szlachetności.Na czym polega fenomen i sukces tej płyty ? Według mnie na to zadziałały różne czynniki także poza muzyczne ale te sobie odpuścimy.Wspomnę tylko, że Nena jest w Niemczech ikoną pop kultury oraz przykładem wytrwałości i determinacji a przy tym wzorem matczynej miłości do dzieci.

Dajmy spokój otoczce całości i omówmy to co wprawiło mnie w szczery zachwyt. Płytę otwiera chyba największy przebój Neny choć z uwagi na kraj pochodzenia wokalistki określić to powinienem szlagierem."99 luftbalons" to piosenka wizytówka tej artystki.Tu podano ją w bardzo odmłodzonej wersji całkowicie zmieniając aranż. Całość zwolniono przez co piosenka stała się bardziej refleksyjna i chyba bardziej odpowiadająca przesłaniu jakie zawiera tekst. Zrezygnowano całkowicie z soundu typowego dla pierwszej połowy lat 80tych. Zachowano jednak charakterystyczne dla pierwowzoru smaczki muzyczne. Czy jest to lepsza wersja od oryginału trudno powiedzieć, bo zapewne zdania mogą być podzielone. Dla mnie jest to zdecydowanie lepsza. Odkurzono ją i w obecnej formie brzmi cudownie, tak jakby to była zupełnie świeża kompozycja. Po niej następuje od razu to co było najbardziej lansowane z tej płyty a mianowicie duet Neny z Kim Wilde w piosence "Anyplace, Anywhere, Anytime" będącym niczym innym jak odpowiednikiem "Irgenwie, Irgendwo, Irgendwann" z trzeciej płyty Neny. Nena namówiła do tego duetu Kim, z którą przypadkiem spotkała się po latach na imprezie w Berlinie.Nie odmówiła swojej niemieckiej koleżance i tak oto piosenka po dwudziestu latach w zmienionym aranżu ponownie stała się przebojem. Sukces "Anyplace,..."dał również impuls Kim Wilde, by także ona  wzięła się w garść i powróciła do show biznesu muzycznego.Zaowocowało to od tamtego czasu już kilkoma jej nowymi płytami.Kolejna piosenka na omawianej płycie to kolejny numer z żelaznego repertuaru Neny "Nur Getraumt". Klimatem nie odbiega od wersji pierwotnej znanej z debiutanckiej płyty.Zmieniono jednak jej całe brzmienie,dodając tu i ówdzie kila smaczków.Czwarta piosenka, zamykająca stronę A na winylu to "Leuchtturm". Przy tej piosence zatrzymam się na dłużej."Latarnia morska" w tej nowej wersji to coś co przykuwa uwagę chyba najbardziej z tej całej kapitalnej płyty. Niby każdy dźwięk znamy doskonale a jednak brzmi to jakby to był zupełnie nowy numer. Przearanżowano ją całkowicie zmieniając nawet tekst.To nie piosenka typu remake a raczej wygląda to jakby całkowicie na nowo ją skomponowano. Jeśli pierwsza wersja była po prostu bardzo śliczna i przebojowa to ta jest po prostu doskonałością skończoną.Zaśpiewana z wielką lekkością, przestrzenią a przy tym w klimacie beztroskiego luzu .Nena nigdy wcześniej nie brzmiała tak zmysłowo a jej charakterystyczny głos tu nabrał cech "niewinnego aniołka". Całkowicie Nena odeszła od pazurka rockowego i to chyba jedyny przypadek jaki znam kiedy jakiejkolwiek piosenkarce taki zamiar wyszedł na dobre.

 Nena - Leuchtturm (new version) oficjalny videoklip

Po przesłuchaniu tej piosenki nie ma się ochoty słuchać reszty. Producenci to chyba przewidzieli wiec od razu za tym cudem umieścili kolejną petardę, czyli "Fragezeichen". Wersja leniwa, ponownie kłania się tu wykorzystanie totalnie zmysłowego głosu Neny. Zlikwidowano charakterystyczne wstawki gitarowe. Dodano porcję jeszcze większego liryzmu niż znamy z wersji wcześniejszej. Przy tym nie uczyniono z tego ciągnącego się numeru typu "flaki z olejem" jakie swego czasu zafundował nam Bon Jovi robiąc swoją wspominkową płytę z hitami. Nie będę omawiał każdej piosenki po koleji bo przy każdej praktycznie mógłbym pisać te same przymiotniki. Tak na skróty pisząc dodam, że mamy na tej płycie też piosenki zaśpiewane  z kolegami Joachimem Wittem (Wunder geschehen) oraz z Udo Lindenbergiem (Jetzt bist du weg). Obie zresztą piękne. Gdyby w tym miejscu kończyła się płyta, czyli była jak za dawnych czasów pojedyńczym winylem czulibyśmy przy całej urodzie wszystkich kompozycji brak kilku tytułów. Na szczęście nie robiono tego albumu na skróty i nie pominięto piosenki "Lass mich dein Pirat sein", która dla mnie jest jedną z jej najładniejszych piosenek w ogóle. Ta wersja różni się oczywiście od oryginału ale odmienna jest w urzekający sposób.O barwie wokalu Neny w tej wersji już nie piszę bo słów brakuje. Całość otulono w smyczki, gitarę akustyczną i nadano w ten sposób jeszcze delikatniejsze brzmienie uwypuklając właśnie ten jej głos, wiecznie dziewczęcy, wiecznie świeży. Nie pominięto również "Es regnet" z drugiej płyty. Piosenki niby nie wyróżniającej się wcześniej - tu w podobnej interpretacji co wcześniejsza brzmi więcej niż poprawnie. Mamy na tej bądź co bądź składance także piosenki pochodzące  z okresu po "Nena - Band". Przykład "Lichtarbeiter", trochę transowy i trochę nie pasujący tu do całości. Sama w sobie piosenka jest ładna ale uczyniono tu ukłon w kirunku brzmień znanych z lat 90tych. Warto tu wspomieć szerzej jeszcze o "Vollmond", piosenki od której zaczęła się moja przygoda muzyczna z tą piosenkarką. Kompozycja od zawsze należała u mnie do jednych z najbardziej ulubionych od Neny. To jest jedyny przykład na całości tej płycie, gdzie wersja pierwsza pochodząca z debiutu jest według mnie lepsza. Nie oznacza to, że ta jest kiepska. Jest po prostu bardziej "nocna" co zapewne tak miało wypaść. Uspokojono ją jeszcze bardziej względem poprzedniej wersji, dodano bardziej senny wokal , wpleciono harmonijkę, pianinko. Z pewnością piosenka nabrała bardziej szlachetnego szlifu mimo to wolę chyba jako jedyną z całości tej płyty w wersji pierwszej.Płytę kończą jeszcze kolejne trzy piosenki po nowemu zrobione "Irgedwie, irgendwo,irgendwann" juz bez Kim Wilde. "Ich Hang immer noch an dir" oraz "Carpe Diem"

 Nena - Lass mich dein Pirat sein (new version)

Podsumowując całość z jednej strony mamy składankę największych hitów Neny, a z drugiej całkowicie nowy produkt. Całości się słucha tak jakby to wszystko powstało na nowo i był to całkowicie pierwszy raz wydany materiał. Dodam, genialny materiał muzyczny.To według mnie najlepsza płyta Neny jaka powstała od początku jej kariery i nie ważne dla mnie jest że to trochę wtórny materiał. Nena dojrzała i po latach znając swoje piosenki na pamięć doskonale wiedziała o wszystkich ich mankamentach. Poprawiła je i okazało się, że warto było. Ta płyta to jedna z tych które warto znać, mieć, no i oczywiście często słuchać.

okładka tył wydania cd edycja 2003

Produkcją całości zajął się kolega z jej byłego bandu Uwe Fahrenkrog-Petersen, będący swego czasu głównym kompozytorem tych zamieszczonych piosenek, czyli też po latach znając je na wylot wiedział co chciałby w nich poprawić. Udało się. Wersja cd zawiera jeszcze kilka bonusów takich jak "Tanz auf dem Vulkan" czy fantastyczne wykonanie live "Du kennst die Liebe nicht" gdzie publiczność rozbraja Nenę wspólnym śpiewem.O tym jak sama Nena śpiewa na żywo już nie napiszę. Wstydźcie się wy wszyscy wielcy rockowi wokaliści z Plantem, Gilanem czy Coverdalem na czele wychodząc na scenę bo przy niej wy tylo się męczycie. Ona stale brzmi jak szesnastolatka i do tego idelanie śpiewa na zywo czysto jakby to nagrywane było w studiu płytowym.

oładka wersji cd edycja 2003 - front

Całkowicie pominąłem opis samej Neny a chciałbym się też odnieść więc dopiszę.Nena im starsza tym robi się lepsza i wokalnie i wizualnie. Jej nowy image niejednego potrafi zmylić co do faktycznego wieku tej artystki.

       
Nena z lat 80tych, z okresu nagrania tej płyty i obecnie

strona A

1 - 99 Luftballons (New Version/Album Version 2)         
2 - Anyplace, Anywhere, Anytime (New Version)         
3 - Nur Geträumt (New Version)         
4 - Leuchtturm (New Version)         

strona B

1 - ? (Fragezeichen) (New Version)         
2 - Wunder Geschehen (New Version)        
3 - Jetzt Bist Du Weg (New Version)

strona C
       
1 -Lass Mich Dein Pirat Sein (New Version)        
2 - Es Regnet (New Version)         
3 - Lichtarbeiter (New Version)        
4 - Vollmond (New Version)        

strona D

1 - Irgendwie, Irgendwo, Irgendwann (New Version)        
2 -Ich Häng Immer Noch An Dir (New Version)        
3 - Carpe Diem (Söhne Mannheims Ragga Mix-Radio Edit)         

dodatkowo na wydaniu 2 x cd

1 - Haus Der Drei Sonnen         
2 - Tanz Auf Dem Vulkan         
3 - Dafür Ist Das Leben Zu Kurz        
4 - Du Kennst Die Liebe Nicht         
5 - 99 Luftballons (Old Live Version)         
6 - Carpe Diem

Dla chętnych, dwa fragmenty z występu Neny na Olimpijskim Stadionie w Berlinie

Nena - Live Berlin 31.07.2004 - 99 luftballons (new version)

Nena - Live Berlin 31.07.2004 - Leuchtturm (new version)