Kolejna
pozycja, która pojawiła się u mnie w
kolekcji jakby przypadkiem. Nie planowałem zakupu, ale skoro wpadła mi w ręce,
taka nowa, ładnie zapakowana z kuszącą ceną... uległem. Zawartość muzyczną
znałem, więc nie był to zakup ‘”w ciemno”. Tak dziwnie jakoś się składa, że w
zespołach, gdzie wszyscy członkowie grupy są artystycznymi osobowościami i gdzie
przeważnie dwóch wiedzie prym, ja
najbardziej lubię tego trzeciego. Tak mam i już. Tyczy się to i Beatlesów (Harrison) i Stonsów (Jones) i nie ominęło grupy Kiss. Ace Frehley jest
postacią rockową obecnie trochę w cieniu
byłych kolegów. Do tego mało nas rozpieszcza wydawnictwami płytowym, ale dodajmy od razu, że jak chce to
potrafi. Szkoda, że zapał pojawia mu się dość nieczęsto. Być może powodem jest
zawieszenie twórcze lub też zwykły brak potrzeby do wyrażania się
artystycznego. Nowa płyta to dowód na to, że w końcu znalazł dla siebie formułę.
Płyta z coverami. Dla jednych to pójście na łatwiznę, dla innych odgrzewanie
obiadu, dla kolejnych próba zrobienia pieniędzy. Ja należę jeszcze do innej grupy. Takiej,
która po prostu lubi Ace Frehleya. Do
tego uważam, że nawet piosenki bardzo znane, nieraz wręcz oklepane, ale podane w nowy (od razu dodam niekoniecznie nowatorski) sposób
potrafią być atrakcyjne. Frehley swoimi wykonaniami
klasyków rocka nie uszkodził. W zasadzie
trzymał się schematu oryginału na ile mógł lub chciał. Od siebie dodał tylko swoją
charyzmę, brzmienie, może trochę ozdobników. Całość co prawda brzmi jak grupa
Kiss, ale to nie wada. Zresztą chwilami mamy deja vu, bo na albumie posłuchać
możemy miejscami także wokal Stanleya. Zresztą gości podczas nagrywania było
więcej, wśród których chyba najwięcej
emocji wywołuje postać gitarzysty Guns and Rosses –
Slasha. Tytuł płyty opatrzono numerem jeden, co logicznie prognozuje
kontynuację w przyszłości tego pomysłu.
Daruję sobie opisywanie szczegółowo
poszczególnych piosenek jak i wymienianie tego co, kto i gdzie i w którym
momencie… W necie wszak jest wszystko. Może tylko ogólnikowo napiszę, że
kosmiczny Ace wybrał na swoją płytę coś od : Thin Lizzy, Hendrixa, Troggs, Claptona
( w zasadzie Cream), The
Rolling Stones, Free… Dołożył też coś z repertuaru swojej macierzystej grupy i
to z płyty, na której już nie był członkiem Kiss… hmmm w zasadzie był, ale już na płycie nie grał („Rock and Roll Hell" – płyta "Creatures
Of The Night").
Trudno
na tej płycie wskazać te najlepsze momenty, bo to tak jakby porównywać ze sobą
kolory. Dla mnie i to pewnie z powodów nostalgicznych najjaśniej jawią się tytuły:
„White Room „,Street Fighting Man” i
„Wild Thing” ale tak jak wspomniałem „Ta jasność” to tylko kwestia
gustu, gdyż wszystko tu jest na rockowym poziomie. Póki co, dla mnie jest to jedna z (naj) ciekawszych pozycji rockowych jakie ukazały się w tym
roku. Czekam na kontynuacje. Egzemplarz swój kupiłem w wersji winylowej, który
ma dołączoną również wersję Cd – audio. Szkoda tylko, że nie pokuszono się
dorzucić tych kilka centów do produkcji i nie opatrzono tego krążka srebrnego
normalną okładką. Choćby taką jaką daje się na wersje promo. Na półce z płytami
CD wygląda biednie w zwykłej białej kopercie (jak Cd-romy). W oryginale
wrzucona była ona do przestrzeni przeznaczonej na winyl. Pewnie mogła by tam
sobie spoczywać dalej, ale obawiam się, że z czasem jej kształt mógłby
odznaczyć się na okładce. Album jest w wersji dwupłytowej z rozkładaną
okładką.. Można było pokusić się o ładne miejsce dla tego dodatku w wewnętrznej
stronie.. ale kogo ja będę uczył marketingu ? Wytwórnie płytową ze sztabem
ludzi ? Chcesz mieć ładnie opakowaną płytę Cd ? Wydaj kolejne pieniążki na cd. Tu kupiłes przecież winyla... pozostaje podkulić ogon i przyznać rację. Co do samego wydawnictwa, to album wydany schludnie ale bez fajerweków. Co cieszy mnie najbardziej to fakt, ze płyty są proste i nie falują ani nie biją na boki.... tak , tak możecie mi wierzyć lub nie ale nowe płyty zwłaszcza w wydaniach 180 gramowych potrafią pod tym względem mieć sporo wad.. ale może kiedyś więcj..
Płytę polecam – i to w każdej wersji. Nie
trzeba się łaszczyć na nią w wersji winylowej. Wydaje mi się, że w
wersji Cd gra lepiej i że mastering był robiony głównie z myślą o tym nośniku.
Ale jak życie mnie nauczyło każdy słyszy inaczej.
Lista utworów: ( z wiki)
1. "White Room" Jack Bruce, Pete Brown Cream 5:04
2. "Street Fighting Man" Mick Jagger, Keith Richards The Rolling Stones 4:01
3. "Spanish Castle Magic" (featuring John 5) Jimi Hendrix The Jimi Hendrix Experience 3:35
4. "Fire and Water" (featuring Paul Stanley) Andy Fraser, Paul Rodgers Free 4:11
5. "Emerald" (featuring Slash) Phil Lynott, Brian Robertson, Brian Downey, Scott Gorham Thin Lizzy
6. "Bring It On Home" Willie Dixon Led Zeppelin 4:26
7. "Wild Thing" (featuring Lita Ford) Chip Taylor The Troggs 3:45
8. "Parasite" (featuring John 5) Frehley Kiss 4:03
9. "Magic Carpet Ride" Rushton Moreve, John Kay Steppenwolf 3:43
10. "Cold Gin" (featuring Mike McCready) Frehley Kiss 5:18
11. "Till the End of the Day" Ray Davies The Kinks 2:27
12. "Rock and Roll Hell" Gene Simmons, Bryan Adams, Jim Vallance Kiss 6:31
2. "Street Fighting Man" Mick Jagger, Keith Richards The Rolling Stones 4:01
3. "Spanish Castle Magic" (featuring John 5) Jimi Hendrix The Jimi Hendrix Experience 3:35
4. "Fire and Water" (featuring Paul Stanley) Andy Fraser, Paul Rodgers Free 4:11
5. "Emerald" (featuring Slash) Phil Lynott, Brian Robertson, Brian Downey, Scott Gorham Thin Lizzy
6. "Bring It On Home" Willie Dixon Led Zeppelin 4:26
7. "Wild Thing" (featuring Lita Ford) Chip Taylor The Troggs 3:45
8. "Parasite" (featuring John 5) Frehley Kiss 4:03
9. "Magic Carpet Ride" Rushton Moreve, John Kay Steppenwolf 3:43
10. "Cold Gin" (featuring Mike McCready) Frehley Kiss 5:18
11. "Till the End of the Day" Ray Davies The Kinks 2:27
12. "Rock and Roll Hell" Gene Simmons, Bryan Adams, Jim Vallance Kiss 6:31
gościnnie wystapili na albumie:
John 5 – rhythm and lead guitar (3, 8)
Paul Stanley – lead and backing vocals (4)
Slash – lead guitar (5)
Lita Ford – lead guitar and lead vocals (7)
Mike McCready – lead guitar (10)
Ładne cacko :-)
OdpowiedzUsuń