piątek, 13 grudnia 2013

maxi single disco z lat 80-tych cz 2


W komentarzu do części pierwszej poświęconej maxi-singlom pojawił się wpis, że kolejnym powodem o którym nie wspomniałem do wprowadzenia na rynek maxi-singli była chęć umieszczenia na nim piosenke w wersjach dłuższych, extended, instrumental itp. Wspomiałem o tym powodzie również pisząc jako o próbie sprzedania tego samego w innej formie po raz drugi.Dokładnie to miałem na myśli. Z resztą sądzę, że pojawienie się maxi-singla stworzyło dopiero pretekst do tworzenia takich produkcji a nie odwrotnie. Dzisiaj kolejna porcja z mojej skromnej kolekcji tego nośnika. Oczywiście w dalszym ciągu będę obracał się tylko w kręgu muzyki tanecznej lat 80tych.

Rofo - You've got to move it on. Wydany w 1984r przez Infinity Records. Zawiera wersję o dwie minuty dłuższą niż odpowiednik 7 calowy.Strona druga zawiera wersję instrumentalną. Piosenka z tego singla to klasyka italo disco i jeden z wielkich hitów tego nurtu. Trafiony przeze mnie gdzieś zupełnie przypadkowo i kupiony w ciemno. Piosenki w chwili zakupu nie kojarzyłem po tytule. Bardziej w pamięci miałem jego (a może ich bo to w końcu project) inny przebój z  tego okresu "I want you" . Jak się okazało w domu (po uruchomieniu  na gramofonie) kupiem płytę z piosenką o której istnieniu zapomniałem. Cena tego singla w idealnym stanie dodam to wydatek na poziomie podobnym do ceny paczki gumy do żucia - jak za nie wiele mozna sobie czasami sprawić sporą dawkę radości.

Raggio di Luna (Moon Ray) - Comanchero. Wydany równiez w 1984r przez Ariola. Trudno mi sobie wyobrazić ale wiem o tym bo się przekonałem nie dawno że są ludzie i to pamiętający lata 80te, którzy całkowicie nie znają tej piosenki. Jeden z największych hitów połowy lat 80tych.U nas w Polsce chyba dopiero spopularyzowany w rok później, ale głowy to już nie dam sobie obciąć bo pamięć czasami psoty robi. Do tej pory widuję go na Allegro za niewielki pieniądze.Raggio di Luna nie wiele wydał piosenek ale gdy dołożymy do tego kilka innych projektów muzycznych jaki równiez był  Raggio di Luna to już zaczyna wglądać przyzwoiciej. Może dopiszę tylko, że  za tm przebojem stał Aldo Martinelli i że na koncie swoim posiada jeszcze kilka przebojów. Singiel zawiera wersję tzw vocal i instrumental z czasami po 7:38 min.

Bad Boys Blue - You're a Woman. Wydany przez  Coconut w Niemczech w 1985r. Absolutny kiler tamtego pamiętnego roku jeśli chodzi o działkę w muzyce disco. Pojawił się mniej więcej w tym samym czasie co debiut Modern Talking i popularnością nie ustępował mu na krok. Katowanie go przez radio i na wszelkich imprezach przez D-Jay' sprawiło, że trochę zabito w nim tą magię jaką posiadał w chwili pojawienia się na rynku muzycznym. Mój egzemparz posiada "swoją historię" tzn. widać że był grany często i nie zawsze obchodzono się z nim dobrze ale póki co gra donośnie z dobrą dynamiką i nie skacze na nim igła.Cena za niego zresztą była poniżej wartości małej tortilli w barze czwartej kategorii.Singiel zawiera wersję Long oraz instrumental.

Pet Shop Boys - Always on my mind. Wydany w 1987r przez EMI a nagrany w studiach Parlophone (dawno temu zresztą wchłonięty do EMI). Zawiera wersje Extended Dance Version tytułowego hitu oraz wersję podstawową, czyli tą zazwyczaj graną w radiu. Wzbogacono płytę o piosenkę "Do i have to ? " którą zamieszczono z wersją podstawową na stronie B. "Always on my mine" to oczywiście cover wczesniej wylansowanej piosenki przez Elvisa Presleya. Wersja Extended Dance jest rozbudowana o wstawki typowe dla muzyki house, która zadomowiła się w klubach dyskotekowych na przełomie lat 80/90. Można nawet śmiało twierdzić, że Pet Shop Boys tą płytą byli prekursorami (nie jedynymi) tej nowej mody. Co do piosenki ze strony B "Do i have to" to nie wiem, czy doczekała się ona już wydania gdzieś na cd ( Pomijam koncertową "Pandemonium" z roku 2010). 

Sandy Marton - People from Ibiza. Wydany w 1984r przez Ibiza Records. Klasyka nurtu Italo Disco. Wielki przebój dyskotek.W tamtm okresie w radiu mało grany więc podzielił los wielu innych fajnych piosenek. Z resztą i obecnie mało grany w mediach przez co kojarzą  go głównie ci co balowali co sobotę po dyskotekowych  klubach studenckich (innych nie było). W mojej kolekcji to najświeższy zakup maxi-singlowy bo zaledwie trafiłem go kilkadni temu . Cena ?  Tyle co godzina parkowania samochodu w centrum Poznania plus Sneekers. To nie wiele za kolejną porcję nostalgii do czasów gdy płyty z italo dsco były poza wszelkim zasięgiem i to nie tylko z powodu ich ceny ale również z powodu dostępu. Takie płyty mało kto przywoził do Polski. 

Divine - Walk Like a Man. Wydany w 1985r. Ten singiel mam bo mam. Pewnie nigdy specjalnie bym go nie szukał. W komisie trafiłem go za grosze a kupjąc pewną płytę dołożyłem sobie te kilka złotych do rachunku i nabyłem. Nie żałuję.Piosenka zawarta na nim to typowy kawałęk na dyskoteki  tamtego okresu. Nie był to wielki przebój, zresztą jak i inne produkcje od tej "pani-pana", przynajmniej w tej wersji bo pierwowzór w wykonaniu Frankiego Valli i kolegów z grupy bił rekordy popularności ale kiedy to było ? jeszcze przed Beatlesami... Walk Like a Man na swój sposób to fajna rzecz i jeżeli kiedykolwiek dane mi będzie poprowadzić z winyli jakąś imprezę na pewno zapakuję tą płytę do torby.

Chriss - Sweet for my sweet. Cover grupy The Searchers wydany w 1986r . Druga strona zawiera piosenkę "Empire of Love". Lubię tą wersję bo zachowała ona klimat oryginału. Fajnie brzmi jeśli chodzi o dynamikę (basy mocne ale nie wszędobylskie jak w muzyce dance lat 90ytch). No i wstawki pośrodku zaczerpnięte z Beatlesów po prostu kapitalne.Dawno temu trafiłem ją w radio i nagrałem.Niespotkałem sięjednak by tą piosenkę grano na dyskotekach. Przynajmniej w Poznaniu ale w końcu nie we wszystkich klubach bywałem. W tamtych latach (wierzcie mi) potrafiły się dyskoteki między sobą róznić w doborze piosenek nawet w połowie. Grano w nich to co się samemu zdobyło.


Samatha Fox - Hold on Tight. Singiel wydany w 1986r. Promował debiutancki krążek Samathy. Zawiera oprócz tytułowego przeboju dodatkowo kolejną wersję mega hitu "Touch me" Wersja posiada w tytule dopisek "Blue mix" oraz piosenkę "It's only Love". Maxi singiel łączniezawiera cztery ścieżki. Strona A należy do piosenki tytułowej w wersji Extended oraz wersji instrumental. W wersji 12'' "Hold on Tight" trwa 5 minut i 38 sekund. To sporo biorąc pod uwagę, że kompozycja ta jest typowym rock n rollem jaki znamy z lat 50tych. Wymaga niezłej kondycji na parkiecie. Wersja instrumentalna tego hitu  jest rzadko spotykana.tym bardziej cieszy mnie że mam ją u siebie na półce. Nie przepadam za tą wykonawczynią choć gdy zabaczyłem ją w Sopocie na koncercie wspominkowym lata 80te. to muszę przyznać, że świetnie się trzyma. Głosowo wypada na żywo również przyzwoicie a jej kondycja godna jest pozazdroszczenia. Tyle skakania co miała podczas spiewania i ani na chwilę nie słychać było zadyszki.Wracając do "Hold on Tjght" to polecam tą piosenkę wszystkim rockabilowcom.. bo to faktcznie jest rockabilly pełną gębą. Informacja dodatkowa;"Hold on Tight Samanthy Fo nie ma nic wspólnego poza tym że też jest rock n rollem z piosenką grupy ELO. Cena ? nie pamiętam ale musiała być tania..

 To był taki krótki przegląd moich maxi-singli z kręgu muzyki tanecznej lat 80tch. Oczywiście nie wszystkich. Pewnie jeszcze kolejnych 7-9 bym znalazł i pociągnął o część trzecią ale w kolejce na opis tu na blogu czeka naprawdę wiele o wiele fajniejszych pozycji i wartych tego by je przypomnieć a może nawet co niektórym dopiero wskazać.Celowo podawałem informacje przy maxi-singlach o cenach za jakie je nabyłem. To naprawdę zazwyczaj były małe pieniądze.Kolekcjonerstwo płyt wcale od razu nie musi oznaczać pokaźnych kosztów. No chyba że ktoś nie kolekcjonuje muzyki a tylko okazy... i póki muzyka nie jest na okazie płyta nie posiada wartości. Zbierajmy więc płyty, kolekcjonujmy muzykę i to na wszelkich nośnikach, byle byłyby to nośniki uznane w świecie za przyzwoite.

Od kolejnej recenzji czy choćby przedstawiebnia jakieś płyty, oprócz fotek okładek pojawiać się będą także zdjęcia labeli (sugestia kolegii)

poniedziałek, 25 listopada 2013

maxi single disco z lat 80-tych cz 1


Ogólną idee powstania takiego "tworu wydawniczego" jak maxi singiel każdy raczej zna, ale na wszelki wypadek przypomnę. Głównie chodziło w zamyśle wynalazcom tego nośnika o polepszenie jakości dynamiki muzyki, bo gdy większa prędkość kręcocej się płyty tym więcej igła odczytać z niej zdoła. Drugi aspekt to ponowne sprzedanie tego samego po raz drugi, czasami w nieco zmienionej formie a czasem tylko o coś uzupełnione, trzeci to ukłon w stronę Didźejów, czwarty ? Tak jest jeszcze czwarty. Czwarty powód to stworzenie osobnej grupy kolekcjonerów, którzy zbierają tylko single dwunasto-calowe. Zbieracze siedmio-calówek już byli wcześniej, pomyślano więc że może chwyci i moda na dwunastki.

Nie planowałem nigdy zbierać tylko jednej formy nośnika, choć do singli siedmio calowych mam najmniej jakoś zapału. Owszem kolekcjonuję je również ale nie należą one do pozycji poszukiwanych. Zbieram je na zasadzie: "jak się coś trafi". Podobnie mam z maxi singlami.W chwili gdy przeglądam w jakimś komisie płytowym winyle i trafiam na pozycję singlową w wersji 12 calowej. Do tego piosenka na nim zawarta należy do grona szczególnie w jakiś sposób lubianych przeze mnie lub też do której mam jakiś sentyment to po prostu ją kupuję.Czasami cena bywa dla mnie zaporowa bo nigdy raczej nie wydam na taką płytę kwoty za którą mógłbym nabyć album z listy swoich "pobożnych życzeń". Stąd maxi single nabywam zazwyczaj jako okazje za małe pieniądze. Tym samym nie mam w kolekcji nic unikalnego bo nawet za bardzo mi na tym nie zalezy .Mam kilkadziesiąt pozycji z którch się cieszę, że je mam i które sprawiają mi radość słuchania lub też są porcją i to sporą sentymentalnej podróży do czasów, gdy jako młodzik bywało się na imprezkach w klubach studenckich i gdzie te i podobne im płyty królowały w błyskach świateł. Dziś przedstawiam pierwszą część z niewielkim opisem tych przypadkowych płyt, które nieprzypadkowo dają mi czasami sporo radości i powodów do wspomnień.

Modern Talking - You Can Win If You Want. Singiel zawiera trzy ścieżki. Tytułową w wersji opatrzonej dopiskiem "Special Dance Version" oraz wersję instrumentalną tego przeboju.Dodatkowo umieszczono na nim One In a Million". Kiedyś z pewnością o płytach tej grupy coś napiszę, bo byli w okresie 85 - 87 mega popularni i nawet jeśli można tej grupie sporo zarzucić to oddać trzeba sprawiedliwość faktom, że w swoim gatunku byli świetni. Ten singiel w komisie miałem w ręku za każdym razem ilekroć byłem w tym sklepie. W końcu kupiłem. Prawdę mówiąc byłem zdziwiony,że w niskiej cenie przeleżał on ponad pół roku. Piosenka na nim zawarta tak się składa, że należy do grupy (dodam , że niewielkiej) piosenek Modern Talking , które lubiłem w okresie uczęszczania na dyskoteki za młodych lat. Zresztą w chwili pojawienia się jej to były dopiero początki dominacji Modern Talking na parkietach więc kompozycja ta brzmiała wtedy naprawdę świeżo i biła konkurencję na łeb i szyję.Ten maxi singiel kosztował mnie 12 zł (stan ex)

Baltiomra - Tarzan Boy. Każdy to zna, każdy przy tym się bawił na dyskotekach i licznych jeszcze wtedy prywatkach (nie domówkach). Oczywiście każdy, kto miał w 1985 roku te naście lat. Płyta zawiera dwie ścieżki. Obie tytułowej piosenki. Strona A posiada dopisek, że jest to tzw. Summer Version, zaś strona B - Reprise. Tej piosenki powstało jeszcze w późniejszym czasie kilka wersji. Były wydawane na singlach. Pochodzące z tej płyty wersje to tzw. pierwiosnki czyli te, które tą piosenkę wylansowały w 1985r. Płyta trafiona w komisie za 10 zł (stan ex). Dla tych co nie pamiętają tamtych czasów dodam, że "Tarzan Boy" nie był w ogóle piosenką nadawaną w radiu. Może pojawił się ten hit kilka razy w programach autorskich prezenterów sprcjalizujących sie w rytmach tanecznych. Zapomniany prawie zupełnie. Odkurzony został już jako wielki przebój lat 80tych  w końcówce lat 90tych. Gdzie ? - w badziewnych stacjach radiowych FM grajacych w kółko to samo.  

Luisa Fernandez - Lay Love On You. To był przebój Disco lat 70tych. Na tym maxi singlu wydanym w 1987r przy tytule widnieje dopisek "Remake '87".Powiedzmy sobie szczerze, ze pomimo zabiegu unowocześnienia aranżu jest to w dalszym ciągu ta sama piosenka a ingerencje poszły w kierunku nieznacznej zmiany rytmu pod styl Italo disco. Niestety piosenka pomimo tego w dalszy ciągu zajeżdża latami 70tymi. Jak na wersję"remake 87" to niepowala ale do licha. To przecież jest kapitalny przebój i klasyka muzyki disco. Dodajmy z okresu, gdy disco było wyjątkowo szlachetne i traktowane z należytą powagą przez twórców, producentów a także słuchaczy. Płytkę wydano przez ZYX records i zawiera oprócz tytułowej piosenki, jeszcze wersję singlową oraz wersję "Playback"- . takie ówczesne Karaoke. Płyta kupiona za 10 zł i też od czasu jej zauważenia w komisie do czasu zakupu minął pewnie z rok.


Silver Pozzoli - From me to You. To już typowy wykonawca italo disco. Wykonawca który wylansował przynajmniej kilka wielkich przebojów. "Around my dreams" pewnie zna każdy, kto chadzał się bawić w latach 80tych. Piosenka z tego singla jest trochę nietypowa bo kopozycja jest nie do końca z typowym rytmem disco do jakiego nas przyzwyczaili ówczesni Włosi. Doskonale pamiętam ją z okrsu gdy się pojawiła. Nagrałem sobie ją wtedy z radia. Lubiłem ją bo była jak na italo-disco inna i bardziej miała charakter piosenki radiowej. Świetna melodia i aranż nie przesłodzony. Do tej pory ją lubię i cieszę się, że wpadła mi w ręce przypadkowo, gdy na Allegro dokonywałem zakupu innej pozycji tą dokupiłem jako dodatek. Nie uwierzycie , jej cena 5 zł.

Mike Mareen - Don't Talk To The Snake. Kolejna pozycja z nurtu Italo - Disco. Mike to facet instytucja i podobnie jak Savage nalezał wtedy do czołówki w słonecznej Italii. Dla mnie kontynuator stylu Georgia Morodera. Wszech obecna elektronika i energia plynąca ze syntezatorów to znak rozpoznawczy. Płyta zawiera tytułową piosenkę oraz miks jego trzech wcześniejszych przebojów: Agent of Liberty, Love Spy i Dancing in The Dark. Opatrzono to wspólnym tytułem "Mike  Mareen - Powerplay-mix. Singiel trafiłem w komisie płytowym za 12 zł.w stanie praktycznie nowym. Wydany przez ZYX records w 1987r. Singiel ten chyba jest w moim zbiorze  płytą z najlepszą dynamiką. Zdarza się, że widuję ten singiel czasami na Allegro i tam również nie osiąga wysokich cen. Tak więc warto czasami poszperać.

Samoa Park - Mike Oldfield - Disco Medley. Nagranie na tym singlu to takie dziwadło,  którego nie znałem wczesniej a poznałem za sprawą zakupu tej płytki kilka miesięcy temu. Dodam że nabyłem ją w cenie paczki fajek. Zawiera ten singielcałkiem zgrabnie zrobiony miks dwóch kompozycji Oldfielda "Tubular Bells" oraz "Foreign Affair". Wszystko to podbarwiono rytmem disco i wyszło... no własnie... nie wyszło. Problem nie tkwi jednak w samym brzmieniu instrumentalnym a feler tkwi w wokalu. Wokalistaka niestety nie daje rady dorównać nawet w połowie Maggie Reilly.Nie fałszuje ale to nie ta barwa. Na szzęście na stronie drugiej jest to nagranie w wersji instrumentalnej i mniej to już razi. Płyta jako ciekawostka to fajna propozycja dla lubiącch klimaty taneczne. Na dyskotece też na pewno by się sprawdziła. Wbrew słabej mojej   jej recenzji słucham  nawet tego singla dość często - oczywiście strony B.

Fancy - Bolero (Hold Me Im Your Arms Again). To jak do tej pory jedyny maxi singiel na którego polowałem. Piosenka urzekła mnie  w latach 80tych i do tej pory to zauroczenie trwa. Powszechnie uważa się inną piosenkę za największy przebój tego wokalisty ale dla mnie "Bolero" to numer jeden od tego pana. Cierpliwie czekam aż kiedyś ktoś z tej piosenki zrobi cover i przy okazji złamie barierę stylistyczną w jakij jest ona osadzona.Wspaniała melodia, klimat lat 80tych, żywe wspomnienia, miniona naiwna młodość. Ten utwór symbolizuje dla mnie znacznie więcej niż nie jeden bardziej uznany hit. Singiel upolowałem dopiero za czwartym razem i kosztował mnie jak na moje zasady dotyczące zakupu singli sporo bo aż  40zł,. Mam świadomość, że cena i tak nie należy w świetle obowiązujących  do wysokich a już reletywnie w stosunku do faktycznych unikatów nawet może wydawać się bardzo tania. Jednak dla mnie single to dodatek do kolekcji a może bardziej uzupełnienie. Singiel zawiera trzy scieżki. wersję radiową , instrumentalną i wydłużoną tzw maxi singlową.

Przy kolejnej okazji braku weny lub też braku ochoty do pisania o konkretnej płycie będę kontynuował opis mi singli jakie w większości przypadkowo pojawił się w kolekcji. Starałem się przedstawiać w tym wpisie pozycje, które uważam za ciekawe i w jakiś sposób dla mnie wyróżniające się. Pominąłem całkowicie maxi single zespołów  spoza gatunku tancznego. Pewnie kiedyś i o tamtych napiszęNie chwalę się też unikatami bo takich nie posiadam. Bardziej celem było wskazanie na kilka płyt często będących do kupienia za grosze a zawierajace dobry materiał z kręgu muzyki, która w jakimś sensie każdemu "ejtinsowcowi" jest poprzez wspomnienia trochę bliska.

C.D.N.


czwartek, 21 listopada 2013

Limahl - Don't Suppose (1984)


Płyta solowa wokalisty Kajagoogoo pojawiła się w okresie największej popularności tego artysty. W chwili gdy na koncie miał dość skromny dorobek wydawniczy w postaci jednej płyty i to nagranej ze wspomnianym zespołem.Limahl miał na niej sporo do udowodnienia. Po pierwsze utrwalić swój sukces i pokazać się jako twórca i wykonawca pełną gębą. Po drugie utrzeć nosa swoim niedawnym kolegom z zespołu, którym trochę doskwierał wizerunek ich grupy kreowany tylko przez Limahla.Płyta nagrana została błyskawicznie. W zasadzie odbyło się to prawie natychmiast po informacji, że wokalista odchodzi z zespołu . Myslę, że mozliwe było to tylko dzięki temu, że Limahl miał już trochę swojego materiału muzcznego przygotowanego do drugiej płyty Kajagoogoo ale nieporozumienia przekreśliły  plany lub raczej zmieniły je. Tak więc, nie minął jeszcze szok spowodowany wieścią o odejściu z grupy frontmana a tu pojawiła się informacja o premierze singla wydanego już nie pod szyldem grupy a jako Limahl. Tym singlem była piosenka "Only for Love".W tym mniej więcej czasie i w Polsce jakby głośniej zrobiło się o Limahlu. Zresztą o Kajagoogoo również za sprawą koncertu w Polsce.



Album solowy Limahla nie odbiegał stylistycznie od tego co zaproponował nam cały zespół na pierwszej płycie. Uważam nawet, że Limahl nie zrobił na nim nic co nie mogłoby się pojawić na kolejnej płycie zespołu.Jednym z zarzutów do Limahla chłopcy z zespołu mieli to że dąży on do śpiewania prostych i melodyjnych piosenek. Jakoś na płycie "Don't Suppose" nie dostrzegłem takich. To znaczy jest wielki mega hit o wspaniałej melodii ale czy ona jest aż tak prosta ? ( ładność nie zawsze idzie w parze z prostotą). Poza tym za nią akurat nie kryje się autorstwo Limahla a pana, który był w owych czasach a może nawet uściślając w czasach o trzy lata wcześniejszych wielkim mistrzem produkcji i kompozycji z nurtu muzyki disco. Chodzi mi tu o Georgio Moroder'a (Donna Summer - I Feel love, Georgio Moroder - From Here to Eternity , Chicory Tip - Son Of My Father itd.) Moroderowi kiedyś powinienem poświęcić osobny temat na blogu bo postać to niesłusznie zanikająca w pamięci ludzkiej. Wracając do Limahla to jest on autorem muzyki i tekstów na całej swojej płycie z wyjątkiem piosenki "Neverending story", której autorstwo zapisujemy na konto wspomnianego Georgio Morodera (tekst - Keith Forsey).Limahl jak się okazało pokazał się z bardzo dobrej strony. Stworzył samemu materiał na równi ciekawy co wcześniej czynił z całym zaespołem. Płyta zawiera łącznie dziesięć piosenek.Promowały ją trzy single "Only for Love", "Too much Trouble" oraz "Neverending strory"..Film stał się przebojem kinowym a sama piosenka uważana jest dzisiaj za jedną z najpiękniejszych jakie powstały w ósmej dekadzie. Co prawda w niewielu miejscach w świecie dotarła ona na szczyt listy przebojów ale otarła się o niego prawie wszędzie. W Szwecji , Norwegii i w Polsce (LPR3) dotarła na sam wierzchołek. Na liście trójki oprócz "Neverending story" do miejsca pierwszego dotarło "Only for Love" a "Too much trouble" najwyżej odnotowano na miejscu trzecim.("Too much Trouble" jest kompozycją utrzymaną w bliźniaczym klimacie co przebój z pierwszej płyty Kajagoogoo "To Shy") Nawet próbowano na liście trójki wylansować piosenkę (już czwartą) "Don't Suppose" ale dotarła ona do pozycji ósmej. Sporym zamieszaniem w branzy muzycznej było to, że solowa płyta Limahla ukazała się prawie w tym samym czasie co drugi album jego byłych kolegów. Tak więc świat z zapartym tchem mógł obserwować pojedynek na listach hitów piosenek ludzi, którzy do niedawna tworzyli przecież jeden team. Jeśli chodzi o podwórko polskie zdecydowanie wygrał pod tym względem Limahl umieszczejąc ze swojej płyty aż cztery piosenki na liście, w tym dwie na miejscu pierwszym. Zespołowi udało się co prawda również posłać tam aż trzy potencjalne przeboje ale nie wdarły się one aż tak wysoko a sam czas spędzony w notowaniu był krótszy.Nie sprawdzałem jak to wyglądało na listach zachodniej Europy ale pewnie kiedyś z ciekawości poszperam. Wiadomo, że u nas listy przebojów nie były odzwierciedleniem faktycznej popularności mierzonej ilością sprzedanych płyt a jedynie miarą gorliwości fanów wysyłających pocztą swoje głosy na daną piosenkę. Limahl miał grono zagorzałych wielbicielek jego urody co stawiało go od razu w roli faworta. Dlatego warto będzie sprawdzić jak wyglądała ta sprawa od strony liczb.



Limahl - Only for Love (oficjalny klip) 
Uderza brak właściwej mu w tym okresie fryzurki

Pozostały materiał muzyczny z albumu "Don't Suppose" trochę odbiega przebojowością od tych trzech singli ale nadal prezentuje bardzo dobry poziom i co ważne w muzyce pop posiada łatwą przyswajalność (łatwo wpadają w ucho). Zapewne główną zaletą jest ciepły głos Limahla idealnie wkomponowany w klimat kompozycji. Jeśli nawet miejscami nie odbieramy kompozycji pozytywnie z uwagi na aranż czy melodię to sam wokal potrafi tuszować te wrażenia niedostatków artystycznych.Na pewno na sporą uwagę zasługują z płyty jeszcze kompozycje : "Don't Suppose" i "Your Love". Kolejne płyty Limahla niestety były już słabsze izawierały jedynie tylko z dwie, trzy piosenki na tzw poziomie. Reszta wręcz potrafiła męczyć. Podobne losy spotkały albumy Kajagoogoo a później po odjęciu w nazwie zespołu członu Googoo samgo Kaja. Nic więc dziwnego, że w okolicach roku 1987 powoli zaczęto zapominać o tych artystach. Do dzisiaj w świadomości ogólnej ludzi przetrwało raptem z siedem piosenek spółki Limahl i kolesie z Kajagoogoo. Choć zapewne i tak jest to zbyt optymistyczne stwierdzenie bo większość i tak kojarzyć będzie tylko "To Shy" i "Neverending Story"

Płyta winylowa zawiera kopertę z tekstami piosenek z jednej strony i portretem zdjęciowym Limahla z drugiej. Na portrecie widnieje wiele nazwisk, którym artysta dziękuje .Zresztą nie tylko artysta bo również producenci tej płyty : De Harris i Tim Palmer (średnio znani choć z kilkoma "wielkimi" udało się popracować, przynajmniej Palmerowi).Z ciekawostek warto dodać, że wszystkie trzy single doczekały się klipów w MTV. Zwłaszcza "Neverending Story" wypadł pod tym względem korzystnie z uwagi na wykorzystanie w nim scen z filmu do którego był stworzony a swoją drogą w nim nawet się nie pojawia. Co warto wiedzieć w klipie ustami rusza piosenkarka Mandy Newton, choć głos słyszymy pani Beth Anderson. Powodem tego było to, że Beth w tym czasie (kręcenia klipu) nie była dostępna czasowo.

Beth Anderson (jej wokal słyszymy w Neverending Story") i Limahl
( fotografia pochodzi ze strony http://www.limahl.com/) 

Podsumowując całość. Płyta Limahla "Don't Suppose" ani nie należy do wybitnych dzieł lat 80tych ale też trudno ją zaliczyć do produkcji podrzędnych. Jako całość nie jest takim oryginałem marketingowym i muzycznym jak debiutancka płyta zespołu Kajagoogoo ale brzmi podobnie solidnie a co najważniejsze kontynuje klimat tej pierwszej. Zawiera trzy "konie napędowe"  w postaci "Only for Love", "Too much Trouble" oraz "super hiper przebój - piosenkę - wizytówkę artysty" - "Neverending Story". Jako całość oceniam ją na trzy gwaizdki, czyli płyta dobra, polecana i ciekawa. W stosunku do debiutanckiej płyty Kajagoogoo do której stale ją porównuję traci gwiazdkę na rzecz pewnej wtórności i braku tej świeżości jaką posiadała ta wcześniejsza a także z uwagi na otoczkę płyty, której rozstanie Limahla z zespołem nie przysłuzyło się dobrze. Obecnie w kolicach 2008r grupa reaktywowała się w składzie z Limahlem. Trafili nawet do nas do kraju. Wystąpili w Sopocie na koncercie wspominkowym lat 80tych. Jako jedyni wypadli na nim bardzo dobrze śpiewając i grając na żywo a kontakt jaki z publicznością ma Limahl mógł budzić zadrość u innych gwiazd tamtego wieczoru. Nie sądzę bym jeszcze tu na blogu opisywał jakąś płytę tego artysty. Jak napisałem kiedyś, nie poświęcam na blogu uwagi płytom, które uważam za niewarte opisania. Kolejne dzieła Limahla poza kilkoma piosenkami nie przedstawiają się dla mnie ciekawie więc pozostawię je w spokoju. Nie zmienia to jednak rzeczy że Limahl stał się w jakimś sensie symbolem wizerunkowym połowy lat 80tcyh. Był muzykiem, artystą i osobowością sceny pop kulturowej i nawet jeśli w przyszłości nikt nie pokojarzy z nim jego piosenek to z pewnością kreację jaką stworzył na długo pozostanie w świadomości. Wróżę jeszcze w przyszłości nie raz odwoływanie się do jego stylu różnych projektantów mody i dizajnerów wszelkiej maści. A "Neverending Story" jak w tytule jest niekończącą się historią i w wykonaniu Limahla stało się już nieśmiertelne.

Strona A

01 Dont Suppose
02. That Special Something
03.Your Love
04. Yoo Much Trouble
05. Neverending Strory

Strona B

01. Only for Love
02. I Was aFool
03. TheWaiting Game
04. Tar Beach
05. OhGirl

Limahl - Too MuchTrouble (Official clip)

Limahl - Neverending Story (official clip)

A z tą panią zagrał w teledysku i wystapił na scenie ale to nie głos jej słyszymy na płycie.
Limahl i Mandy Newton

sobota, 16 listopada 2013

Kajagoogoo - White Feathers (1983)



Płyta intrygowała mnie swoją muzyką od samego początku  poznania a było to w okolicach końca 1983r a może dopiero początku 1984. Jedno jest pewne w przypadku tego albumu miałem do niego dostęp i słuchałem go za pierwszym razem z płyty winylowej. Piszę o tym, bo w tamtch czasach to była rzadkość. Zazwyczaj płyty poznawało się z kaset zgranych od innych (kolegów, koleżanek) lub po prostu za sprawą emisji ich w radiu. Ale to były takie czasy i nie będę w tym kierunku rozwijał tematu...

W 1982 - 83r  Kajagoogooo tworzyli: Limahl - śpiew, Nick Beggs - śpiew, gitara basowa, Steve Askew - gitara, Stuart Neale - keyboard, Jez Strode - perkusja

Zespół (przynajniej z tego co pamiętam jako piętnastolatek) lansowany był w tym samym segmencie muzycznym co gwiazdy pokroju Shakina Stevensa i Michela Jacksona. Dzisiaj trochę to dziwi ale rok 1983 to naprawdę był wielki muzyczny wór z wieloma popularnymi stylami, które się mieszały a podziały funkcjonowały w bardziej radykalnych granicach pomiędzy gatunkami. Na przykład muzyka hard rockowa i metalowa to była jedna bajka a synth pop w większości w 1983r traktowany był jako muzyka dyskotekowa. Nikt wtedy aż tak nie różnicował muzyki jak dzisiaj. A może człowiek tak mało wtedy wiedział  i jako nastolatek wraz z rówieśnikami upraszaszczał wszystko ? - nie wiem... 


Tak więc w mojej ocenie zespół Kajagoogoo w chwili pojawienia się bardziej był zjawiskiem pop-kulturowym niż muzycznym. Limahl (wokalista) bardziej kreowany był na przystojniaczka w oryginalnej fryzurce niż zdolnego wokalistę. Zespół zaś był tłem lub raczej oprawą wizualną dla frontmena.Po wydaniu pierwszego albumu ogłoszono odejście Limahla z zespołu a gazety jako powód podawały zazdrość członków grupy o powodzenie ich solisty wśród kobiet. Wtenczas w ścisłej tajemnicy utrzymywano informacje o preferencjach seksualnch artystów tak więc wiadomość sprawiała wrażenie prawdopodobnej bo faktycznie zespół pozostawał w cieniu wokalisty .Oficjalnie podano, że powodem odejścia z grupy były różnice artystyczne. Limahl bowiem skłaniał się w kierunku tworzenia muzyki bardziej przebojowej a pozostali wybierali bardziej skomplikowane formy. Ale to wsztystko wydarzyło się dopiero później. W 1983r zespół Kajagoogooo był wizerunkowo najbardziej zniewieściałym zespołem na rynku muzyki popularnej.Jeżeli wcześniej gorszyły makijaże u panów to w Kajagoogoo każdy fragment ubioru i fryzury , biżuterii nosił znamiona mody damskiej. Pamiętam, że nawet w naszym bardzo mało otwartym na oryginalności w modzie kraju kilka detali wylansowanych przez zespół Kajagoogoo się przyjęło.Najbardziej w pamięci pozostały mi wszechobecne "siateczki" wszyte fragmentami w odzież i stuprocentowo pochodzący od Kajagoogooo cieniutki długi, (sprawiający po założeniu efekt podwójnego) pasek do spodni(jedna część opadała na biodro).Próbowałem znaleźć jakąś fotkę tego gadżetu ale niestety w necie nie udało mi się. Jak trafię gdzieś jakieś foto, to uzupełnię w tym miejscu...

Co do muzyki to wtenczas oszałamiający sukces zrobiła tylko jedna piosenka z debiutanckiej płyty. Oczywiście singlowy "To Shy". Pozostałe dwa single jakby mniej przyjęły się, zwłaszcza u nas w kraju. Mówię tu o "Ooh To Be Ah" oraz "Hang On Now".Co ciekawe grupa Kajagoogoo stał się u nas w kraju popularny dopiero w chwili wydania drugiej płyty oraz solowego dzieła Limahla. Piosenka przebojowa "To Shy" z debiutu nawet nie zagościła na liście przebojów programu trzeciego. Dopiero piosenki z solowej płyty Limahla i drugiego albumu Kajagoogoo "Island" poszybowały na notowanie. Wtedy w 1983 i 84r proszę mi wierzyć co nie było na liście trójki to w zasadzie nie istniało w świadomości ogółu.


W 1984r płyta do mnie nie trafiała muzycznie w całości. Dostrzegałem w niej tylko "To Shy" oraz "Ooh to Be Ah". Reszta zlewała mi się w jakąś dziwną papkę dźwiękową, gdzie rytm był pokręcony. Ciężko było cokolwiek zaserwować z niej do tańca a do słuchania przeceż było wiele prostrzych i ciekawszych do tego melodyjnych płyt. Pierwsza z brzegu ? Choćby debiutancka płyta Alphaville... Owszem, z uwagi na to, że tą płyte posiadałem w kopii idealnej jak na tamte czasy słuchałem jej dość często. Z czasem zaczynałem dostrzegać w niej to co słyszę w niej obecnie.

Po fragmencie wspominkowym czas w końcu zajać się tym albumem z wyrachowaniem i pełną surowością. Otoczka wizualna grupy bowiem na lata oślepiła muzykę z niej pochodzącą. Zacznę od jakości kompozycji. Po wsłuchaniu się w nie stwierdzić bez wątpienia należy że są  dość skomplikowanych i stworzone dla ludzi z dobrym warsztatem instrumentalnym.Idealnie wypośrodkowane jest uzycie perkusji, basu i klawiszy. Każda piosenka ma silnie zaznaczony akcent każdego z tych instrumntów. Brak banalnch melodyjek stwarzają wrażenie płyty mało przebojowej ale już po kilku odsłuchach, to co wydawało się mało "bujane" urzeka nas swoim pomysłem a dźwięki melodii stawają się coraz bardziej zauważalne. Gdy do warsztatu muzycznego grupy dołozymy fakt, że Limahl dysponuje niezwykle ciepłą i oryginalną barwą głosu o całkiem sporych możliwościach, całość jawi się jako produkt pełny i skazany na sukces. Swego czasu w gazece "Tylko rock" w zestawieniu najlepszych płyt New Romantic ten album uplansował się w pierwszej 10-tce. Płyta jako całość zyskiwała u mnie przez lata. Myślę, że w tamtym okresie nie doceniano tego zespołu od strony muzycznej. Obecnie uwielbiam z niej każdy dźwięk i jest dla mnie nie tylko zbiorem doskonałej muzyki ale przede wszystkim sentymntalną podróżą do lat 80tych a jak każdy rok z tej dekady również i ten, czyli 1984 miał w moim życiu przełomowe znaczenie. Gwiazdek aż cztery bo faktycznie uważam, że warto poznać ten album z uwagi na jego niepowtarzalność i olbrzymią oryginalność brzmieniową. Poza tym to doskonała alternatywa muzyczna, gdy dość mamy "oczywistych oczywistości" ze sceny syth-popowej lat 80tych.

Strona A

White Feathers
Too Shy
Lies and Promises
Magician Man
Kajagoogoo

Strona B

Ooh To Be Ah
Hang On Now
This Car Is Fast
Ergonomics
Frayo


Poniżej trzy klipy promujące album debiutancki Kajagoooo

Oficjalny klip "Ooh tobe Ach"
Oficjalny klip "To Shy"
Oficjalny klip "Hang on Now"

środa, 30 października 2013

Black - Wonderful Life (1987) - recenzja



W dniu dzisiejszym 27 stycznia 2016r dotarła do mnie smutna wiadomość o śmierci tego artysty. Był to artysta dla mnie dość istotny choć nie najwazniejszy. Odcisnął swoją muzyką z pewnością jakieś piętno. Przypomniałem rówież sobie o recenzji jaką napisałem ponad dwa lata temu...


Dzisiaj opiszę płytę dla mnie specjalną, która z pewnością nie jest albumem mego życia,choć posiada w zestawieniu piosenkę,która takową już jest.Przynajmniej jest w ścisłej dziesiatce najpięniejszych piosenek jakie znam. Ale po kolei....

Pod pseudonimem Black ukrył się na wiele lat muzyk Colin Vearncombe. Wcześniej miał epizody muzyczne z muzyką punk rockową ale od roku 1982 na fali zapewne mody new romantic diametralnie zmienił swoje artystyczne upodobania. Z punk rocka pozostało mu jedynie pesymistyczne nastawienie do życia. Zresztą stąd też jego pseudonim artystyczny. Black jest twórcą i wykonawcą piosenki "Wonderful Life", która to zapewniła mu na długie lata nieśmiertelność.Gdyby nie ta jedna piosenka dzisiaj o nim nie słyszałby pewnie nikt a tak jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci muzycznych ósmej dekady. Piosenka genialna. Można  analizować ją na różne sposoby. Dla mnie połącznie świetnego tekstu o wymowie jak na Blacka dość optymistycznej ze stonowaną melodią i aranżacją, która optymizm tego tekstu trzyma w ryzach, to mistrzostwo świata. Nigdy nie udało mu się nagrać nawet czegoś w połowie tak dobrego.Ten album należy znać choćby dla tego utworu. Wyrazistość i ogromna popularność tej kompozycji sprawiły, że Blacka postrzega się przez pryzmat jednej - właśnie tej piosenki. Zaszufladkowano go jako gwiazdę jednego przeboju i chyba nic już tego nie zmieni. Black do końca świata będzie znany jako ten od "Wonderful life". Co bardziej dociekliwi lub pamiętliwi zapewne wspomną jeszcze o drugiej piosence z tego albumu "Everything's Coming Up Roses" i będą mieli absolutnie rację. W okresie wydania tej płyty ta druga piosenka zyskała również sporą popularność i podobnie jak tytułowy przebój także "Everything's Coming Up Roses" jawiło się jako piosenka godna uwagi i zachwytu. W tym miejscu zazwyczaj kończy się opinia zdecydowanej większości osób pamiętających  pojawienie się tego albumu na rynku. By zakończyć oczywiste oczywistości nadmienię, że ten wielki przebój "Wonderful Life" ukazał się z pewnym falstartem. Pierwszy raz na rynek trafił już w 1985r ale brak odpowiedniej promocji pozostawił go w zupełnym cieniu. Dopiero ponowne wskrzeszenie i wydanie przez inną wytwórnię sprawiło sukces i to zapewne przerastający oczekiwania. Piosenka w dobie olbrzymiej mody na maxi-single z wersjami extended nigdy nie doczekła się innego opracowania niż to poznane na albumie a wcześniej na singlu.(pomijam wersję alternative) Owszem ukazały się do tego albumu maksisingle i to w liczbie aż dwóch a może trzech (nie mam pewności czy "Sweetest Smile" ukazał sę w wersji 7 czy 12 calowej) Te duże single nie zwierały jednak alternatywnych wersji przebojów z albumu. Stanowią uzupełnienie według mnie o wiele cenniejsze. Singiel "Wonderful life" oprócz przeboju zawiera aż dodatkowo trzy kompozycje pominięte na albumie a maxi-singiel "Everything's Coming Up Roses" dodatkowe dwa. Jako ciekawostkę dopisze, że maxi-singiel "Wonderful life" też posiadał dwie premiery a mianowicie w 1986 i 1987r i oba wydania oprócz tytułowego różnią się zawartością.

Jeden z maksi-singli  "Everything's Coming Up Roses"- zupełnie przypadkowo znaleziony w pewnym komisie płytowym w centrum Poznania 

Czas w końcu napisać trochę o zawartości muzcznej tego albumu. Całość otwiera "Wonderful Life" i zaraz za nim pojawia się na pozycji ścieżki drugiej "Everything's Coming Up Roses" Te dwie piosenki to niewątpliwie największe hity z tej płyty. Praktycznie piosenki znane wszystkim i budzące od dwudziestu paru lat zachwyt.Są to nieliczne kompozycje, których radio i telewizja pomimo maksymalnej ich eksploatacji nie udało się zniszczyć. Opisywać piosenkę "Wonderful life" to tak jak tłumaczyć komuś jak wygląda koń - każdy widzi (jak to figurowało dawno temu w encyklopedii).W MTV piosenka lansowana była klipem w technice czarno - białej (chyba jako jeden z pierwszych właśnie Black wypuścił coś takiego) co w owym czasie stało się nawet krótkim trendem w świecie tworzenia klipów, ale głowy nie dam bo pamięć u mnie czasami lubi w mom wieku już robić psikusy. Kolejny "Everything's Coming Up Roses" to z uwagi na lansowanie drugi co do wielkości hit z tej płyty. Czy zasłużenie to już inna sprawa. Po prostu tak był promowany przez co (według mnie)  i tak udało mu się zdobyć większą popularność od pozostałych dobrych piosenek z tej płyty, a proszę mi wierzyć, że kilka jeszcze ich tam jest. Oczywiście nie tak wyrazistych jak 'Wonderful life" ale po kilku przesłuchaniach potrafią z człowieka zrobić swoje niewolnicze ucho. Dalsza więc muzyka po tej powszechnie znanej z początku albumu jawi się następująco. Ścieżka trzecia strony A,  to "Sometimes For The Asking". Od razu odbiera się go jako wypełniacz.  Posiada wszystkie cechy piosenki nieprzebojowej. Rytm pogodny - śpiew ospały. Trochę to już patent Blacka by szarość goniła szarość i jeżeli nawet muzyka bywa pogodniejsza to i tak on sprowadzi to śpiewem do melancholii. Nie jest to piosenka wybitna ale broni się jako część składowa tego albumu. Zwłaszcza, że pojawia się po niej "Finder". Idealny przykład piosenki w stylu jaki mnie drażni i potrafi sprawić, że płytę wyłączam a zastanawiając się nad kupnem - rezygnuję. Ta piosenka potrafi w jednej chwili zburzyć wszystko co pozytywne było wcześniej na płycie a co gorsze nawet zatrzeć pamięć.Dobrze że na płycie to trwa niewiele czasu. Stronę A wersji winylowej kończy "Paradise". Piosenka wynagradzająca nam upiory sprzed chwili. Klimat w niej zawarty zaczerpnięty chyba w prostej lini z jakiegoś baru w godzinnach tuż przed zamknięciem, gdzie resztki klientów dogorwa nad ostatnią szklanką, przy pełnych popielniczkach a na scenie praktycznie dla nikogo śpiewa jakiś koleś smęcąc niesłychanie, aczkolwiek z wielkim urokiem. Zawsze z czymś takim kojarzył mi się Brian Ferry z Roxy Music."Paradise" jest bardzo mocnym punktem tej płyty i niewątpliwą ozdobą.


Strona B pierwszym utworem ponownie mnie rozdrażnia. Dlatego od razu wspomnę o kolejnej piosence "I Just Grew Tired". By być szczery uważam, że to właśnie ta kompozycja zasługuje na miano hitu numer dwa. Jeżeli w piosence "Paradise" odwoływałem się do stylu Ferrego to tu mamy go prawie w pełnym wydaniu. Oczywiście trzeba to przesłuchać z kilka razy bo całość jest z gatunku "piosenki ziewanej".Dalej na płycie i to aż do końca jest już tylko bardzo ładnie. "Blue" może nie powala ale te trąbki w oddali, ...chwilami inne dęciaki - smaczki aranżacyjne super a wszstko pięknie wplecione w głos Blacka. "Just Making Memories' to najbardiej dynamiczny utwór na tym albumie o ile w ogóle możemy w tym przypadku mówić o dynamice. Płyta od samego początku do końca mile się wlecze. Zamyka całość "Sweetest Smile". To chyba największa perła na tym albumie. Piosenka wybitnie nie radiowa, no chyba, że w audycjach nadawanych o czwartej rano. Piękna, liryczna, melancholijna i nawet lansowana singlem i klipem. Dzisiaj pamiętają ją nieliczni.

Jedna z tych powoli coraz bardziej zapominanych perełek
                                                            Black - Sweetest Smile

Podsumowując całość albumu, to poza dwoma (akurat dla mnie ciężkimi do strawienia piosenkami) całość wypada urzekająco dobrze.Płyta warta uwagi, oczywiście pod warunkiem że ktoś nie będzie szukał na niej "drugiego Wonderful life".Album uzupełniają jeszcze piosenki pochodzące ze stron B singli i maxi-singlii.Nie są to żadne odrzuty i należy je traktować na równi z tym co zawarto na płycie nazwijmy to głównej.W latach 90tych wydano zresztą całość materiału na podwójnym cd. Co do samego artsty to bywa cały czas czynny zawodowo. Koncertuje pod swoim imieniem i nazwiskiem - Colin Vearncombe. Całkiem niedawno gościł także u nas w kraju z koncertami. Za całość tej płycie daję ocenę czterogwiazdkową bo jest na tle dobra, że warto ją znać.Ja się w niej zauroczyłem dawno temu i do tej pory stale odkrywam w niej nowe smaczki. Gdybym oceniać miał ją tylko przez pryzmat tytułowego przeboju, po raz pierwszy nadałbym ocenę sześcio gwiazdkową. Mam "gdzieś" opinię ludzi, którym radio przejadło tą piosenkę. Ja na szczęście dla siebie i swojego wielbienia tej piosenki zachowałem właściwe proporcje. Nadal po latach uważam, że "Wonderful Life" to najpiękniejsza piosenka jaka powstała w ósmej dekadzie. Na LP3 znalazly sie dwa kawalki Black'a z tej płyty: Wonderful Life - 24 tyg. w zestawieniu, 4 razy na szczycie, 6 razy na drugim i raz na trzecim miejscu, Everything's Coming Up Roses - 10 tyg. w zestawieniu, max 7 pozycja).


Strona A

01. Wonderful Life.
02. Everything's Coming Up Roses
03 Sometimes For The Asking
04. Finder
05. Paradise

Strona B

01. I'm Not Afraid
02. I Just Grew Tired
03. Blue
04. Just Making Memorie
05. Sweetest Smile

Całość uzupełniają maksi-single

poniedziałek, 14 października 2013

The Beatles - Please Please Me (1963)


W tym roku minęła 50 rocznica wydania pierwszej płyt długogrającej zespołu The Beatles. Dokłanie miało to miejsce w marcu ale moja opieszałość i brak sumienności zrobiło swoje i dopiero dzisiaj od rana zmobilizowałem się, by w końcu napisać kilkadziesiąt rzetelnie poskładanych zdań na temat tego już półwiecznego wydawnictwa. Absolutnie nie będę obiektywny w jej opisie, gdyż do zespołu The Beatles mam stosunek wręcz sakralny. Jak już wczesniej gdzieś napisałem muzykę dzielę na dobrą i kiepską a reszta podziałów typu: Hard, Metal, Pop, Disco etc. to już tylko doprecyzowania aranżacyjne. Wyjątek stanowią piosenki czwórki chłopaków z Liverpool. One są całkowicie poza wszelkimi szufladkami. The Beatles to dla mnie całkowicie oddzielny rozdział muzyczny. Będąc całkowicie na szczycie moich upodobań i nie posiadający absoutnie żadnej konkurencji. Ta grupa nie podlega ocenie a okres jej powstania i wydania pierwszych płyt traktuję podobnie jak historycy traktują datę dzielącą czas na naszą erę i czas przed naszą erą. Tak więc muzykę dzielę podobie - na tą przed Beatlesami i tą już po ich objawieniu. Ten wstęp posłużył mi za wytłumaczenie moich wielkich "achów i ochów" , które najprawdopodoniej posypią się w dalszej części tekstu.


Z płytą jako całością zapoznałem się po raz pierwszy tuż po śmierci Johna Lennona. Miałem wtedy z dwanaście lat. Może komuś wydawać się to głupie, jak taki dzieciak w ogóle wtedy mógł zdawać sobie sprawę z faktu utraty przez świat takiego muzyka jaki był John. Akurat tak się złożyło, że kilkoro dzieciaków z naszej klasy, w tym i ja mieliśmy starsze rodzeństwo. Byliśmy na zupełnym początku poznawania świata muzyki. Słuchaliśmy w domu to co miało na kasetach i szpulach nasze starsze rodzeństwo. Znaliśmy więc przynajmniej po kilkanaście piosenek tego zespołu. Nie ważne, że wtedy myliły nam się tytuły piosenek i braliśmy "She Loves You" za "Yesterday", o której się naczytaliśmy w nielicznej prasie, że to taki przebój. Na usprawiedliwienie napiszę, że "Yesterday" akurat nie słyszeliśmy jeszcze a słysząc w tekście wspomnianego "She loves you" słowo yesterday, wprowadzało w naszych bardzo młodych główkach wręcz pewność co do identyfikacji piosenki jako własnie ta. Pamiętam również doskonale komunikat w dzienniku telewizyjnym o śmierci Lennona. Wiedziałem już kim był, podobnie zresztą jak koledzy z klasy. Kolejnego dnia w szkole podstawowej w klasie piątej "D" narodziła się ponownie Beatlemania. Trójka osób zaraziła pozostałych co zresztą nie było trudne, bo telewizja i radio grały tylko Beatlesów. Lennon i jego śmierć były na ustach wszystkich. Kolejny rok czyli gdzieś na poziomie klasy szóstej pojawiły się w otoczeniu pierwsze płyty analogowe wielkiej czwórki. Oczywiście były to egzemplarze zakupione przez rodziców dla nich samych a nie z myślą o latoroślach ale bardzo szybciutko zmieniły one swoje położenie domowe i trafiały z półek rodziców na regały pokojów dziecięcych...upsss młodzieżowych. W końcu 13 lat to nie byle dzieciak już a młodzież. Pierwszą płytą w klasie, którą kojarzę był album drugi czyli "With The Beatles" i zaraz tak jakoś niebawem okazało się , że koleżanka posiada bezcenny skarb, czyli dwa albumy The Beatles "1962 - 66" i "1967 - 70"... jak dodam, że oba były w wersjach kolorowych odpowiednio winyli, to dla ówczesnego małolata zakochanego w Beatlesach były rzeczami niczym święty Gral. Zresztą obecnie również stanowią te wydania dość łakome kąski na aukcjach internetowych. Płyty o których wspomniałem bezustannie krążyły po całej klasie, stale ktoś je miał w wypożyczeniu w celu przegrania. Ówczesne taśmy magnetofonowe były tak kiepskiej jakości, że siłą rzeczy przegrywka starczała na dwa, góra trzy miesiące częstego grania zanim magnetofon wciągając taśmę z kasety nie zniszczył kopii. Co ciekawe każdy z klasy wiedział u kogo one są. Kolejna winylowa pozycja "Fabsów" jaka się pojawiła w naszej klasie to "Abbey Road" i znajdowała się najbliżej mojego adresu bo w bloku na przeciwko. Gdzieś na początku klasy siódmej, czyli w okolicach 1981r kolega otrzymał w prezencie dwie pozycje The Beatles: "For Sale" i " Please Please me". Ten okres uznaję właśnie za początek mojego świadomego obcowania z pełnym wydaniem debiutanckiej płyty."PleasePlease Me" oczarowała mnie swoją prostotą i melodyjnością i to zauroczenie trwa do dzisiaj.


Ta płyta to 100% Beatlesów w Beatlesach. Rozwinę na moment tą myśl.Po śmierci Lennona nasze radio i telewizja przez dobre dwa lata częstowała nas urywkami z występów The Beatles. Rozpamiętywano twórczość, karmiono nas nimi na każdym kroku.To co robiły media po śmierci Frediego nawet w połowie nie osiągnęło tyle szumu co wtedy w przypadku zabójstwa Johna. By ktoś nie pomyślał, że dzęki temu było tak cudnie bo dużo muzyki w mediach to od razu sprowadzam na ziemię. O Beatlesach mówiło i pisało się wtedy faktycznie sporo ale to "sporo" odebrać trzeba jako wartość relatywną. O innych nie mówiono wtedy po prostu nic.Jeżeli już ktoś robił program o muzyce to był to temat o The Beatles, stąd takie odczucia. Wracając więc do tego stwierdzenia 100 % w Beatlesach. Telewizja dysponowała ograniczonym materiałem. Jeżeli pokazywano występ Beatles to zazwyczaj piosenkę "Twist and Shout" lub "Help". Może do tego jeszcze pamiętam z trzy tytuły i to było wszystko.Stereotyp Beatlesa wykszatałcił się u mnie przez to taki, że myśląc o tej grupie, widzę ją zawsze czarno-białą z okresu 63-65. Po prostu późniejsze piosenki nasza tv chyba nie nadawała lub ja po prostu ich nie pamietam.Pierwszy album The Beatles to właśnie typowy obrazek muzyczny zespołu jaki we mnie wykreowały media.

Płytę otwiera kompozycja McCartneya "Saw Her Standing There" i jest to typowy dla tamtego okresu klasyczny rock n roll. Dlaczego więc się różni od kompozycji .... przykładowo podam Gene Vincenta ? Głównie dlatego, że grając po kilkanaście czasami godzin dziennie na żywo standardy rock n rollowe, a tak przecież bywało przez dwa lata, gdy Bitle gościły w Hamburgu, musiały zmienić brzmienie i trochę się przybrudzić. Również posiadając ograniczony materiał do grania John z Paulem improwizowali, rozwlekali kawałki o kolejne solówki, kolejne powtórzenia zwrotek i refrenów, Czasami grali szybciej , czasami wolniej. Jedno jest pewne. Mogli zagrać każdą piosenkę jak gdzieś przeczytałem nawet od tyłu. Brak repertuaru sprawiał również potrzebę stworzenia go samemu. Każda piosenka była na wagę złota. Wypełnić kilka godzin występu utworami średnio trwającymi po 3 minuty to sztuka i by jej sprostać należy mieć duży magazyn z piosenkami. Stąd pojawiła się konieczność tworzenia. Głównie  z braku dostępu do nowości zza oceanu Trochę uprościłem bo pewnie i tak by zaczęli komponować ale konieczność posiadania repertuaru przspieszyła a w zasadzie wskazała drogę do bycia artystą kompletnym. To w Hamburgu tak naprawdę narodziła się płyta "Please Please me" Piosenka "Saw Her Standing There" przebojem wtedy się nie stała ale zagościła jako mocny punkt w repertuarze koncertowym, zwłaszcza w okresie gdy występy ograniczono do kilku piosenek. Obecnie jest jedną z bardziej lubianych piosenek z tej płyty, zwłąszcza teraz gdy minęło jej 50 lat. Słyszałem ją już wielokrotnie wskrzeszaną, głównie przez zespoły rockabilly ale i gwiazda muzyki pop biorą ją na warsztat i coverują. W latach 80tych, niejaka Tiffany nagrała swoją wersję i to całkie udaną tego zacnego rock n rolla.

Drugą pozycją na płycie jest "Misery". Kopozycja Lennona i by stała się efektowniejsza i zajaśniała mocniejszym blaskiem, producent całości George Martin dograł w niej samemu partie pianina uszlachetniając całość. Swoją drogą sporą odwagę trzeba było mieć. by wypuścić album debiutancki nie zamieszczając na nim od pierwszego taktu singlowego przeboju. Martin dzięki takiemu na pewno celowemu działaniu uzyskał dodatkowy efekt singla, którego Parlophone nie wydało.Album poprzedziły dwa single : "Love me do" i " Please Please me" . Standardem działań marketingowych tamtego okresu było umieszczanie największego przeboju od razu na starcie płyty.Tutaj pojawia się on na końcu strony A. Umieszczając "Saw Her Standing There" na początku uzyskał efekt nobiitacyjny dla tej piosenki jtraktując ją jakby pochodziła z singla.
Trzecia pozycja to „Anna (Go to Him)”, kompozycja Arthura Alexandera a po niej "Chains" którą niespecjalnie wylansowała żęńska grupa "The Cookies". Sama kompozycja należy do genialnej spółki Gerrego Goffina i Carole King (Carole King to ta o której mowa w piosence "Oh Carol" - Neila Sedaki) i by pociągnąć kolejną przeróbkę za jednym razem  wyznaczono Ringo do jej zaśpiewał i to  zaraz po "Chains". Ten zgrabny  rock n rolla w pierwotnej wersji nagrany został przez żeńską grupę The Shirelles - Chodzi oczywiście o "Boys". Stronę"A" winylowego wydania zamykają piosenki z przebojowego singla. Wpierw ze strony B  "Ask me Why" i zaraz po niej wspomniany mega hit - tytułowy "Please Please Me".. Pierwotna wersja kompozycji "Please Please Me" miała być utrzymana w klimacie Roya Orbisona ale chąc udowodnić Georgowi Martinowi swój talent kompozytorski John z Paulem postanowili postawić jako przeciw wagę dla proponowanej prze George'a piosenki, swoją propozycję do miana hitu. Dopieścili posiadaną już piosenkę i podkręcili tempo jej wykonania. Martinowi spodobała się propozycja ale i tak trochę jeszcze ją rozbudował, dodając na początku tak modną w owym okresie harmonijkę, na której zagrał John i... i jak sam stwierdził po zgraniu całości odezwałsię do chłopaków z zespołu - ta piosenka będzie waszym pierwszym numerem jeden na listach przebojów. I przewidywaniom stało się zadość. "Please Please me" stał się wielkim hitem a w roku 2003 w ankiecie urządzonej przez magazyn Rolling Stone zajęła pozycję 39 na liście 500 hitów wszech czasów.


Stronę B płyty w wersji winylowej ropoczyna "Love me do" i wbrew pozorom nie jest to wersja singlowa tzn jest ale nie pierwsza a ze wznowienia. Wersje mało się różnią i tylko wprawne ucho dosłyszy różnicę. Siniel "Love me do" ukazał się bowiem dwukrotnie. Pierwszy nagrany został w czerwcu 1962r w wersji jeszcze z "wywalonym później" Petem Bestem na perkusji a we wrześniu tego samego roku dokonano powtórki nagrania z Ringo Starrem i jeszcze ciut później ze sesyjnym perkusistą Andy Whitem. Dzisiaj singiel w wersji z Rngo należy do unikatów kolekcjonerskich. Co prawda dokonano niedawno reedycji ale wiadomo z jakiego okresu powinien ten rarytas być, by był faktycznie białym krukiem. Trochę namieszałem więc to uścislę. W czerwcu 1962r nagrano z Petem Bestem na perkusji - wersja trafila na album Anthology dopiero w końcówce lat 90tych. Na pierwotnym nakładzie singla "Love me do" mamy wersję z Ringo Starem. Zaś na albumie "Please Please Me" jest wersja z Andy Whitem na perkusji. Ringo potrząsa w niej tylko tamburynem. Skoro już o tych wersjach piszę to warto dodać, że sam tytułowy utwór "Please Please Me" wydany został na tym albumie w dwóch wersjach. W wersji stereo albumu nagrano inną wersję a na mono inną. Nie wsłuchiwałem się ale w książce Dariusza Michalskiego "Lennon", napisał autor że różnią się nawet fragmentem tekstu (Nie sprawdzałem).


"P.S. I Love You" będacy stroną B singla "Love me Do" i na albumie pojawia się tuż za nim. Kompozycja na odległość śmierdzi (raczej pachnie) Paulem McCartneyem. Oczywiście podpisali się obaj panowie pod nią. Za to przy kolejnej Lennon i Macca ponownie sięgnięto to zasobów magazynowych zespołów kobiecych rodem z USA. "Baby It’s You" to nic innego jak cover i to kolejny na tej płycie od The Shirlles. Typowy ckliwy numer jakich popularnych było w owych czasach cała masa.Fakt zaśpiewany z zadziornym "feelingiem" zyskał na jakości. Chyba ostatnio przypomniał tą piosenkę na płycie Shakin Stevens."Do You Want to Know a Secret"- tą kompozycję pozwolono zaśpiewać Georgowi Harrisonowi. Skoro Ringo miał swoje trzy minuty to i sprawiedliwie Georgowi też się należały. Przez wiele lat była to moja ulubiona piosenka z tego albumu. Niebanalna melodia. Od razu wpadająca w ucho - materiał na przebój murowany. Niestey Beatlesi z tego hitu nie zrobili, bo już w zanadrzu drzemały wielkie killery jak chocby "From me to You" czy "She Loves You". Znam jednak zespół ,który zrobił z tego spory hit. Był nim Billy J. Kramer With The Dakotas. Ale to w końcu ten sam menadżer i ta sama stajnia. Fakt był taki. The Beatles w owym czasie cokolwiek skomponowali od razu zamieniało się to w wielki hit. Nie ważne było czy zaśpiewali to oni czy ktoś inny. Oczywiście należy tu docenić nie tylko geniusz kompozytorski ale i producencki. George Martin nie na darmo nazywany jest piątym Beatlesem. Temat z pewnością rozwinę przy opisach płyty gdzie jego wkład był jeszcze bardziej znaczny. Tu na tym albumie jedynie coś czasami dogrywał, czasami podpowiadał rozwiązanie aranżacyjne a czasami dokonywał miksów, jak chocby w „A Taste of Honey" gdzie Paul śpiewa ze samym sobą w duecie. Do omówienia pozostała mi jeszcze pozycja przedostatnia i ostania. Czyli "There’s a Place" w mojej subektywniej ocenie to najsłabsza piosenka z tego longplaya oraz na koniec wizytówka zespołu The Beatles, zwłaszcza tamtego okresu, czyli "Twist and Shout". Piosenkę podsłuchali i podpatrzyli w Hamburgu u Kingsize Taylor and the Dominoes. Zaprzyjaźnionej grupy. Nawet pewne pomysły aranżacyjne wykorzystali. Oryginał należy wiadomo do The Isley Brothers ale myslę że źródło poznawcze miało w przypadku Bitli źródełko znacznie bliżej niż Stany. Piosenkę na album Beatlesi nagrali na samym końcu, zdajac sobie sprawę, że w interpretaci Johna gardło nie będzie czynne kilka dni.

Całość sesji trwała niecałe 14 godzin (starczyło 10) i kosztowało wszystko około 400 funtów. To chyba najszybciej zrobiona płyta i najtańsza w stosunku do efektu jaki przyniosła w historii muzyki.Tak jak uważają wszyscy jest dość surowa pod względem brzmienia ale na tle innych konkuencjnych zespołów jawi się bardzo przyzwoicie.Zasługa w dużej mierze tego Georga Martina czyli producenta, który podszedł do całości jako do produktu kompletnego a nie tylko zbiórki singli i dograniu wypełniaczy. Jest to płyta od której możemy zacząć mysleć że oto rock n roll wszedł własnie w okres dojrzewania. Ale to wiemy teraz my, znając dalsze losy grupy. W roku 1963 album byłjedną z wielu płyt, kóra akurat odniosła sukces i zawierała wyjątkowo dobre piosenki. Bez późniejszych sukcesów dzisiaj o tej płycie mało kto by pamiętał. Niemniej daję cztery gwiazdki bo to naprawdę kapitalna płyta i warto ją znać.

Mój egzemplarz winylowy to reedcja z ostatniego wznowienia (180g) Brak podanych poniżej w nawiasach nazwisk kompozytorów oznacza, że piosenkę napisał duet kompozytorski Lennon - McCartney.

Strona A

1. „I Saw Her Standing There” – 2:55
2. „Misery” – 1:50
3. „Anna (Go to Him)” (Arthur Alexander) – 2:57
4. „Chains” (Gerry Goffin, Carole King) – 2:26
5. „Boys” (Luther Dixon, Wes Farrell) – 2:27
6. „Ask Me Why” – 2:27
7. „Please Please Me” – 2:03

Strona B

1. „Love Me Do” – 2:22
2. „P.S. I Love You” – 2:05
3. „Baby It’s You” (Mack David, Barney Williams, Burt Bacharach) – 2:38
4. „Do You Want to Know a Secret” – 1:59
5. „A Taste of Honey” (Bobby Scott, Ric Marlow) – 2:05
6. „There’s a Place” – 1:52
7. „Twist and Shout” (Phil Medley, Bert Russell) – 2:33


piątek, 13 września 2013

Tracey Ullman - You Caught Me Out (1984)


Skoro powiedziało się "A" to trzeba powiedzieć  i "B". Przynajmniej tak powinno się zrobić. Podobno tak jest grzeczniej. Dlatego skoro opisałem po krótce pierwszy album to wypada to samo zrobić z drugim i taką niewidoczną klamrą zamknąć temat tej piosenkarki.  Tracey po sporym sukcesie swojej pierwszej płyty postanowiła pójść za ciosem i po opadnięciu zamieszania spowodowanego jej debiutem wypuściła kolejny album. Sposób na sukces już znała i powędrowała dokładnie tą samą drogą. Na płycie zamieściła w swoim wykonaniu sporo coverów i poszła w świat spora dawka kolejnych piosenek.Coś jednak już nie zatrybiło w tym planie i płyta zyskała o wiele mniejszą popularność od swojej poprzedniczki. Zabrakło na niej jak to się określa "konia napędowego" czyli przeboju singlowego, który poszybował by w górne połacie list przebojów i pozostał tam na jakiś czas. Na albumie nie brakuje ładnch piosenek i według mnie nie odbiega on jakościowo od wcześniejszego albumu. Nie wiem dlaczego ta płyta nie powtórzyła sukcesu pierwszej. Myślę, ze sami producenci podobnie jak ja tego nie rozumieją. Wszystko zostało dopieszczone. Piosenki dobrane ładne. Ponownie nakręcono do lansowanych fajne zabawne wideoklipy w których Ullman uzewnętrznia swój talent aktorski. A jednak sukcesu już nie było. Tracey Ullman po tym albumie zawiesiła swoją działalność muzyczną i skupiła się na aktorstwie. Tak więc jej druga płta była zarazem ostatnią.

Front cover - Cała dyskografia Tracey Ullman ( pominąłem The best of)

Na co się pokusiła Tracey Ullman na swoim drugim albumie ? Wybrała na niego kilka piosenek takich jak: "You Caught Me Out" napisanej przez Kristy McColl z którą zresztą podjęła nawet współpracę po udanym wskrzeszeniu jej hitu . Sięgnęła po kolejną piosenkę Kristy :"Terry" (Kristy również brała udział w nagraniach użyczając głosu swojego jako tzw tylny wokal). Zamieściła też lansowany na przebój "Sunglasses" (wcześniej Skeeter Davis), "Helpless" (wcześniej Four Tops), "Baby I Lied " ( wcześniej Deborah Allen), "Where The Boys Are" (wczesniej chyba Neil Sedaka) oraz "Give Him A Great Big Kiss" (wcześniej wiele grup między innymi Shangrii-las). Zapewne inne piosenki również są coverami ale wymieniłem te które kojarzę najlepiej.

Back cover - Cała dyskografia Tracey Ullman ( pominąłem The best of)

Płytę polecam jak i poprzenią miośnikom brzmień początków lat 60tych ale osadzoną w instrumentach i aranżacjach lat 80tych. Piosenki z cyklu łatwe i przyjemne wpadają w ucho i stanowią miłą odskocznię na chwile gdy chcemy posłuchać "czegoś innego". Trochę szkoda, że nie pojawiła się kontynuacja kolejnych podobnych płyt, zwłąszcza jak sobie pomyślę ile jeszcze rzeczy fajnych pozostało do odkurzenia. Dwa klipy promowały płytę.

Tracey Ullman - Terry

Tracey Ullman - Sunglassys

Track lista

strona A

You Caught Me Out
Little By Little
Baby I Lied
Terry
Bad Motorcycle
Loving You Is Easy

strona B

Sunglasses
If I Had You
Helpless
Where The Boys Are
Give Him A Great Big Kiss
I Know What Boys Like