wtorek, 18 września 2012

The Beatles - Magical Mystery Tour (1967) - recenzja


Nikt tej płyty nie lubił w tej wersji poza jej słuchaczami.Od tego można by pokrótce zacząć recenzję tej płyty.Wydana została w 1967r sześć miesięcy po Sierżancie Pieprzu i to tylko w Stanach Zjednoczonych. Europa w tym czasie dysponowała jej odpowiednikami, czyli singlem "Strawberry Fields Forever/ Penny Lane", Epką  "Magical Mystery Tour" zawierającą sześć piosenek oraz jeszcze jednym singlem "All you need is Love / Baby're a Rich Man" o mały włos bym pominął jeszcze "Hello Goodbye" wydanym na singlu z "I am the Walrus"(w zasadzie na odwrót). Amerykanie korzystając z opóźnienia wydawniczego skorzystali i od razu sprzedali te wszystkie piosenki jako całość nadając tytuł wspólny wszystkiemu zapożyczony z Epki.Dzięki temu w przeciwieństwie do Europy mieli w dyskografii ładny porządek.W Anglii nie dostrzeżono absolutnie potrzeby by piosenki te musiały być koniecznie na jednej płycie.Lata sześćdziesiąte to jeszcze w dalszym ciągu dominacja singli i ten nośnik był najważniejszy i to on przynosił największą kasę wytwórniom.Potrzebę dostrzeżono dopiero w latach 70tych i przy okazji reedycji wypuszczono "Magical Mystery Tour" w formie jaką znamy. Osobną sprawą jest to ,że fani dość szybko adoptowali wersję amerykańską z 1967r i przyjmuje się  oficjalnie ją już teraz jako pozycję z katalogu datowaną rokiem 1967.Pamiętać trzeba, że takie stanowisko przyjmują głównie młodsi fani Beatlesów. Dla starszych podstawową wersją w dyskografii jest opcja angielska z 1967r, czyli epka plus trzy single.Można oczywiście się spierać tym bardziej,że obecnie przyjmuje się album amerykański jako oficjalną pozycję w katalogu podstawowym. Pamiętać jednak trzeba, że Beatlesi nie przyłożyli ręki do układu tej płyty i za ich czasów nikt z nich nie myślał, by to był tzw "pełny album". Kontrargumentem może być iż do "Let it Be" również nie przykładali rąk ale to już inna historia na zupełnie inną opowieść. Oni nagrali w tym okresie (zresztą nawet określenie "jednym okresem" wydanie tych małych płyt jest błędem) trzy single i epkę i tak to traktują a to, że wytwórnia z tego zrobiła album, to no cóż ? Na wszystko tak do końca nie mieli chłopcy wpływu.Po latach wypowiadają się o całości z dużą rezerwą a nawet krytyką (choćby w Antologii) ale jednocześnie każdą piosenkę w jakiś stopniu chwalą.


Fundamentem tego albumu są piosenki ze strony A, które to posłużyły do ścieżki dźwiękowej filmu o tym samym tytule.Fim odniósł delikatnie ujmując mały sukces.Był robiony dość szybko, bez scenariusza.Dialogi były improwizowane a sami twórcy wykazywali bardzo różne zaangażowanie w jego tworzenie.Liderem całości był Paul McCartney i to on próbował całości dać obraz tego co sobie wymyślił.Może poprzestanę na tym,że film według mojej oceny jest nieciekawy i po prostu żenująco tandetny.Jedynie co go broni to muzyka i fragmenty filmowe ją ilustrujące.Wracam więc do muzyki.Płytę otwiera "Magical Mystery Tour". Dynamiczna kompozycja typowa dla McCartneya zaprasza nas do słuchania całości zupełnie jakby to miał być kolejny concept album. Już wcześniej zastosował tą sztuczkę w Sierżancie Pieprzu,że oto tak na niby za całość twórczą odpowiada wyimaginowany zespół.Tutaj w domyśle pozostałe piosenki miały stanowić obraz dla tej magicznej podróży."The Fool on the Hill" jako druga kompozycja również nie pozostawia wątpliwości, że to głównie McCartney za nią stoi.Tym razem mamy tu wydanie Paula romantycznego, balladystę.Zaraz po nim mamy utwór instrumentalny i jest to chyba jedyny oficjalnie wydany utwór bez śpiewania na płytach firmowanych The Beatles.Podpisany jest jako jedyny w całym katalogu piosenek jako kompozycja wszystkich czterech Beatlesów.Mamy w tym instrumentalu sporą dawkę psychodelii ale takiej ugrzecznionej do jakiej nas przyzwyczaili wcześniej.Nawet Harrison w kolejnej odsłonie z tej płyty a mianowicie w piosence "Blue Jay Way" tonuje swoje zapędy sitarowe a przynajmniej serwuje nam je w ograniczonej wersji.Jak na Georga przystało tego najbardziej nawiedzonego poszukiwacza "dziwnych" dźwięków kompozycja pomimo tego że jest dość prosta,  to ma aranż przebogaty i nafaszerowana jest niby nie do końca współgrającymi ze sobą instrumentami ale jednak dająca zamierzony efekt.Tutaj nic nie trzeba brać by słuchając jej mieć odlot.To był okres gdy Harrison jeszcze mocno wierzył w ideę dzieci kwiatów i lata miłości.W dwa lata później zdystansuje się od tego ruchu po rozczarowaniu jakie doznał będąc w Stanach. Postanowił bowiem  przekonać się na własne oczy jak naprawdę wygląda  życie w komunach hippisowskich.To co ujrzał absolutnie nie pokrywało sę z wizją jaką kreowały media w Anglii o wolności, miłości i narkotykach.Tak więc George na tej płycie piosenką "Blue Jay Way" kończy swoje poszukiwania muzyczne, przynajmniej pod szyldem grupy.Czwarta piosenka to ponownie powrót do kompozycji Paul "Your Mother Should Know". Nie jest to utwór ze sztandarów grupy ale dla mnie ma wartość olbrzymią. Pod względem różnych smaczków muzycznych stanowi olbrzymią ozdobę.Realizatorsko również kłania się ówczesna moda Martina (ich producenta) na zabawę ścieżkami Stereo.Dziś poza muzycznie ta piosenka służy mi do oceny właściwego założenia wkładki gramofonowej.Ewentualne złe podłączenie stópek od razu wychodzi podczas odsłuchu.Pierwszą stronę kończy jedyna w pełni propozycja od Lenona. "I am the Walrus" bez wątpienia jest chyba najjaśniejszym punktem tej części. Lennon w tamtym okresie nie był aż tak płodny twórczo jak Paul. Zresztą przechodził wtedy swoje zagubienia i z jednej strony jego ego lidera podpowiadało mu, ze coraz trudniej jest mu dotrzymać kroku koledze , któremu ładne melodie przychodziły nad wyraz łatwo a z drugiej czuł podświadomie, że jego propozycje posiadają więcej głębi od tego co oferował kolega.Coraz dalej też odsuwał się towarzysko od grupy.Praca nad epką "Magical Mystery Tour" była początkiem powolnym ale początkiem rozkładu zespołu.Przynajmniej od strony emocjonalnej.Twórczo bowiem panowie konkurując ze sobą wspinali się na szczyty swoich możliwości artystycznych.W "i am the Walrus" John ponownie błysnął swoim talentem do wymyślana dziwnych postaci i tak oto stworzył postać Morsa.Podobno inspirowany powieścią Lewisa Carolla. Do tego cały tekst podobnie jak w "Człowieku z nikąd" polegał na zabawie słowami i łączeniu ze sobą rzeczowników z przymiotnikami dość od siebie odległymi. Całość dawała obraz abstrakcyjnej wizji.Zresztą tekst był tylko ilustracją dla tej zakręconej muzyki. Co warto zaznaczyć, pomimo stworzenia tej piosenki w formie kolażu całość brzmi bardzo przebojowo a linia melodii pomimo swej skomplikowanej struktury jest nad wyraz przebojowa.Z pewnością "I am the Walrus" to jedna z najlepszych kompozycji Lenona.Posiada ona dla mnie formę pełną, jedyną i skończoną.Słyszałem wiele wykonań tej piosenki i żadne nawet częściowo nie zbliżyło się jakościowo do oryginału. Dla mnie jako odbiór całościowy tego albumu kompozycja Lenona całkowicie równoważy dominację Paula jako kompozytora na tym albumie.George Martin (producent) podobno trzy tygodnie pracował nad doprowadzeniem do perfekcji podkładu dla melodii i tekstu Johna. Tak więc warto i jemu oddać pokłon jako częściowemu twórcy efektu końcowego.Utwór był zakazany w radio BBC z uwagi na występujące słowo "Knickers" - damskie majtki (info z gazety "Tylko rock") Mając już omówiony fundament tej płyty jakim jest strona A czas przełożyć longplay na drugą stronę.


Tutaj na stronie B nie ma mowy już absolutnie o przypadku pojawienia się czegokolwiek poniżej klasy mistrzowskiej.Otwiera ją "dominant" McCartney w kompozycji "Hello goodbay". Piosenka wcześniej będąca stroną A singla (strona B -"I am the Walrus") tutaj otwiera zbiór piosenek z której każda to wielki przebój i za każdą stoi większa lub mniejsza legenda jej powstania. Swoją drogą piosenki z tej strony powstawały w różnych okolicznościach i nawet chronologicznie pod względem czasu ich nagrywania jakoś nie do końca są ze sobą spójne.Oczywiście to nie przeszkadza absolutnie w odbiorze całości jako produktu jednolitego."Hello Goodbay" to bardzo pogodny przebój o ślicznej melodii z trochę niepotrzebną końcówką jakby oderwaną od całości a po nim następuje "Strawberry Fields Forever", piosenka powstała i nagrana w okresie tuż przed Sierżantem Pieprzem. Zresztą nieoficjalnie otwierała ona sesję do tamtego albumu i wydanie jej na singlu pokazało fanom nową muzyczną drogę którą Beatlesi będą kroczyć.Pola truskawkowe to kompozycja Lenona i od razu czuć, że Paul nie wiele w niej namieszał. Chociaż w tej kompozycji Paul odcisnął swoje piętno włączając do niej swój pomysł użycia melotronu.Utwór sporo traci słuchając go przez słuchawki dlatego zalecam by tego nie robić.Ktoś może się zastanowić jaka to różnica ? Otóż taka, że dźwięk dochodzący z kanału lewego i prawego powinien łączyć się przed dotarciem do naszych uszów.W przeciwnym razie rozgraniczenia dźwięku między kanałami są za wyraźne i stają się wręcz drażniące. "Strawberry Fields Forever" wyszedł pierwotnie tylko na singlu, którego odwrotna strona zawierała "Penny Lane". Celowo piszę odwrotna strona bo do dziś uważa się, że ten singiel posiadał dwie strony A. Obie kompozycje to wybitne piosenki. Jedna pochodząca od Paula, druga od Johna lub na odwrót.Od czasów wydania tego singla coraz częściej John dzielił się z Paulem i każdy z nich pisał po jednej piosence na singla a później ustalano kogo materiał trafi na stronę pierwszą. Monopol ten przerwał dopiero Harrison piosenką "Something" ale to dopiero w kilka lat później.Obie piosenki "Pola truskawkowe" oraz "Penny Lane" to opowieści o swoich rodzinnych stronach w Liverpool i obie odnoszą się do wspomnień z dzieciństwa.Przypadek ? Może tak, choć ja w przypadki nie wierzę.Najmniej splendoru z tej płyty przyniosła piosenka "Baby You're a Rich Man".W takim doborowym towarzystwie w jakim się znalazła ta kompozycja na tej stronie fakt ten nie dziwi.Sama piosenka jest świetna i na każdym innym albumie była by jasnym punktem. Całość zamyka według mnie najlepsza piosenka na tej płycie "All you need is love "Chyba obok "Imagine" jest to najlepsze co wyszło od Lenona. Podobno została napisana specjalnie na okazję pierwszej transmisji satelitarnej nadawanej na cały świat (program nosił nazwę Our World).W Polsce oczywiście nie było transmisji.Czy faktycznie powstała w tym celu ? Paul, George i Ringo mają w tej kwesti odmienne zdania. Jedni uważają że tak, inni twierdzą, że była to jedna z wielu nowych jego piosenek i tylko przypadek sprawił, że została wykorzystana w programie.McCartney dołożył do niej od siebie tą całą charakterystyczną końcówkę ze wstawkami z "She loves you", Glena Milera etc..


                      "All you need is Love" usłyszało wtedy 400 000 000 widzów w 26 krajach

Dziś ta płyta odbierana jest jako jedna z najciekawszych w całym dorobku grupy. Dokumentuje muzycznie najwspanialszy okres ich twórczości, gdy każda piosenka nosiła znamiona przeboju i ukazanie się każdej z nich było wydarzeniem.Powstawały te piosenki w tej samej atmosferze która zagościła w Beatlesach za przyczyną płyty Sgt Peppers lonely hearts club band. Świat w tym czasie muzycznie zaczynał podążać już w kierunkach bardziej rozbudowanych utworów.Beatlesi zachowali swoją tożsamość i nadal wiedli prym jednak powoli zaczynali tracić swoją przewodnią rolę narzucającą styl wszystkim.Na kolejnych pozycjach sami zaczną czerpać już od innych.Gdybym miał oceniać tą płytę względem innych ich wydawnictw to umieścił bym ją na pozycji czwartej a może piątej nawet. Jednak gdybym miał ją rozłożyć na czynniki pierwsze i potraktować każdą piosenkę osobno to prawdopodobnie była by to najlepsza ich płyta.



Na koniec kilka ciekawostek dotyczących wersji piosenek zamieszczonych na tej płycie.Piosenka "I am the Walrus" znalazła się na niej w wersji pierwszej, tej samej co na singlu "Hello Goodbye" Podobnie zresztą jak "Penny Lane".Ale na Epce wydanej w Anglii w 1967 była wersja "I am the Walrus" już druga."Baby You're a Rich man" znalazła się w wersji również pierwszej. Wersję drugą spotkać można na "The Beatles box" wydanej w 1980r.Najwięcej kombinacji miała piosenka "All you need is Love".Na albumie znalazła się wersja trzecia, na singlu była użyta wersja pierwsza a na albumie filmowym "Yellow Submarine" mamy wersję drugą, zresztą tą samą co na składankowym albumie The Beatles "1967-70". Rozróżnić je jest bardzo trudno bo Beatlesi potrafili grać bardzo równo i identycznie. fakt jest jednak taki, że piosenkę, którą znamy "na wylot" i jawi się nam jako jedna i ta sama w tych przypadkach były różnymi wykonaniami. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz