piątek, 17 maja 2013

Kim Wilde - Snapshots (2011) - recenzja



Gdyby ta płyta ukazała się 15 lat temu uznałbym ją za dziwną ale w obecnych czasach zauważalny jest wręcz tręd do nagrywania albumów z piosenkami zapożyczonymi z repertuaru innych wykonawców. Zazwyczaj sięga się na nich po utwory uznane już za klasykę muzyki rozrywkowej (szeroko pojętej). Kim nie była pierwsza i zapewne nie ostatnia która dopuściła się takiej produkcji.Daleko nie szukając jej koleżanka i motywatorka do ponownego odrodzenia się artystycznego Nena wydała również coś podobnego ciut wcześniej. Podobnie uczyniła to woklalistka Abby Agnetha Faltskog.Resztę wykonawców co popełnili takie albumy pominę. Dodam tylko że taki pomysł na zaistnienie dotknął artystów z praktycznie każdego gatunku muzycznego w tym również progresywnego rocka, metalu etc.

Można sobie dumać nad jakością nowych wersji i miewać różne odczucia.Zawsze bowiem w pewnej chwili pojawi się nam pytanie. No dobrze, ale po co nam te nowe wersje skoro starym nic nie brakuje ? No własnie po co ? Ja dostrzegam tylko dwa powody. Jeden to ukazanie się takiej płyty dla fanów w tym przypadku Kim Wilde to kolejna możliwość posłuchania głosu ulubionej wykonawczyni i to juz od razu w przebojowym i sprawdzonym repertuarze a drugi to próba wskrzeszenia ponownie niektórych piosenek w nowszych aranżacjach. Pewnie jako powód można by jeszcze podać próbę zarobienia pieniędzy w myśl zasady, ze ludziom najbardziej podobają się do słuchania takie piosenki które znają. Wydając płytę z samymi evergreenami praktycznie jakiś komercyjny sukces gwarantowany jest od razu na starcie. Zwłaszcza jesli zrobi to ktoś, kto do tej pory wyrobił sobie artystyczną markę a wczesniej nie coverował a przynajmniej nie robił tego nałogowo.Kim zdarzało się w przeszłości przynajmniej z trzy razy sięgnąć po nieswoje kompozycje i potrafiła je wylansować ponownie na spore przeboje. Dlaczego więc nie pójść sprawdzoną drogą na całość, tym bardziej że koleżanka z Niemiec odniosła sukces.

Przygotowano więc piętnaście piosenek. Czternaście zasiliło album a piętnasta powędrowała na ekskluzywną edycję wydaną w ograniczonym nakładzie.O takich praktykach pisał już kolega w blogu nawiedzonego więc podaruję sobie pisanie swojej opinii dla takich zabiegów, tym bardziej że mam identyczne na ten temat zdanie co on.

Teraz już przechodzę do samego materiału zawartego na płycie. Rozpoczyna ją "It's Alright" wcześniej zagrany przez boysband East 17. Przyznam się, że swego czasu to nagranie w oryginale wręcz mnie drażniło. Okazuje się, że w owych czasach Kim bardzo lubiła twórczość takich grup czego ja do kobńca nie rozumiem bo zawsze traktowałem te produkcje za zło rynku muzycznego wypaczające indywdualizm w muzyce.W wykonaniu Kim ta piosenka nabrała nowej jakości i sprawia wrażenie jakby pisana była dla niej. Druga pozycja to wielki hit grupy The Cure i jest to kompozycja z serii tych, które nie sposób zepsuć. Brak w tej wersji luzu jaki zafundował nam Robert Smith ale w dalszym ciągu ta wersja posiada jakość oryginału. "About you now" ta piosenka jest dla mnie nijaka i chyba jest to słabszy moment tej płyty. Kim broni tej piosenki odwołując się do historii girls-bandów i nawet zdradza swoje niespełnione marzenie, by w takiej grupie występować. No cóż trochę mnie to zadziwia bo jednak Kim stawiałem bardziej w kręgu miłosniczki rocka niż popu i to w wydaniu collegowym."Sleeping Sattelite" to już ciut inna bajka i zarazem perełka na tej płycie.Piosenka stworzona by śpiewać ją mogła Kim Wilde.Wcześniejszej wersji Tasmin Archer nic nie brakuje ale w wersji zamieszczonej na płycie brzmi to kapitalnie i według mnie lepiej od oryginału.By nie było zbyt słodko o tym albumie to pozycja numer pięć "To France" wcześniej śpiewana anielskim głosem Maggie Reilly tutaj brzmi... no może i poprawnie tylko po co ją nagrano ? Nic do tej piosenki Kim nie wniosła nowego a jej głos nie sprawia różnicy na plus dla tej kompozycji. Po prostu miłe panie. Nie spiewajcie piosenek które wylansowała Maggie bo żadna z was nie poprawi ich a i nawet nie dorówna.Jest tyle fajnych piosenek po co więc brać się za te które mimo dobrego warszatu wokalnego położycie.Rozumiem jeszcze taką Annie Haslam i jej prawie bliźniacze w stosunku do oryginału wykonanie Monlight Shadows (z uwagi na równie doskonały i zbliżony wokal) ale łakomienie się na siłę nie ma sensu.Kolejne dwie piosenki coverowane to przeboje Erasure i Diany Ross.Nie rażą a usprawiedliwieniem dla ich obecności ponownie są upodobania Kim Wilde.




"It's Alright" w wykonaniu Kim. Wcześniej w wersji East 17 dla mnie niestrawny

Miłym zaskoczeniem dla mie było pojawienie się na tym specyficznym albumie kolejnych piosenek a dokładniej chodzi mi o ich dobór. Cilla Black u nas w kraju prawie nieznana a w Anglii łączona po części z sukcesem The Beatles.Ta szatniarka z klubu Cavern posiadała niezwykłą barwę głosu. Miło, że Kim sięgnęła po jej piosenkę."Wonderful Life" mega przebój lat 80tych stanowi dla mnie również wielką ozdobę. Piosenka która nigdy nie doczekała się innej wersji niż ta która pochodzi z albumu debiutanckiego Black'a zawsze będzie mile widziana u mnie w innych opracowaniach. Swoją stroną to dziwne, zę w czasach dominacji maxi singli ta piosenka nigdy nie doczekała się wersji extended czy też maxi version.Kim zaśpiewała to pięknie nie trwoniąc nic a nic z klimatu oryginału.Myslę że trudno by było jej zepsuć tak doskonałą kompozycję ale przecież nie takie już cuda słyszeliśmy na tym świecie i nie takie głupawki aranżacyjne. Na szczęście KIm trzyma się przy swoich wersjach żelaznej zasady by nie ingerować w klimat a jedynie w brzmienie. Zaskoczony byłem umieszczonym na tym albumie "They don't know" (Kirsty MacColl). Piosenkę poznałem swego czasu też z coveru w wykonaniu Tracey Ulmann. Piękna piosenka i miło, że Kim ponownie ją przypomniała. Zresztą panie Kim i Kristy podobno się zaprzyjaźniły podczas wspólnego biesiadowania na ślubie basisty Rolling Stones z Mandy Smith (ciekawe kto pamięta tą blond piosenkareczkę z lat 80tych ?).




Sleeping Satellite - oficjalny teledysk

Ostatnie trzy piosenki a w zasadzie cztery (Ostatnia dodana na wersji ekslusive) to "Beauttiful ones" zespołu Suede, "Just what I needed" wcześniej The Cars oraz "Kooks" Bowiego. Kto wie czy "Beautiful ones" nie jest najlepszą pozycją na tej składance. Nie wiele odbiega od oryginału ale zdecydowanie lepiej jest wyprodukowana. Brzmi pełniej niż w wykonaniu oryginalnym."Ever fallen in love" słyszałem już w tylu wykonaniach, że to uznaję za poprawne i tyle. Wersję wykonania Bowiego przez Kim pominę bo jest to jeden z neutralnych punktów tej płyty. Kim po prostu prowadzona nostalgią do swojej młodości i pierwszych płyt chciała dać temu akcent.Trudno mi się odnieść do samego wykonania bo nigdy nie przepadałem za Dawidem i tu w wersji Kim trudno jest mi dostrzec coś bardziej wyrafnowanego co by połechtało moje zmysły słuchowe.

Na koniec w edycji specjalnej tego albumu mamy jeszcze "Forever Young" wcześniej lansowanego przez Alphaville. Wersja dość bliźniacza do oryginału i chyba to dobrze.Chętnie ujrzał bym ją w wersji podstawowej abumu.




telewizyjny spot reklamujący album

Całość płyty wypadła nadspodziewanie dobrze. Trudno ją klasyfikować jako kolejną pozycję w dyskografii czy też w dokonaniach artystycznych Kim Wilde ale jako płyta ciekawostka wypada rewelacyjnie. Fani otrzymali świetną płytę z piosenkami swojej idolki i z pewnością z czasem będzie ona tylko zyskiwać u wszystkich . Zwłaszcza gdy poprzyzwyczajamy się do tych nowych aranżacji.

Na koniec drobna refleksja na temat celowości i sensu nagrywania takich płyt. Owszem zawsze możemy twierdzić, że to artysta chaciał nagrać coś takiego dla swojej przyjemności. Coś w tym zapewne jest. Nie mniej ja odnoszę wrażenie, że takie wydawnictwo to najrozsądniejsze posunięcie w celu zapewnienia prawie stuprocentowego sukcesu komercyjnego. Nowy materiał nigdy bowiem nie osiągnie magii wcześniejszych piosenek bo za nim nie idzie już siła czasów w których powstały te wielkie (wześniejsze) przeboje do których byłyby porównywane te nowe. Ludzie zaś lubią słuchać to co już znają Nie mając szans na kampanię reklamową dla nowych pomysłów nagrywa się rzeczy uznane już wcześniej. Piosenki wtedy od razu posiadają właściwą moc ciągnącej się legendy i tylko od artysty zależy na ile je dobrze zaśpiewa. Kim zdała egzamin celująco i płyta "Snapshot" z pewnoscią jest ozdobą w całej jej już dość pokaźnej dyskografii.


środa, 8 maja 2013

Łatwo być romantykiem gdy się nie ma obowiązków



Dziś koncert Pendragonu w Poznaniu. Widziałem ich po premierze "Passion' więc i mnijszy żal. Szkoda mi bardziej Chandlera, którego ciepło wspominam z Eskulapu dodam że wtedy udało mi się nawet uścisnąć mu dłoń. Przyszedłem wtedy oczywiscie głównie na Pendragon ale to Gary zaszczepił  swoim występem tamten dzień w mojej pamięci. Ale nie o tym konkretnie miałem pisać....

Każdy w życiu ma swoje priorytety i obowiązki. Szczęśliwi ci co swoje życie  potrafią podporządkować tylko swojemu egocentryzmowi.. Cierpią na tym inni ale oni są szczęśliwi. Jak łatwo bowiem malarzowi krytykować ludzi którzy zamiast do jego galerii wchodzą do sklepu z butami. Jak prosto komuś przypiać łatkę kierując się swoimi wartościami. Zawsze uważałem, że nie powinno się pochpnie oceniać innych by samemu nie być ocenianym podobnie.Wiem, ze każda dusza artystyczna posiada silne poczucie pełnienia misji niesienia piękna i wartości z nim zwiazanych. Rozumiem ich bo sam w duszy jestem romantykiem i to takim w pojęciu przedpowstaniowym (chodzi mi o Listopadowe).Trudno jednak zebrać się do lotu gdy opadają skrzydła.W czerwcu w Warszawie koncert mojego życia McCartney na którym już wiem że nie będę... W maju recepta na lekarstwo 1300 zł (tysiac trzysta). Dziś koncert w Poznaniu... dwa dni temu rachunek za ogrzewanie 2000 zł. Tydzień temu premiera płytowa, którą sobie odpuściłem....  za dwa dni opłata za czesne uczącego się dziecka. Pewnie łatwo być romantykiem ograniczając swoje życie tylko do sztuki jaką się uprawia. Łatwo ocenia się wtedy innych uwypuklając wartości emocjonalne nad te bardziej namacalne. Życie to nie teatr. Życie według mnie to jest dokładnie to na co trzeba zarobić. Sztuka niech ma w nim miejce ale niech to będzie lokum właściwe. Niech bedzie odreagowaniem, ucieczką a nie sensem życia. Ile jest warta widać najlepiej wtedy, gdy życie bytowe przestaje być stabilne. Zresztą nikt nie upoważnia nas również do oceny, która za sztuk jest najpiękniejsza i najbardziej cenna. Pozwólmy więc by ten świat kręcił się według upodobania każdego z nas i niech nikt nie próbuje oceniać innych podług siebie. Cóż bowiem wart jest udział w koncercie czy kolejna płyta na półce w porównaniu z wartościami jeszcze wyższego rzędu, którego przykładowy malarz zamkniety w swojej glalerii  nawet nie jest wstanie zrozumieć a co dopiero docenić. Proza życia i naturalne środowisko człowieka czyli społeczeństwo nie pozwala być romatykiem lub może to tylko pozór braku akceptacji. Może w dalszym ciągu on w nas tkwi tylko formą nie odpowiada tym ludziom oceniającym nas, którzy uprawiają werteryzm  i jednocześnie uzurpują sobie prawo do kształtowania jedynych słusznych ocen. Niech więc każdy żyje tak jak lubi i niech do niego należą decyzje co jest w życiu ważne i niech kążdy sobie samemu znajdzie swój własny kawałek romantyzmu niekoniecznie podanego w formie przez ludzi którzy uważają się za wyrocznię wszystkiego.  

Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe a wpis powstał pod wpływem żalu z różnych powodów i do bardzo różnych osób a odzwierciedla nie sytuacje a pogląd. Dlatego proszę nie łączyć go z nikim konkretnym.