środa, 30 maja 2012

Philips 777 Electronic - gramofon



W dzisiejszym wpisie pochwalę się jednym z moich gramofonów.Jest to mój chyba siódmy sprzęt do odtwarzania płyt analogowych a w klasie HI FI czwarty jaki posiadłem.Wcześniej korzystałem z produktów polskich, które mimo swojej legendy PRL-owskiej znacznie jakościowo odbiegają od produktów światowych marek.Na myśli mam nawet takie gramofony jak nie wiedzieć czemu windowany cenowo na aukcjach polski klasyk "Adam" czy "Daniel".

Philips 777 Electronic jest nie tyle sprzętem z wysokiej półki, bo raczej należy do przecietnych średniaków co jest kapitalnym przykładem ciekawych rozwązań połącznia machaniki z elektroniką.Sprzedawany w końcówce lat 70tych. Mój egzemplarz to rocznik 1979. Silnik napędza talerz za pomocą paska, czyli tzw Bell drive.Ramię proste klasyczne zwłąszcza dla modeli Philipsa tamtego okresu.Zrezygnowano w tym modelu z stroboskopu.Pitch control zapewnia elektronika i zamiast lampki mamy w tym modelu trzy diodki SLOW/NORMAL/FAST.Gramofon ten jest w pełni automatyczny jeśli chodzi o obsługę. Do precyzyjnego nastawiania ramienia wykorzystana jest tylko i wyłącznie mechanika. Zrezygnowano również z tradycyjnego rozwązania wyważenia ramienia jakim jest zazwyczaj podziałka na przeciwadze. Tzn nie zrezygnowano tyle z samego balastu co z podziałki. W stopce ramienia zainstalowana jest waga do ramienia (prawie niewidoczna) a z boku obok przełączników wbudowany jest jej wskaźnik. Za każdym razem gdy ramie wraca na stopkę dokonywany jest pomiar nacisku i wynik widzimy na wskaźmiku.Rozwiązanie to ponoć nosi nazwę STYLUS FORCE.Gramofon posiada oczywiście anty-skating, czyli "złoty środek na siłę odśrodkową"Rozmiar płyty również rozpoznawany jest przez gramofon poprzez mechanikę. Na talerzu umieszczony jest mały przycisk, który pod wpływem nałożonej płyty wie, ze do czynienia ma z płytą 12 calową.Philips 777 jest dość lekki. Jego waga to około 2-3 kg.Bywa dostępny na aukcjach internetowych w rozsądnej cenie 200 - 250 zł.Polecam ten gramofon bo łączy w sobie dobry stosunek ceny do jakości.Tym bardziej, że polskie odpowiedniki słabszej jakości bywają o wiele droższe.Używam go od pięciu lat. Służy mi jako zastępczy na okres w którym mój główny gramofon ma "przejściowe chwilowe" niedomagania.Jaki gramofon używam jako główny niebawem.
                             
Dane techniczne:

2 Speed, Fully Automatic, Belt Driver, Turntable witch Pitch Control, Synchro Drive, Direct Control.

Ustawienia: Start, Stop,
Ustawienia Cueing: Up, Down,
Ustawienia Anti Skating,
Ustawienia docisku igły, z czytnikiem STYLUS FORCE,
Ustawienia Speed: 33,45,
Ustawienia Pitch Control za pomocą wskaźników diodowych SLOW/NORMAL/FAST,
Wyjścia: 2xRCA (Chinc),
Zasilanie 230V, 50Hz,
Pobór mocy 10W.
waga 2,5 kg
Szerokość 42cm, wysokość z pokrywą 15cm, głębokość 34cm.


Gazebo - Gazebo (1983) - recenzja



Trudno jest tą płytę zestawić na równi z największymi dziełami w świecie muzyki a już nadać jej odpowiednią ocenę gwiazdkową to rzecz jeszcze trudniejsza. Moja ocena to trzy gwiazdki, czyli że płyta jest dobra, ciekawa i godna polecenia.Jednak gdybyśmy mieli rozpatrywać z niej tylko utwory singlowe ocena poszybowała by znacznie wyżej.Być może dla wielu marudnych ludzi te single to oklepane do bólu piosenki katowane w rozgłośniach radiowych ale prawdzie trzeba spojrzeć w oczy. Gazebo na tej płycie umieścił piosenkę, która stała się jednym z symboli muzycznych lat 80tych.Przynajmniej dla nas Polaków. W Europie pomimo dużej popularnosci chyba jednak aż takiego szału na nią nie było.Piszę tu oczywiście o piosence "I Like Chopin".W wywiadzie z Gazebo kiedyś czytałem, że faktycznie piosenkarz uwielbia twórczość naszego rodaka i wychowywany był w domu w  atmosferze poszanowania dla muzyki klasycznej.Doczytałem też , że w ogóle nie sądził, że ta piosenka ma aż taką popularność w naszym kraju.Dowiedział się o tym dopiero wiele lat później po wydaniu płyty. Płyta "Gazebo" jest beztytułowym debiutem tego artysty, przynajmniej jeśli chodzi o płyty długogrające. Wydana i wyprodukowana została przez sławną włoską firmę Baby Records.Koncepcja projektu okładki do tego longplaya należała do samego Gazebo. Skorzystał on owszem z profesjonalnego fotografa ale zamysł to całkowicie jego sprawka. Okładkę zdobią fotografie pozorowane na styl lat dwudziestych ubiegłego wieku. Podobnie ozdobiony jest rewers oraz wkładka zawierająca teksty piosenek.Na rewersie widniej sentencja, którą pozwoliłem sobie przetłumaczyć jako "Najpewniejszym sposobem zachowania pamięci jest film na ekranie w kinie". Front zaś zdobi zdjęcie Gazebo w modnym garniturze z owych lat.Co zawiera ta płyta od strony muzycznej. Otwiera ją jeden z największych przebojów tego artysty "Lunatic", choć w trakcie jej wydawania hitem jeszcze nie był.Piszę to dlatego, gdyż album wcześniej promowały dwie piosenki "Masterpiece" oraz "I Like Chopin" i to one w zamyśle miały robić jako konie pociągowe tego albumu do pierwszych miejsc w rankingach popularnosci..Piosenka "Masterpiece" powstała jako pierwsza i dedykowana jest aktorce i modelce lat dwudziestych Miss Glorii Swanson, która właśnie w roku wydania tej płyty, (czyli w 1983) zmarła mając 84 lata.Sam utwór zapewne nie był inspiracją bo powstał rok wcześniej (1982) ale wiadomość o śmierci aktorki  zrobiła na Gazebo wrażenie i postanowił jej ten utwór zadedykować. W opisie płyty widnieje stosowna o tym informacja ..Kolejnym bardzo dobrym utworem na tej płycie jest pojawiający się zaraz po otwierającym "Lunatic", "Love in your eyes". Bliżej jest tej piosence do stylu syth pop niż do nurtu italo disco, gdzie "szufladkowicze" wrzucili Gazebo. Piosenka jak na wersje albumową bardzo długa, bo trwa prawie osiem minut. Miejscami  można dostrzec w tej kompozycji a w zasadzie dosłyszeć patenty syntezatorowe kojarzące się z Stevem Strange z Visage. "London - Paris" przy bliższym poznaniu idealnie wtapia się w całość pierwszej strony, którą zamyka już wcześniej omawiany "Masterpiece".Nie jest to jednak jakiś fajerwerk a raczej wypełniacz muzyczny. Drugą stronę otwiera największa muzyczna atrakcja jaka powstała za przyczyną Gazebo czyli mega hit "I Like Chopin" i to w wersji też prawie ośmiominutowej.W chwili gdy się kończy ponownie trafiamy na klimaty synthpopowe.W zasadzie można jeszcze wspomnieć o piosence "Midnight Coctail" bo jest to kawałek dość intrygujący ale podobnie nie należy do fajerwerków. Tak trochę przywodzi mi w zwrotkach na myśl "West and Girls" zespołu Pet Shop Boys ale to chyba z byt dalekie porównanie. Zamykający numer to najsłabszy punkt tej płyty. Album debiutancki Gazebo to osiem piosenek, z czego 4 spokojnie potraktować możemy jako wielkie przeboje, dwa dalsze jako dobre przeciętne kompozycje i dwa jako totalne wypełniacze.Jak na płytę artysty debiutującego a do tego reprezentującego nurt Italo Disco to wynik nadspodziewanie dobry.
W kategoriach płyt z muzyką popularną czy do tańca z czystym sercem możemy ją zaliczyć do klasyków tego gatunku.Polecam tą płytę bo to przede wszystkim dobry longplay do słuchania a produkcja i brzmienie tej płyty jest dla miłośnika muzyki lat 80tych koncentratem tego co najlepsze.


Z Gazebo zetknąłem się chyba tak jak wszyscy za sprawą "I Like Chopin", który usłyszałem będąc na jakimś obozie zimowym. Zanim usłyszałem go znałem już opinię przynajmniej kilkunastu osób którzy się zachwycali tą kompozycją.Niebawem poznałem "Lunatic". Resztą kompozycji z tej płyty miałem dopiero okazję poznać z dziesięć - dwanaście lat temu.Ta płyta to kolejna pozycja mało dostępna na naszym rynku krajowym w okresie gdy powstała. Może nie była aż tak unikalna jak Savage "Tonight" ale na giełdach płytowych oraz w komisach trudno była dostępna.Mało kto miał wtedy całą jej zawartoć na kasetach.W latach 90tych uważano wręcz powszechnie Gazebo za twórcę jednego hitu.

Strona A

1 - Lunatic
2 - Love in your eyes
3 - London - Paris
4 - Masterpiece

Strona B

1 - I Like Chopin
2 - Wrap the rock
3 - Midnight Coctail
4 - Gimmick


Na zakończenie dodam,ze przy tworzeniu materiału udział i to spory miał niejaki Pierluigi Giombini, gość odpowiedzialny za sukces Ryana Parisa z "Dolce Vita", którą to piosenkę również i Gazebo nagrał w terminie późniejszym.Pozwoliłem sobie nie rozpisywać się na temat samej muzyki i tekstu "I Like Chopin" czy "Lunatic" bo to by wyszło mniej więcej podobnie tak jakbym zabrał się o omawianie jaką barwą jest kolor czerwony. Pewne prawdy są oczywiste. "I Like Chopin" taką prawdą jest z pewnością.

piątek, 25 maja 2012

Takie tam bzdurki oraz kolejny zamach na płytę audio CD


Dzisiaj w telegraficznym skrócie dwie sprawy. Jedna mnie zbulwersowała a druga zadziwiła..Zacznę wpierw od zdziwienia. Jadę sobie samochodem a tu w radiu  pada informacja, że Donna Summer po swojej śmierci odnotowała 3000 % wzrost sprzedaży swoich płyt (słownie : trzy tysiące procent). Czyli jeżeli miesiąc przed jej zgonem tylko jeden człowiek w całej Europie kupił jej płytę to po jej zejściu kupiło już trzydziestu. Szkoda, że nie podano ile egzemplarzy faktycznie sprzedano a podano tylko nic nie znaczący wzrost procentowy.Informacja typu bardziej pijarowego. Zresztą przypomniała mi się anegdotka dotycząca robienia badań w oparciu o statystyki.W jakimś tam mieście przeprowadzono badanie ankietowe na dwóch tylko osobach i spytano je, czy są zadowoleni z życia w tym mieście ? Jeden z badanych odpowiedział, że tak a drugi - że nie. Wyniki z tych badań posłużyły później do tworzenia teorii. Ci którym zależało na propagandzie sukcesu interpretowali wynik następująco: Tylko jedna osoba ze wszystkich badanych  nie jest zadowolona z życia w tym mieście.Ci zaś co szukali propagandy klęski wszystkim głosili, że oto aż połowa mieszkańców, którzy wzięli udział w ankiecie jest niezadowolona.
Co więc dała informacja w radiu o wzroście zainteresowania Donną Summer o 3000 % - nic. No może tylko to, że obudzili się jej dawni fani i na fali nostalgii wyrzucili te kilka euro.
Strach się bać, gdyby tak po śmierci wielkiego Michała Jackowskiego poziom sprzedaży albumów wzrósł o tyle procent...

A teraz z innej "beczki" tej, która mnie zbulwersowała, wnerwiła i sprawiła,że z ust moich podczas jazdy autem zginęło kilkunastu przynajmniej właścicieli idiotycznych pomysłów.Ale dość bo się znowu nakręcę i nie dokończę.Otóż jakiś redaktor w programie motoryzacyjnym rozpoczął temat "To koniec płyt CD". Podobno większość samochodów wprowadzanych na rynek w najbliższym czasie pozbawione będą odtwarzacza płyt cd a w tym miejscu gdzie zazwyczaj się znajdował będzie istniało tylko gniazdko na USB lub czytnik kart pamięci.Producenci aut doszli do przekonania, że i tak już nikt nie słucha prawie muzyki z płyt bo świadczy o tym ilość sprzedawanych albumów w tej formie zapisu. Kolejny argument to, ze najpopularniejszym formatem obecnie jest mp.3 i że większość właśnie słucha tego.Płyta jest nieporęczna i ma mało pojemności.Dzięki tej oszczędności i pozbyciu się cd odtwarzacza klient zyska tańsze auto i spalanie będzie paliwa mniejsze bo samochód będzie lżejszy.Bardziej głupiego tłumaczenia nie słyszałem.Brak czytnika płyt cd audio w samochodzie to zbrodnia i dobicie tego co kochamy.Skoro ludzie żyjący w pędzie i słuchający płyt głównie w aucie nie będą mieli tej możliwości to nie kupią płyt a tym samym drastycznie spadnie i tak to co jest już powoli marginesem. Do tego instalując w autach tylko USB zmuszamy innych do słuchania formatów skompresowanych, czyli nie dość, że już współczesna moda muzyczna a zwłaszcza producencka (mastering itp) ogłupia nasze uszy to jeszcze ktoś chce doprowadzić nas do cofnięcia się jakościowego brzmienia.Stanowcze nie takim pomysłom.Zresztą zamach na płytę trwa już od lat.Kupić dziś wieżę audio i tylko audio w klasie Hi Fi to rzecz trudna.Nauczyły nas firmy sprzętowe słuchać muzyki z odtwarzaczy DVD i najlepiej od razu w systemie 5.1.Odtwarzacze audio cd znikły ze sklepów. W to miejsce pojawiły się tylko dla mało wymagających mini wieże o brzmieniu dawnych jamników czy bum-boksów.

 I niech nikt nie próbuje mi zaprzeczyć odnośnie tego, że tamte metody niszczenia sztuki i kultury były bardziej cywilizowane. Wiadomo było przynajmniej kto za tym stoi...

poniedziałek, 21 maja 2012

O coverowaniu słów kilka

.
Zjawisko powielania kompozycji i nadawania nowych aranżacji jest znane tak długo jak i sama muzyka. Ostatnio jednak coraz częściej słyszę głosy krytykujące owe zabiegi. Zdarzają się nawet określenia typu : pójście na łatwiznę, brak ambicji, niemoc twórcza, zabieg komercyjny itp. Skąd w społeczeństwie bierze się taka opinia ? Ja osobiście nie rozumiem takich postaw. Piosenka już powstała, mimo iż jest własnością chronioną prawami autorskimi, to jest to już jednak dobro ogólne. Jest takim samym towarem jak każdy inny produkt, więc w takiej kategorii należy ją traktować. Artysta nagrywający nieswoją kompozycję, niekoniecznie czyni to z powodów, które wymieniłem powyżej. Dla mnie covery mają znaczenie specjalne. Przeważnie są to utwory, które w mojej świadomości istnieją od dawna. Ich podstawowe wersje są mi doskonale znane i osłuchane, czasami nawet do bólu. Cover zawsze taką piosenkę w jakiś sposób odświeża. Często opatrzony inną aranżacją pozwala odkryć tą kompozycje na nowo. Czasami nowy zamysł kłóci się z moim poczuciem estetyki muzycznej i wypada on w moim odczuciu niekorzystnie, ale to moje postrzeganie, Komuś innemu właśnie w takiej formie on się spodoba. Piosenka to kompozycja, aranżacja, tekst. Jeżeli zostanie zachowana melodia i tekst, to reszta praktycznie może ulec całkowitej metamorfozie. W ten sposób dzięki zmianom aranżacyjnym, możemy otrzymać na przykład, ze słodkiej piosenki grupy ABBA - wersję Power metalową, lub odwrotnie, utwór "Number of The Beast" zespołu Iron Maiden, po zamianie rytmu i instrumentów, stać się może chwytliwym kawałkiem dyskotekowym. Czy takie zabiegi się spodobają zależeć będzie tylko i wyłącznie od tego, czy odbiorca preferuje dany rodzaj muzyki. Ma to swoje pozytywne strony, gdyż wiele nagrań było by nie znane, gdyby aranżacyjnie nie zbliżyły się do stylu muzycznego lubianego przez słuchacza.To co niektórzy nazywają profanacją, dla samych twórców jest nobilitacją. Bo jak nie cieszyć ma fakt kompozytora, że jego kompozycja przekracza bariery stylowe, łamie zasady gatunku i jest ponadczasowa. To w taki sposób właśnie powstaje nieśmiertelność kompozycji. Ilość wersji, dodam wielorakich wersji danego hitu świadczy o jego doniosłości, a przede wszystkim o jego popularności. Ile powstało wersji piosenki "Yesterday", które ukazały się na płytach to obecnie trudno juz obliczyć. Z pewnością ktoś kto to nagrywa nie kieruje się chęcią zysku, a bardziej kieruje się wyrażeniem hołdu dla genialnej kompozycji.

Druga strona medalu dotycząca coverowania to fakt, iż niektóre piosenki gdyby nie wersje ponowne, nigdy nie zaistniały by w szerszej świadomości. Wiele z nich zdobyło popularność dopiero w wykonaniu drugim, czasami trzecim. Zapewne są przypadki, że dopiero wersja "nasta" stała sie hitem. Cover w tych przypadkach w naszej ogólnej świadomości nie jest traktowany jako coś "z drugiej ręki". Żyje on swoim życiem i to właśnie ta wersja tkwi w naszym kojarzeniu danej piosenki. Istnieje pewna zależność, którą zaobserwowałem i to nie tylko u siebie. Zazwyczaj preferujemy wersję tą, którą poznaliśmy jako pierwszą. Czyli tą, dzięki której nam się ona spodobała. Każda kolejna poznana wersja, mimo że czasami nawet autorska, jawi nam się sprzecznie z tym co polubiliśmy wcześniej. Im większa ingerencja w aranż, tym większe przeżywamy rozczarowanie. Oczywiście nie jest to regułą. Czasami artysta idealnie podejdzie z aranżacją pod styl, który lubimy i wtedy nasze postrzeganie "wersji drugiej" będzie mogło być nawet pozytywniejsze od znanego wcześniej materiału.

Kolejny aspekt pozytywny coverów, to walory poznawcze. Ilu młodych ludzi sięgnęło do wersji oryginalnych, poznając w ten sposób klasyków muzyki rozrywkowej ? Bardzo wielu ! Ilu artystów zostało zauważonych po tym jak znany zespół wykonał jego wcześniej niezauważoną piosenkę ? - sporo !!

Ja bardzo cenię sobie covery, gdyż pozwalają one nam spojrzeć czasami na kompozycję z zupełnie innej perspektywy. Fakt, nie wszystkie z nich zachowują klasę wykonawcy pierwotnego, ale i niektóre biją go o niebo. Niektóre mimo, że wykonywane przez uznanego artystę nigdy nie powtórzyły "magii" wersji wcześniejszej. Wszystko jak widać zależy od wielu czynników. Przede wszystkim od emocji, które nami kierują w odbiorze.

Nie krytykujmy więc coverów. Jest to zjawisko powszechne i istniało zawsze. Coverowali i ci najwięksi, którzy sami stworzyli potężny materiał będący natchnieniem dla innych. Za odgrzewanie piosenek wzięli się swego czasu między innymi : Madonna, Beatles, Rolling Stones, Deep Purple, Michel Jackson, Paul McCartney, Iggy Pop, Elvis Presley, Pet Shop Boys, U2, Scorpions, Lana Lane, Rod Steward. i wielu innych. Sami widzicie, że to nie ujma a wielka frajda zaśpiewać coś co się po prostu lubi...

Jako , że dzisiaj dowiedziałem się rano o śmierci Robina Gibba chciałbym jakoś zaakcentować to przykre wydarzenie u siebie na blogu. Nie będę pisał o nim bo inni to już uczynili i to dobrze. Skoro mowa u mnie była o coverach to oddam hołd Robinowi i umieszczę tu w imię jego pamięci dwie wersje jego hitu.

Robin Gibb - I Started a Joke



 Faith no More -  I Started a Joke (cover Robin Gibb)



Tekst pierwotnie napisałem w 2007r i zamieściłem go na blogu, który poddany został kasacji

czwartek, 17 maja 2012

Polska - damy radę - Polska - strzelcie bramę !!!



Jestem optymistą,ale... Jeżdżę po tym naszym Poznaniu codziennie i nikt mnie już nie nabierze na to, że coś tam zdążą. Oni (w domyśle odpowiednie służby) nie mają już czasu by dokładnie posprzątać miasto a co dopiero zakopać to co rozkopali.Dziwię się po jaką cholerę rozgrzebano ulice, zwłaszcza po co rozwalili mosty przy dworcu skoro i tak z góry było wiadome, że nie zdążą. Po jakie licho dalej się rozkopuje miasto ? Poznań na Euro będzie placem budowy i remontów, wszędobylskich rusztowań, rozgrzebanych trawników i samych dziur.Wszystkie ulice w Poznaniu są dziurawe lub połatane. Jedynie Bukowska zrobiona ale i tak nierówno a pasy to malowali chyba po pijanemu, bo takie błędy w obliczeniach robili.Przecież te pasy to nie linie proste a faliste. Ul Bułgarska w okolicach stadionu to jedyny odcinek 400 metrów bez łaty lub dziury na cały Poznań.Nic nie zrobiliśmy jako kraj do Euro. No chyba, że sukcesem jest te brakujące od 2008r 70 km autostrady do Niemiec. Stadion ? Przypominam, że w Portugalii rozebrano większość stadionów, które pobudowano na Euro, gdyż ich utrzymanie było droższe niż rozbiórka. Same utrzymanie murawy na City of Poznań Stadion to rocznie milion złotych.. Ale to nie zmartwienie moje. Wstyd tylko bo na naszym stadionie będzie chyba najgorsza murawa.Tyle sobie obiecywałem po tym skoku cywilizacyjnym a tu rozczarowanie jak u pięciolatka, któremu zabroniono obejrzeć dobranockę.Oby tylko nic się nie stało.Nie mogę i nie powinienem udzielać informacji od strony przygotowań Poznania przynajmniej z punktu widzenia "mojej branży" ale nie jest dobrze, czego w zasadzie się spodziewałem nawet i te cztery lata temu. Nie myślałem jednak,że oprócz tego "braku dobrze" będę się jeszcze musiał wstydzić i to za firmę w której pracuję i warunki jakie mi stworzyła.Oby nic się nie stało bo oprócz tragedii będzie jeszcze wstyd. Do niedawna myślałem, że się wywinę ale  niestety. Ogłoszono, że w miesiącu czerwcu wstrzymano możliwość brania urlopu.Do pracy na wszelki wypadek będę chodził w ciemnych dużych okularach przeciwsłonecznych i czapce bejsbolówce, abym przypadkiem w razie wzięcia udziału w akcji, w telewizji nikt mnie nie rozpoznał. Nie zamierzam bowiem dać się sfotografować w porozrywanym uniformie bo firma od 12 lat nie zapewnia odzieży ochronnej i to w służbach ratowniczych.O innym sprzęcie nie wspomnę. Skok cywilizacyjny.. W razie masowego wypadku do akcji rzucone zostaną transporty medyczne wykonywane samochodami typu Polonez Cargo rocznik 1997 będące po kilkunastu remontach blachy i tyluż lakieru a obecnie od 5 lat nie ruszane... obraz nędzy i rozpaczy.

Więcej nie piszę bo a nuż przypadkiem moje kierownictwo to przeczyta i po krótkim śledztwie wytypują kto to ja jestem i najzwyczajniej w świecie wywalą  mnie z roboty, a to już by nie był powód do wstydu z mojej strony a głupota. Jednym słowem Koko Euro Spoko...choć akurat bardziej mi pasuje to co nagrali poznaniacy a opisał portal sportowy. Warto posłuchać - oto link


A teraz z innej beczki, tej bardziej optymistycznej. Mamy drużynę (taką prawdziwą) na Euro i po raz pierwszy wierzę w szanse i to realne na dojście nawet i do półfinału ."Koczis" głupoty gada, że to nie Polacy i że mu głupio i wstyd. ( "Koczis" - kto pamięta, że tak nazywano kiedyś Janka Tomaszewskiego ? ) U mnie w domu już funkcjonuje "strefa kibica". Na ścianie wisi tuż obok bardzo dużego telewizora duży terminarz z podstawowymi informacjami oraz tabelkami do wpisywania wyników.W lodówce zapasowej już zrobiłem miejsce na kilkanaście butelek piwka a i sprawdziłem też barek - ruda stoi pełna, biała też. Jest nawet kilka opcji innych trunków do pełnego wymieszania. Adamiakowa już poinformowana gdzie i o której ma u mnie być. Błaszczykowski sam przecież nie wygra pomimo tego, że on sam  tak uważa więc trzeba wspomóc. Wystapię w napadzie razem  z całą ekipą biedronki jako trzon wspomagający Druzynę Narodową..
Dobieram już menu i zbieram pomysły na konkretne zagryzki i pogryzki. Mam zamiar obejrzeć wszystko co tylko mi się uda. Mam nawet zamiar dotrzeć do strefy kibica tej w centrum i to nie służbowo a na popitkę i jakiś meczyk. No może nie Druzyny Polskiej ale jakieś innej. Może Irlandii ?. Swojaków to ja wolę oglądać w domu. Wtedy mogę sobie nawet klnąć na całego a później pójść się wypłakać w poduszkę. Nie , nie przewiduję takiego scenariusza.. 


Polska ! Polska ! damy radę ! Polska ! Polska ! strzelcie bramę !!!