środa, 28 czerwca 2017

Van Halen - 5150 (1986)


Bardzo dawno na blogu nie było  muzyki rockowej, a  tak po prawdzie to głównie ona stanowi w moim domu za soundtrack przy wszelkich czynnościach, zwłaszcza gdy TV jest wyłączone. Dlatego trochę tego w najbliższym czasie powinno się tu znaleźć.  Lata 80te to na pewno nie rewolucja w tym gatunku, ale to nie oznacza, że rock powstały w ósmej dekadzie nie wniósł nic nowego. Przede wszystkim ucywilizował gatunek do tego stopnia, że przekroczył on barierę, za którą była strefa zarezerwowaną dla muzyki POP. Powodem tego była wyjątkowa dbałość o melodie. W czasach gdy moc wzmacniaczy spokojnie potrafiła już uszkodzić słuch każdemu na koncercie, dalsze parcie by było tylko głośniej straciło sens. Szybkość gry na poszczególnych instrumentach również przestało już robić wrażenie czegoś niesłychanego. Eksperymenty muzyczne po próbach z lat 70tych, gdzie zrobiono wszystko, by muzyka przestała nią być dano sobie z nimi spokój. W Europie unosił się nowy romantyzm i jak się okazało nie był on zarezerwowany tylko dla grup synthpopowych. Syntezatory pasjonowały wszystkich. Nawet jeśli ktoś uważał gitarę za dzieło Boga, to i tak nie potrafił ukryć fascynacji instrumentem o tak potężnych możliwościach. Miało to niebagatelny wpływ na każdy rodzaj muzyki. Syntezatory były wszędzie. Nie ominęły i muzyki rockowej. Siłą rzeczy brzmienia niektórych zespołów uległy pewnemu złagodzeniu. W dalszym ciągu była to jednak muzyka rockowa. Jedynym problemem było tylko zachować odpowiednią równowagę, by nie przekształcić siebie jako artysty w kogoś walczącego o słuchacza z takimi potęgami jak Modern Talking (taki żarcik).

Van Halen w 1986 był zespołem, który w swoim składzie miał ówczesnego Boga gitary. Eddie Van Halen w zasadzie stworzył obraz rockowego gitarzysty lat 80tych. Miał swój własny styl i często dziennikarze w latach osiemdziesiątych odwołując się do różnych gitarzystów określali ich mianem „szkoła gry Eddiego Van Halen”. Głównie chodziło tu o zabawę paluszkami obu rąk na gryfie w najbliższej możliwej sobie odległości i na nadaniu tej zabawie sporego tępa. Nawet jeżeli Satriani uczynić potrafił to jeszcze efektowniej, to właśnie to odpowiednie wyważenie pomiędzy popisami a samym artyzmem muzyki leżało w dobrym guście po stronie lidera Van Halen.

Płyta 5150 to siódma odsłona albumowa grupy. Nagrana z wokalistą Sammy Hagar. Obecnie należy ona do grona najlepszych płyt tego gatunku z lat 80tych. Powstała w roku w którym musiała zmierzyć się z wieloma doskonałymi pozycjami, gdyż 1986 przyniósł sporo pozycji, obecnie już zaliczanych do klasyki. Co zawiera ? Jedyną rzeczą stałą w tej muzyce z płyty na płytę jest talent Eddiego i jego solówki. Nawet jeśli mają problem z przebiciem się przez ścianę syntezatora to i tak słychać, że to on. Melodia na tym albumie goni melodię. To muzyka i na koncert i miejscami do sali tanecznej. To muzyka, która spokojnie gościć może w radiu i w aucie podczas podróży. Muzyka, która jest dynamiczna, głośna a jednocześnie nie męcząca. Kompozycje, które spokojnie wysłuchawszy fan disco nie przeklnie a raczej dorzuci do swojej playlisty. Album ten to „taka ABBA” tylko w gatunku muzyki rockowej. Wielkiego potrzeba zaślepienia by nie polubić tej płyty. Jak na każdym prawie albumie wybitnym i tu mamy piosenki, które się wyróżniają i ciągną całość w kierunku jakości nieosiągalnej dla większości artystów. Mamy tu potężne hity rockowe, choć godne w jakimś stopniu miana również określenia pop  : “Why Can't This Be Love”, “Dreams”, “Love Walks In”. Sammy Hagar jest świetnym wokalistą. Wydaje mi się nawet, że obecnie cenię go sobie bardziej niż Davida Lee Rotha. Pozostałe piosenki mają mniej cech popowych ale dzięki temu album zachowuje tą równowagę o której wspominałem. W dalszym ciągu jest rasowym rockowym dziełem. Z kompozycjami na niej jest jak z biżuterią. Całe wykonane są ze złota, w które artysta złotnik wprawił umiejętnie dodatki z platyny (śpiew Sammego) oraz umieścił w każdym istotnym elemencie drogi brylant (gitara Eddiego). Dzisiaj już mniej artystów odwołuje się do inspiracji Van Halen ale wtedy ta grupa nadawała ton dla większości zespołów z podobnej półki muzycznej. Album 5150 to jedna z najlepszych płyt ósmej dekady bez wątpienia i nawet biorąc pod uwagę tylko twórczość tej grupy to z pewnością rzecz u nich wybijająca się. Może tylko ich debiut traktuję równie wysoko. A co z „1984” ?.. Fakt.. tam jest „Jump”.. Właśnie .. takie są płyty Van Halen … Nie da się wybrać tej najlepszej. Zresztą po co. Szkoda, że ostatnie dokonania Eddiego odbiegają pomysłami od tych z tych najpiękniejszych lat dla muzyki.

track lista

Good Enough – 4:04
Why Can't This Be Love – 3:47
Get Up – 3:10
Dreams – 4:53
Summer Nights – 5:05
Best Of Both Worlds – 4:48
Love Walks In – 5:10
5150 – 5:43
Inside – 5:02




1 komentarz:

  1. Bardzo mi się spodobała jubilerska metafora :) Na forach, na których teraz czasem piszę, popularne są zabawy w prywatne topy wszech czasów. Sam sie do takiego przymierzam (oczywiście będzie też na blogu) i na pewno będą na nim single z tej płyty. Lubię barwę głosu Sammy'ego Hagara, przypomina mi Coverdale'a. Roth tovnie jest za bardzo moja bajka, ale miło wspominam liczne emisje "Just Like Paradise" w Antyradiu.

    OdpowiedzUsuń