czwartek, 27 lipca 2017

Vixen – Rev it up (1990)


Zespół doczekał się określenia żeńskiego Bon Jovi i sporo w tym określeniu prawdy. Muzycznie podobnie i to nawet bardzo. Wizerunkowo ? Również, a biorąc pod uwagę zniewieścienie Johnna Bon Joviego z okresu lat osiemdziesiątych, przynajmniej jeśli chodzi o wygląd, to bardziej by pasowało napisać, ze Bon Jovi to takie  męskie Vixen.. No ale kto był pierwszy ? Obecnie już trochę inaczej podchodzę do tej płyty niż w latach 90tych. Wtedy bardziej podobał mi się wygląd tych dziewczyn niż ich muzyka. Ale i preferencje muzyczne miałem inne. Dziś już wiemy, że liderka po walce z nowotworem nigdy już nie zagra. Jan Kuehnemund opuściła nasz świat w chwilę po tym jak postanowiła z koleżankami wznowić działalność. Opisywana płyta jest drugim albumem w dyskografii, dodam, że dość skromnej, biorąc pod uwagę fakt, że zespół istniał od roku 1973. Cztery albumy studyjne to wszystko co pod tym szyldem panie stworzyły. Nagrywały dla wytwórni EMI ale nie był to związek udany skoro po nienajlepszym przyjęciu tego albumu postanowiono dalej nie kontynuować współpracy. Ten brak sukcesu w rzeczywistości wyglądał całkiem nieźle. W końcu dwudzieste miejsce w Anglii jako całość oraz kilka singli na listach przebojów w Ameryce dzisiaj zapewne w nowszych realiach inaczej by definiowało jakość kariery tej grupy. Niemniej początek lat 90tych nie był łaskawy dla tego typu muzyki. Jeśli ktoś wtedy mówił o muzyce rockowej to tylko w odniesieniu do grunge. Hair, glam czy melodic metal stawały się czymś nieprzystającym dla rockmanów.

Płyta „Rev In up” zawiera 11 łatwo wpadających piosenek. Od strony rzemiosła rockowego nic nie można tym piosenkom zarzucić. Bardzo dobry wokal, dobry rasowy rockowy sound,. Gitary w tym i ta solowa pracują bezbłędnie i tworzą dokładnie to o co fanom soft metalowych brzmień chodzi. Płyta jest bardzo lekka w odbiorze i to do tego stopnia, że spokojnie większość materiału nadawałaby się do radia i to tych rozgłośni, które pomiędzy ósmą a osiemnastą codziennie serwują nam „piosenki, które już gdzieś kiedyś słyszeliśmy”. Singlami promującymi album były "How Much Love" oraz "Love Is a Killer". Nie ma sensu rozpisywać się nad piosenkami osobno, bo w większości są one wyprodukowane schematyczne względem gatunku. Wystarczy napisać, ze zarówno kompozycje jak i ich wykonanie plus produkcja całości to bardzo dobry i wysoki poziom. Zamiast omawiać muzykę, którą powinno się słuchać a nie o niej pisać dorzucę kilka ciekawostek. Na ile znanych nie wiem ale…

Panie kilkakrotnie próbowały reaktywować zespół. Czasami same z siebie a czasami pod delikatną namową tych, którzy wietrzyli na „powrotach gwiazd” łatwą kasę do zarobienia. Prawa do nazwy grupy posiadała zmarła Jan Kuehnemund. Na ile w pewnym wywiadzie jej koleżanka z grupy basistka Share Ross mówi prawdę nie wiem, ale podobno nadal pozostałe panie myślą o reaktywacji Vixen, nawet bez Jan ale postanowiły nie używać nazwy pierwotnej. Na ile z powodu szacunku i pamięci a na ile z powodów prawnych tego się pewnie nie dowiemy. Nowa nazwa ma brzmieć JSRG (Janet, Share, Roxy, Gina). Wystąpiły już razem na scenie podczas dużej imprezy Monsters of rock. Póki co nie tworzą jeszcze własnego materiału. Raczej badają rynek czy premierowa płyta byłaby dobrym pomysłem i oprócz frajdy przyniosłaby im coś co pozwoliłoby paniom myśleć o kontynuacji tego pomysłu. Na razie nie odcinają się od zamiaru stworzenia nowej płyty ale też dalekie są od tego by składać deklaracje o powstającym nowym wydawnictwie.
Płytę wyceniam na trzy gwiazdki jako bardzo fajną , solidną i przyjemną do posłuchania. Gdy się ona ukazała był to okres pokrywający się z moją pierwszą wizytą w  „zagranicy”. Byłem w Berlinie i okładka kłuła w oczy w każdym oknie wystawowym sklepów z płytami. Za każdym razem, gdy mam ją przed oczami to od razu mam skojarzenia ze słonecznym Berlinem i pierwszymi doświadczeniami w obcowaniu z otoczeniem dla nas Polaków lat osiemdziesiątych wtedy bardzo egzotycznym i bardzo fascynującym. Być może dlatego ta płyta ma dla mnie też wartość dodatkową - sentymentalną

track lista

"Rev It Up" (Janet Gardner, Share Pedersen, Ron Keel, Steve Diamond) – 5:00
"How Much Love" (Jan Kuehnemund, Jack Conrad, Steve Plunkett) – 4:40
"Love Is a Killer" (Roxy Petrucci, Harry Paress) – 4:43
"Not a Minute Too Soon" (J. Gardner, S. Pedersen) – 4:26
"Streets in Paradise" (J. Kuehnemund, J. Conrad, S. Plunkett) – 4:32
"Hard 16" (S. Pedersen, J. Gardner) – 4:05
"Bad Reputation" (J. Kuehnemund, J. Gardner, Brian Miku) – 4:09
"Fallen Hero" (J. Kuehnemund, R. Petrucci, Ralph Carter) – 5:17
"Only a Heartbeat Away" (S. Pedersen, J. Gardner) – 5:07
"It Wouldn't Be Love" (Diane Warren) – 4:42
"Wrecking Ball" (S. Pedersen, J. Gardner) – 5:10

poniedziałek, 10 lipca 2017

Przed urlopem...



Chciałem.. naprawdę chciałem jeszcze przed wyjazdem choć jeden uczciwy wpis tu wrzucić. Nie udało się. Reisefieber wziął górę i w końcu się poddałem. Tak więc przynajmniej do końca miesiąca raczej nic tu nie wejdzie, no chyba, że coś w formie reportażowej z samej wyprawy. Na fotkach zamieściłem okładki płyt, które przegrały z podnieceniem wyjazdowym i nadzieją na odpoczynek... A przy okazji stanowią zapowiedź tego co powinno niebawem na blogu się pojawić.


Wszystkim życzę pogody.. słońca... muzyki... możliwości odreagowania... Ja uczynię wszystko by wypocząć.. wspinaczki,baseny, drinki z palemkami,  imprezy do rana, mocne trunki równiez, głośna muzyka....obiecałem sobie, że ducha wyzionę a odpocznę !!!

czwartek, 29 czerwca 2017

Wynalazki Jadis z You Tube cz 2

 MonaLisa Twins

Kilka lat temu (sześć a może i osiem nawet) na You Tubie odnalazłem przypadkowo dwie śpiewające siostry bliźniaczki. Pochodzą one z Australii. Na ile to jest obecnie grupa amatorska, a na ile już zawodowa nie wiem. Z pewnością te kilka lat wstecz były amatorkami. Podoba mi się jak potrafią śpiewać, a przede wszystkim jak ładnie potrafią czerpać z patentów Beatles, Beach Boys oraz Simon and Garfunkel. Z czasem zaczęły wydawać własną muzykę i swoje klipy z autorskimi piosenkami. Wsparcie muzyczne otrzymały od rodziców, którzy przynajmniej w pierwszym okresie wspierali córki i to także na scenie. Z tego co się zorientowałem jestem chyba jedynym Polakiem który regularnie odwiedza ich profil.. ale może sobie wlewam ? Może nie są aż tak dobre jak myślę ? 

Niemniej zasłuchuję się tymi dźwiękami bardzo często. Z dziesiątek nagranych klipów na You Tubie wybrałem dla was kilka. Zespół nazywa się  MonaLisa Twins… pooglądajcie i posłuchajcie. Linki prowadzą głównie do coverów ale nie zabrakło też piosenki autorstwa blixniaczek. Warto je poznać i myślę, ze przy odpowiednim marketingu ten produkt z powodzeniem by się sprzedał nawet komercyjnie. Dziewczyny niedawno wydały płytę z piosenkami autorskimi. Klipy różnią się od siebie czasem ukazania. Nieraz różnica sięga kilku lat. Widać jaki postęp zrobiły. Prezentację rozpoczynam najbardziej chyba jeszcze amatorsko brzmiącą kompozycją The Eagels.

A OTO CO DLA WAS (SIEBIE) WYNALAZŁEM

MonaLisa Twins - Hotel California (The Eagles cover)


MonaLisa Twins - If  I Feel (The Beatles cover)

MonaLisa Twins - Friday on my mind ( The Easybeats cover)

MonaLisa Twins - God only know (Beach Boys cover)

I NA KONIEC COŚ SPECJALNEGO AUTORSKIEGO JUŻ OD TYCH DZIEWCZYN.
pierwszy mocno usadowiony w britpopie a drugi trąci Simonem i Garfunkelsem na kilometr.

MonaLisa Twins - That's Life

MonaLisa Twins - The Wide, Wide Land 

Na ile was zainteresowałem nie wiem... ale mnie to kręci i często zamiast bezmyślenego skakania po kanałach TV po prostu odpalam kompa i na ekranie tv oglądam to co lubię i to co znajdę... Na you tubie jest znacznie więcej materiału od tych bliźniaczek.. polecam również ich profil FB




środa, 28 czerwca 2017

Van Halen - 5150 (1986)


Bardzo dawno na blogu nie było  muzyki rockowej, a  tak po prawdzie to głównie ona stanowi w moim domu za soundtrack przy wszelkich czynnościach, zwłaszcza gdy TV jest wyłączone. Dlatego trochę tego w najbliższym czasie powinno się tu znaleźć.  Lata 80te to na pewno nie rewolucja w tym gatunku, ale to nie oznacza, że rock powstały w ósmej dekadzie nie wniósł nic nowego. Przede wszystkim ucywilizował gatunek do tego stopnia, że przekroczył on barierę, za którą była strefa zarezerwowaną dla muzyki POP. Powodem tego była wyjątkowa dbałość o melodie. W czasach gdy moc wzmacniaczy spokojnie potrafiła już uszkodzić słuch każdemu na koncercie, dalsze parcie by było tylko głośniej straciło sens. Szybkość gry na poszczególnych instrumentach również przestało już robić wrażenie czegoś niesłychanego. Eksperymenty muzyczne po próbach z lat 70tych, gdzie zrobiono wszystko, by muzyka przestała nią być dano sobie z nimi spokój. W Europie unosił się nowy romantyzm i jak się okazało nie był on zarezerwowany tylko dla grup synthpopowych. Syntezatory pasjonowały wszystkich. Nawet jeśli ktoś uważał gitarę za dzieło Boga, to i tak nie potrafił ukryć fascynacji instrumentem o tak potężnych możliwościach. Miało to niebagatelny wpływ na każdy rodzaj muzyki. Syntezatory były wszędzie. Nie ominęły i muzyki rockowej. Siłą rzeczy brzmienia niektórych zespołów uległy pewnemu złagodzeniu. W dalszym ciągu była to jednak muzyka rockowa. Jedynym problemem było tylko zachować odpowiednią równowagę, by nie przekształcić siebie jako artysty w kogoś walczącego o słuchacza z takimi potęgami jak Modern Talking (taki żarcik).

Van Halen w 1986 był zespołem, który w swoim składzie miał ówczesnego Boga gitary. Eddie Van Halen w zasadzie stworzył obraz rockowego gitarzysty lat 80tych. Miał swój własny styl i często dziennikarze w latach osiemdziesiątych odwołując się do różnych gitarzystów określali ich mianem „szkoła gry Eddiego Van Halen”. Głównie chodziło tu o zabawę paluszkami obu rąk na gryfie w najbliższej możliwej sobie odległości i na nadaniu tej zabawie sporego tępa. Nawet jeżeli Satriani uczynić potrafił to jeszcze efektowniej, to właśnie to odpowiednie wyważenie pomiędzy popisami a samym artyzmem muzyki leżało w dobrym guście po stronie lidera Van Halen.

Płyta 5150 to siódma odsłona albumowa grupy. Nagrana z wokalistą Sammy Hagar. Obecnie należy ona do grona najlepszych płyt tego gatunku z lat 80tych. Powstała w roku w którym musiała zmierzyć się z wieloma doskonałymi pozycjami, gdyż 1986 przyniósł sporo pozycji, obecnie już zaliczanych do klasyki. Co zawiera ? Jedyną rzeczą stałą w tej muzyce z płyty na płytę jest talent Eddiego i jego solówki. Nawet jeśli mają problem z przebiciem się przez ścianę syntezatora to i tak słychać, że to on. Melodia na tym albumie goni melodię. To muzyka i na koncert i miejscami do sali tanecznej. To muzyka, która spokojnie gościć może w radiu i w aucie podczas podróży. Muzyka, która jest dynamiczna, głośna a jednocześnie nie męcząca. Kompozycje, które spokojnie wysłuchawszy fan disco nie przeklnie a raczej dorzuci do swojej playlisty. Album ten to „taka ABBA” tylko w gatunku muzyki rockowej. Wielkiego potrzeba zaślepienia by nie polubić tej płyty. Jak na każdym prawie albumie wybitnym i tu mamy piosenki, które się wyróżniają i ciągną całość w kierunku jakości nieosiągalnej dla większości artystów. Mamy tu potężne hity rockowe, choć godne w jakimś stopniu miana również określenia pop  : “Why Can't This Be Love”, “Dreams”, “Love Walks In”. Sammy Hagar jest świetnym wokalistą. Wydaje mi się nawet, że obecnie cenię go sobie bardziej niż Davida Lee Rotha. Pozostałe piosenki mają mniej cech popowych ale dzięki temu album zachowuje tą równowagę o której wspominałem. W dalszym ciągu jest rasowym rockowym dziełem. Z kompozycjami na niej jest jak z biżuterią. Całe wykonane są ze złota, w które artysta złotnik wprawił umiejętnie dodatki z platyny (śpiew Sammego) oraz umieścił w każdym istotnym elemencie drogi brylant (gitara Eddiego). Dzisiaj już mniej artystów odwołuje się do inspiracji Van Halen ale wtedy ta grupa nadawała ton dla większości zespołów z podobnej półki muzycznej. Album 5150 to jedna z najlepszych płyt ósmej dekady bez wątpienia i nawet biorąc pod uwagę tylko twórczość tej grupy to z pewnością rzecz u nich wybijająca się. Może tylko ich debiut traktuję równie wysoko. A co z „1984” ?.. Fakt.. tam jest „Jump”.. Właśnie .. takie są płyty Van Halen … Nie da się wybrać tej najlepszej. Zresztą po co. Szkoda, że ostatnie dokonania Eddiego odbiegają pomysłami od tych z tych najpiękniejszych lat dla muzyki.

track lista

Good Enough – 4:04
Why Can't This Be Love – 3:47
Get Up – 3:10
Dreams – 4:53
Summer Nights – 5:05
Best Of Both Worlds – 4:48
Love Walks In – 5:10
5150 – 5:43
Inside – 5:02




piątek, 23 czerwca 2017

Wynalazki Jadisa z You Tube - cz 1




Jednym z moich ulubionych zajęć w czasie wolnym jest buszowanie po zasobach you tube. Można ten serwis krytykować za piractwo, można zarzucać mu, że pełno w nim śmieci różnorakiej treści, ale jedno przyznać trzeba. Jest to kopalnia bez dna jeżeli ktoś szuka muzyki niszowej lub mało popularnej. Muzyki granej przez osoby praktycznie w Polsce nieznane. Godziny spędzone w tym serwisie zaowocowały pewnymi odkryciami. Dzisiaj nastał dzień by się nimi pochwalić. Wpis na blogu będzie miał kilka części bo pozwoliłem sobie podzielić tematycznie te moje „wynalazki”. W części pierwszej jedna z moich ukrywanych miłości – Rockabilly. Gdyby nie fakt, że w naszym kraju na ulicy uchodziłbym za dziwaka lub co najmniej za osobę o orientacji „tej drugiej” to pewnie zabawiłbym się kreatora własnego wizerunku. Jest jeszcze kwestia finansowa – ubrania stylowe nie należą do tanich a gadżety to często zabawki z innego świata cenowego. I nie mówię tu o odrestaurowanym  Cadillacku z 56 bo to dla mnie porównywalne jest tak samo jak odbycie wycieczki pieszej na Kretę.

Czas się pochwalić i zarazem polecić do choćby przesłuchania  tym co wynalazłem w otchłani zasobów tego serwisu.

Część  I – Rockabilly

Kitty in a Casket - Dancing with the devil

Zespół z Austrii. Nie jest to typowy  czysty styl rockabilly. Piosenka przy odrobinie lansu. Starczyłoby kilka dni w esce rock i mielibyśmy wielki hit. Piosenka i tak znalazła popularność dużą. Niestety w kręgach niszowych.


The Baboons - Drinkin gasoline

To już amerykanie pełną gębą i typowe rockabilly.  Stylem piosenka mocno pod Johnny  Casha. Pomysł na klip fajny. Kontrabas ? … Lee Rocker by się nie powstydził.



The Cellmates - Rockabilly feeling

Trio rockabilly z Bratysławy. Można ? . U nas  jedynie grupa Partia próbowała i może jeszcze ktoś. Tak rasowo pod Briana Setzera jednakl nikt nie „poleciał”. Klasyka gatunku i super rock n rollowy numer.


Miss Li - My heart goes boom

Ta pani dorobiła się nawet w Wikipedii strony w języku polskim więc nie jest aż tak źle z jej popularnością. Pochodzi ze Szwecji a sama piosenka dla mnie  wielki hit. Muzycznie trochę bardziej w stylu połowy lat 60tych, ale może sprawił to klimat samego klipu.



Lew Phillips - Fallin in love is easy

Kanadyjczyk. Piosenka  celowo zrobiona I wykonana pod Buddy Hollego. Spokojnie mogłaby otwierać kolejny jakiś pośmiertny jego album. Wyczucie, głos, styl, maniera wokalna… jakbym słuchał Hollego.


Fanny Mae & The Dynamite Believers - Hipshakin'

Kolejni Szwedzi. Jak widać kraj ten to nie tylko ABBA,  Europe i cała paleta metalowców różnych maści… Piosenka tej grupy chwyta od razu i potrafi tkwić mi głowie przez cały dzień.  Zaraża.



Imelda May - live session - Train kept

To już ikona stylu neo rockabilly. U nas w kraju.. bo co u nas w kraju w ogóle jest innego poza szablonami kreowanymi przez komercyjne radia. Irlandka. Akurat  w tej odsłonie coveruje Johnny Burnetta z okresu jego rock n rollowego wcielenia, Piosenka znana, klasyk. Wykonanie dość mocno pod Wandę Jackson.



Bonnie and the Groove Cats - Train kept

Szwajcarzy. Po raz drugi wrzucam tą samą piosenkę tylko w innej odsłonie. Nie mogłem się zdecydować, która wersja  podoba mi się bardziej.

Zanim powrócę do opisów płyt zamieszczę tu przynajmniej  jeszcze dwie części „Wynalazki Jadisa  z You Tube”

 Miłego słuchania. Zamierzam reaktywować  to miejsce tak więc zapraszam do odwiedzin. Tym razem mniej czytania a więcej słuchania. Polecam. Miłego odsłuchu.

piątek, 9 czerwca 2017

Przemyślenia, mobilizacja - będzie kontynuacja


Ostatnio bardzo kuleje moja aktywność na blogu. Może nawet powoli go uśmierciłem. Po części dlatego, że piszę go głównie dla siebie (chyba) oraz czasami odnoszę wrażenie, że niewiele mam do napisania przy sporej ilości płyt. Na półce mi ich co miesiąc przybywa. Większość z nich to znakomite tytuły. Tylko dość mam pisania w stylu ta piosenka jest fajna a ta zaś szybka. Przy wielu pozycjach, które cenię nie znam nawet dokładnie całego składu personalnego grup. Opisywać same emocje ? Mogę, ale sprawi to, że zacznę sam siebie powielać. Posłużyć się informacjami z Internetu ?  Oczywiście mogę tylko po co cokolwiek pisać skoro wystarczy wejść na strony Wiki i samemu sprawdzić co interesuje. Jedyną jeszcze motywacją jest to, że o części tytułów jakie posiadam i bym ewentualnie chciał napisać w necie nie ma nic. I to jest chyba jedyny czynnik, który zadecyduje o dalszej egzystencji tego miejsca. Warto bowiem choć podać tytuł czegoś co warte jest posłuchania. Inaczej pewne płyty zostaną zapomniane. Tak więc wracam do tych grafomańskich działań a jezeli ktoś coś wyczyta da siebie interesującego tym milej mi będzie. Pozdrawiam tych co tu zaglądali..

czwartek, 17 listopada 2016

maxi single disco z lat 80-tych cz 10



W kolejnej odsłonie małego przechwalania się, zamiast siedmiu płyt prezentuję trzy, ale za to jest to moja sentymentalna górna półka. Myślę również, że dla wielu zbieraczy maxi singli byłyby to smakowite kąski. Opisy dość powierzchowne, bo te płyty nie posiadają jakieś wielkiej historii, a i ludzie za nie odpowiedzialni nigdy nie odnieśli popularności, jak było to w przypadku choćby Giorgio Morodera, Franka Fariana etc.. Dla mnie stanowią wartość bo przynajmniej dwie z nich w 1986/87r pełniły rolę coś na wzór soundtracku moich sobotnich wieczorów w Ciciborze.



Check up Twins – Sexy Teachers (1987)

Check up Twins to kolejny projekt muzyczny nie mający nic wspólnego z jakąś regularnością. Kryje  się pod tą nazwą  Alex Cundari, a przy mikrofonie stanął Gianluca Bergonzi. Wokalista bardziej kojarzony jako  J.D. Jaber. Wcześniej panów połączyło już jedno wydawnictwo, gdyż w 1986r oboje pracowali przy „Dont’t wake me up” . Alexa Cundari przy pewnych poszukiwaniach możemy spotkać w kilku jeszcze innych pomysłach, między innymi w początkowych fazach powstawania  tworu o nazwie Radiorama. Co do projektu Check up Twins należy go potraktować jako epizod. Poza dwoma, trzema tytułami nic więcej nie powstało. Zresztą nawet „Sexy Teachers” hitem stała się dopiero po falstarcie. Rok wcześniej wydano już ją na singlu z zupełnie inną aranżacją. Taka produkcja wtedy nie chwyciła. Dopiero rozszerzenie wersji i wzbogacenie jej o bardziej wyraźny motyw przewodni (syntezatorowy) sprawiło, że piosenka stała się przebojem. Na ile była faktycznie popularna w Polsce w tamtych czasach nie wiem. W latach 80tych przy znikomym przepływie informacji każde miasto a nawet dzielnice potrafiły mieć w swoich klubach zupełnie inne track listy. W Poznaniu niewątpliwie „Sexy Teachers” było wielkim hitem roku 1987. Maxi singiel nie zawsze łatwy w pozyskaniu, ale czasami można go na aukcjach trafić. Z ceną bywa różnie. Na pewno nikt tego za półdarmo nie odstępuje. Wydany przez mój ulubiony label Memory records. Strona B singla „Slapping Song (Mix Version)”’ praktycznie nie zasługuje nawet na wzmiankę. Po prostu słaba rzecz.

Swan    General Custer (1986)

Kolejny singiel stanowiący ozdobę mojej kolekcji. Wydany oczywiście przez Memory Records. Pod pseudonimem kryje się Giancarlo Cinelli i on odpowiada za całość produkcji i aranż. Piosenkę poznałem chyba już w okresie lat 90 lub nawet może i były to już dwutysięczne. Nie pamiętam, by grane to było w latach 80tych w poznańskich klubach, ale mogę się mylić, bo i nie gościłem we wszystkich, Miewałem także pauzy kilkumiesięczne, że w ogóle nie bywałem nigdzie w takich przybytkach z muzyką taneczną. Singiel ten należał do grupy tych najbardziej przeze mnie szukanych stąd wielka radość z jego pozyskania. Swego czasu wydawało mi się, że jest to wydawnictwo trudne do pozyskania, a jednak przy odrobinie szczęścia udaje się go zdobyć. Fakt, że nie za „paczkę cukierków”, ale bywa do osiągnięcia. Łączy go z projektem Check up Twins osoba producenta Alexa Cundariego. Gdzieś nawet spotkałem się z wydawnictwem na Cd, gdzie obie piosenki (General Custer i Sexy Teachers) pojawiły się na tym samym nośniku obok siebie.

Squash Gang - I Want An Illusion (1986)

Kolejna perełka, która przybyła do mojej  kolekcji. Piosenka należy to ścisłego top przebojów Italo Disco. Przez lata singiel sprawiał wrażenie, przynajmniej dla mnie, przedmiotu typu „święty grall”. Każdy znał ten utwór (choćby ze składanki The Best of Italo Disco part VII) ale mało kto widział na oczy maxi singla. Dopiero dobrodziejstwo Internetu i pootwierane granice sprawiły, że takie pozycje zaczęły się  pojawiać od czasu do czasu w ofertach sprzedaży. Ponownie nie ma mowy tu o tym by Squash Gang nazwać zespołem. To kolejny projekt powstały na potrzeby wydania i wylansowania kilku piosenek z których w zasadzie dwie zdobyły popularność, w tym jedna okazała się nawet sukcesem. ”I Want An Illusion” ma wszystkie cechy charakterystyczne dla muzyki Italo połowy lat 80tych, ale pamiętajmy że Squash Gang to mimo wszystko Hiszpanie a nie Włosi. Pod szyldem „grupy” ukrywają się: Francisco Quijada, José Quijada oraz Cristina Manzano. ( można te nazwiska znaleźć także w innych projektach, jak choćby Marce – I want you). Płyta wydana przez Blanco Y Negro Music. Płyta nie często gości na aukcjach, choć jak widać skoro nabyłem to nie jest to znowu aż taki „biały kruk”.

Jeżeli ktoś kolekcjonuje maxi single z muzyką taneczną lat 80tych to te trzy pozycje, którymi się pochwaliłem to wręcz obowiązek i stanowią waz z kilkunastoma jeszcze innymi ten główny kręgosłup kolekcji.