poniedziałek, 2 lipca 2012

Leif Garrett - Leif Garrett (1977) - recenzja


Kim jest u diabła a w zasadzie kim był Leif Garrett ? Postać w Polsce do bólu nie znana i to nawet w okresie wielkiej popularności tego wokalisty w Europie.By scharakteryzować sylwetkę tego artysty wystarczy napisać, że jego podobizna wisiała nad łóżkiem co drugiej brytyjskiej i niemieckiej nastolatki w latach 1977 - 78. Był to typowy idol nastolatek. Ładniutki chłopiec, niespełna szesnastoletni, pełen wigoru i obdarzony całkiem dobrym wokalem.Niby nic szczególnego bo historia muzyki zna wiele takich postaci i zapewne jego pięć minut sławy nie różni się w znacznym stopniu od innych mu podobnych gwiazd.Dla mnie jednak on to fragment wspomnień z dzieciństwa.Pierwszy raz i zresztą jedyny zobaczyłem go w polskiej telewizji w dniu dziecka. Stacja wyemitowała program w którym dzieci z różnych części Europy śpiewały po jednej piosence.Byli i Włosi reprezentowane przez dziecięcy chór Piccolo Coro dell' Antoniano. Byli Hiszpanie i zaśpiewano po hiszpańsku wersję piosenki o Pszczółce Maji. Byli też Anglicy i to właśnie oni wystawili swoje cudowne dziecko Leifa Garretta.Owszem on raczej był już młodzieńcem a nie "kajtkiem" i trochę odbiegał od konwencji typowo dziecięcej ale był i to dzięki temu programowi obejrzałem popisy młodego Garretta śmigającego na skateboardzie i śpiewającego Johnny B. Good. Dlaczego on okazał się ważną postacią w moim świecie muzycznym ? Po raz pierwszy pokochałem muzykę rock n rollową a standard Johnny B. Good stał się dla mnie idealnym utworem tego nurtu. Zwłaszcza jego wersja mnie urzekła. Owszem później trafiłem na dzieła Chucka Berrego, Cohrana, Vincenta, Haleya, Hollego ale to właśnie Leif Garrett dał mi impuls dzięki któremu klasyka rock n rolla stała się mi wyjątkowo bliska i trwa to do dzisiaj.Johnny B. Good coverowany był przez tysiące wykonawców. Nagrano setki wykonań. Sam słyszałem ich chyba kilkadziesiąt. Jednak wersja Garretta moim zdaniem jest najlepsza.Dla porównania dodam,że wersja z fimu "Powrót do przyszłości" zaśpiewana przez Marty McFly (czyli Michaela j. Foxa) plansuje się u mnie na drugim miejscu. Na trzecim dopiero znajduje się wersja oryginalna zagrana przez Berrego.

Jaka jest ta płyta, którą tu próbuję wam omówić ? Zawiera ona praktycznie tylko standardy z okresu ery rock n rolla, poszerzona o kilka niewiele późniejszych przebojów. Płytę otwiera "The Wanderer", standard rozpropagowany w latach 60tych przez Diona w latach 70tych śpiewany "przez wszystkich". Między innymi przez Gary Glittera, Status Quo. Wersja Garretta wiernie trzyma się oryginału pod względem aranżacyjnym i jest świetną alternatywą dla wersji Diona. Kolejna piosenka to "California Girls" grupy The Beach Boys. Tutaj Leif śpiewa jeszcze swoim głosem sprzed mutacji i czuć, zę to była zapewne jego pierwsza przygoda ze studiem. Zresztą to jego pierwszy hit.Dalej mamy wyciskacz wzruszeń w postaci piosenki Paula Anki "Put your head on my Shoulder". Piękne wykonanie, zblizone maksymalnie do oryginału z tym, że lepiej wyprodukowane.Zresztą nie ma co się dziwić. Przecież poziom techniczny między rokiem 1977 a początkiem lat 60tych to przepaść.Stronę A kończy wspomniany wcześniej Johnny B. Good, który dla mnie jest petardą rock n rollową z okresu klasycznego podejścia do tego gatunku muzyki.

Niestety wersja z tego programu o którym napisałem jest poza zasięgiem You tube

Stronę B otwiera ponownie jak i A piosenka lansowana wcześniej przez Diona "Runaroun Sue" i spokojnie mógłbym napisać o tym wykonaniu to samo co wcześniej - miód dla tych co lubują się w początkach lat 60tych, zwłaszcza sceny amerykańskiej.Drugą piosenką jest akurat ciut mniej mnie przekonujący cover Nat king Cola "That's All" ale pod względem wykonania trudno coś zarzucić Leifowi. Na szczęście zaraz po nim mamy perełkę. Świetne wykonanie piosenki autorstwa Lennona i McCartneya "Bad to me", której to de facto oni sami nie nagrali na swojej płycie a zasiliła tylko ich katalog z kompozycjami. Wcześniej przed Garrettem to wylansowali Billy J. Kramer, którzy dostali od Beatlesów tą kompozycję w prezencie. Wersja Garretta ciut spokojniejsza od oryginału ale dla mnie jest wersją najładniejszą jaką słyszałem.Przedostatnia piosenka to "Special Kind Of Girl" której nie potrafię przykleić póki co do wcześniejszego jakiegoś wykonania ale nie martwi mnie to zbyt bardzo bo piosenka jest tu dla mnie takim trochę wypełniaczem. Spokojna do bólu.Typowa kompozycja adresowana do małoletnich panienek, chcących roztkliwiać się nad jego fotografiami wiszącymi jak już wspomniałem nad łóżeczkami owych słuchaczek.Całość kończy "Surfin USA" będące dziwnym tworem Beach Boysów i Berrego, któremu przyznano prawo do autorstwa muzyki dopiero w kilka lat po premierze wersji plażowych chłopców.

Całość płyty nie zaskakuje nowatorstwem nawet biorąc pod uwagę rok wydania. To po prostu doskonały zestaw standardów ery rock n rolla podanych w dobrze opracowanej szacie muzycznej. Do tego utrzymując całość w określonej konwencji dla tego stylu.Dzisiaj trąci to już troszkę myszką ale wtedy wiele grup opierało swoje kariery  na reprtuarze klasycznym zapożyczając od Chucka Berrego,Buddy Hollego i innych. Przykłady ? Mud, Showaddywaddy, Darts etc. Leif Garrett po swoim debiucie wydal jeszcze kolejne płyty ale tylko jeszcze kolejna odniosła sukces za sprawą mody na disco i przeboju "I Was Made For Dancin" kolejne wydawnictwa przeszły już bez echa po czym ten idol nastolatek widać wydoroślał a wraz z nim jego fanki i rozstał się ze spiewaniem. Podobno powrócił w latach dwutysięcznych ale z jakim skutkiem nie wiadomo. Na pewno nie znaczącym bo informacje o jego come backu znaleźć można tylko w internecie i to w chwili gdy się tego naprawdę zacznie szukać.



Ta płyta w mojej kolekcji to powrót sentymentalny do okresu w którym po raz pierwszy zachwyciłem się Johnny B. Good i pokochałem rock n rolla.Trudno jest mi ją oceniać w odniesieniu do wielkich dzieł. Jeszcze ciężej jest napisać, że to coś przeciętnego. Na pewno stworzone w sposób komercyjny i dla osiągniecia kasy a nie sztuki. Stąd wybór piosenek ogólnie znanych i przebojowych. Ta płyta nie lansuje muzyki, choć w moim przypadku tak było a raczej młodzieńczość Garretta jako główny produkt poddany sprzedaży. Oceniam ją na trzy gwiazdgi bo warto ją poznać choćby z uwagi na doskonałe wersje standardów muzyki rozrywkowej. Płyta wydana z wkładką zawierającą gotowe fotki Leifa do przywieszenia sobie na ścianę.

1 komentarz:

  1. Leif Garrett...ha i ojej. Znam go wyłącznie z gazetki BRAVO, którą się ciężko zdobywało na przełonie lat 70/80. Potem o nim zapomniałem. Dopiero teraz mój stary;-) mózg zajarzył że ktoś taki istniał. Nigdy nie słyszałem jak śpiewa. U moich koleżanek decydowały ( o jego popularności na słomiankach) wyłącznie walory wizualne. Dzieki za przypomnienie.

    OdpowiedzUsuń