poniedziałek, 18 lutego 2013

Pendragon - Window of Life (1993) - recenzja



Omawianie na blogu płyt powinienem swego czasu rozpocząć właśnie od tej płyty. "Window of life" wyostrzyła ona bowiem moje zmysły postrzegania muzyki i z pewnością należy do płyt mego życia. Stało się to w okolicach 1999r za sprawą wiadomej audycji nadawanej o 22 w każdą niedzielę na falach radia Afera z Poznania. Jak widać dość późno, bo aż po siedmiu latach od jej ukazania się. Oczywiście były już u mnie zalążki takich klimatów. W końcu grupa Marillion w latach osiemdziesiątych w niejednym z nas wyrządziła sporo zamieszania, również i u mnie. Płyta którą chcę przedstawić jest w pewnym stopniu powiązana klimatem z zespołem Fisha i spółki. Jaka jest ta płyta, skoro to właśnie ona a nie np. "Miceplaced Childhood" marillionów zrobiła na mnie większe wrażenie. Album rozpoczyna się gitarowym intrem, żywcem przeniesionym z klimatów Pink Floyd. Podobno jest tam sporo bezpośrednich zapożyczeń ale moje ucho niestety nie wychwyciło kopii jeden do jeden.Jest w nim wyczuwalna za to olbrzymia Floydowska przestrzeń. Gitara brzmi tkliwie i sprawia jakby płynęła do naszych uszu z oddali. Nie ma w tej solówce wirtuozerii za to jest piękno i wyczucie. Intro płynnie przechodzi w utwór "The Walls of Babylon" i jest to utwór, który daje już właściwe spojrzenie na to co zawierać będzie dalsza część materiału. Przepiękne smaczki muzyczne pojawiają się w każdej kolejnej sekundzie tego utworu. Swego czasu w Eskulapie właśnie tą kompozycją grupa rozpoczynała koncert. Podobnie zresztą jak na DVD Concerto Maximo. Kolejna pozycja na płycie to "Ghosts". Rozpoczyna się romantycznie brzmiącym fortepianem i melodią jaką nie powstydzili by się najlepsi romantycy muzyki klasycznej. Keybordzista Clive Nolan we fragmencie tego utworu gra bardzo podobnie do tego czym ujmował nas Marillion ale sporym nadużyciem będzie twierdzenie, że to kopia tamtego stylu. Kwestią wartą sporej uwagi są idealnie powiązane z muzyką teksty, pełne poetyki, nadające całości wręcz baśniowy klimat. Może pozwolę sobie tu przytoczyć tłumaczenie pierwszej zwrotki  z piosenki "Ghosts"

Mogłem być aktorem,
Mogłem być czymkolwiek
Po prostu słuchać jak serce samotnego śpiewa,
I Twój gościnny świat.
Jako, że mieszkasz w swych snach,
Jesteś jak porcelanowa lalka i bujany domek.
Robi się trudniej by krzyczeć.
Ale gdy stoję na pustej scenie,Z tym mym martwym bożkiem,
To tutaj moje historia będzie opowiedziana,
I pozwól jej biec.

Twórco snów, patrzysz przez okno,
Zbawco, patrzysz przez okno,
Marzycielu.


Pendragon - Ghosts (koncert w Katowicach 2011r)

Prawie osiem minut Pendragon wprawia nas całkowicie w niebiańskie wręcz zauroczenie tą piosenką (Ghosts) ale musimy zejść na ziemię i to już przy kolejnej, czyli trzeciej kompozycji. Powrót na ziemię fundujemy sobie głównie po to by nie doznać urazu, gdyż  w utworze  "Breaking The Spell" powalimy się na kolana. Kompozycja na wskroś idealna. Zero zbędnego dźwięku. Tylko piękno i atmosfera, którą grupa na tym albumie buduje wręcz znakomicie. Jeśli wydaje nam się, że już  Pendragon po tym utworze nie przeskoczy poprzeczki jaką sobie ustanowił to jesteśmy w błędzie. Pojawia się bowiem piosenka lub bardziej suita "The Last Man on Earth". Gdyby ta piosenka pojawiła się w początku lat 70tych, była by dziś jednym z największych klasyków. Napisać o niej, że jest piękna to tak jakby ją nie docenić. Zmiany rytmu, klimatu, baśniowy tekst. Zbudowana jest ta kompozycja z trzech części. Pierwsza roboczo nazwana "Skylight", rozpoczyna ona i kończy utwór.Środkowy fragment o wiele żwawszy. Mistrzowski popis perkusisty i klawiszowca. Kompozycja trochę układem przypomina mi konstrukcje hitu Led Zeppelin "Stairway to Heaven", gdzie mamy początek, rozwinięcie, zmianę tempa i powrót w końcówce do motywu pierwszego. Dla mnie jest to absolutny numer jeden tej grupy. Czternaście minut i czterdziesci sekund czarowania dźwiekiem.Warto wspomnieć o specyficznym hołdzie jaki w tym utworze Nick Barett złożył członkom grupy  The Moody Blues. Bardzo zręcznie wplótł on do tej kompozycji nieznaczny aczkolwiek bardzo charakterystyczny motyw muzyczny pochodzący z piosenki  "New Horizont" z 1972r autorstwa Justina Haywarda i to wraz z nieznacznie tylko zmienionym tekstem. 

To jeszcze nie koniec moich zachwytów nad tą płytą. W kolejce bowiem czekają jeszcze dwie kompozycje. Pierwsza to "Nostradamus", która nie dość, że wspaniale wtapia się w całość albumu to jeszcze stanowi o jego całym uroku.Nie wyobrażam sobie bowiem by po przecudnym "The Last man on Earth" mogło byś na tej płycie coś innego. Trudno w ogóle na tej płycie wskazać choć kilka sekund przeciętniactwa.Ta płyta to dzieło muzyki rockowej i objawienie w pełnej krasie talentu Nicke'a Baretta, Cliva Nolana i Petera Gee. Tą płytą grupa Pendragon dopełniła wszystkie wcześniejsze dzieła mistrzów art rockowego grania. Jeżeli zachwyca nas malowanie dźwiękiem poprzez gitarę solową w stylu Camel czy Marillion to tutaj otrzymujemy to. Jeśli zachwycają nas Fishowskie teksty pełne poezji i osobistych emocji to w "Window of  life" także to odnajdziemy. Jeśli lubimy rozbudowane brzmienia klawiszy również tutaj je usłyszymy. Nie dość, że to tu wszystko odnajdziemy to jeszcze w jakości bijącej pierwowzory.Pewnie znajdą się tacy co powiedzą, że moja opinia o tej płycie to "bicie piany" i że to co na niej jest już było wcześniej u innych słyszane.Że całość trąci wtórnością. Być może te wszystkie smaczki muzyczne były prędzej stosowane przez innych artystów ale nie były nigdy tak znakomicie splecione w jedną całość. Jeśli Barett czerpał przy tworzeniu tego albumu z pomysłów innych to uczynił to po mistrzowsku i stworzył tym samym nową, już swoją własną jakość.


Na zakończenie "Am I Really Losing You". Najbardziej romantyczny utwór tej płyty, przepełniony tęsknotą i miłością.Kończy się on dość prostym ale i bardzo urzekającym motywem granym na gitarze.Całość kompozycji to kolejny hołd tym razem dla grupy Yes.Tutaj nie da się ukryć wpływu yesowskiej kompozycji "Gates of Delirium" na całość utworu. Praktycznie same nawiązania. Nawet można by określić "ostatnią kompozycję na tym albumie jako rodzaj wariacji na temat tego co nagrała ekipa z Yes.Tylko w Yes gitara nieśmiało wkrada się w całość brzmienia dając subtelną ozdobę. W pendragonowskim  "I'm a Realy lossing you" brzmi przewodząc każdemu dźwiękowi, roztkliwiając nas na sam koniec tego albumu wręcz do bólu z tęsknoty jaką odczuwa i sam Barrett po utracie miłości. Niepowtarzalny klimat tej melodii sprawia, że już tęsknimy by ponownie włączyć ta płytę w odtwarzaczu. Kto nie zna tego albumu powinien poznać go jak najszybciej. Ta płyta to niedoceniona w świecie perła a jej pech polega na tym, że ukazała się o ponad dziesięć lat za późno.Gdyby trafiła w swoje czasy czyli początki lat 70tych dziś byśmy rozmawiali o Pendragonie na równi jak o Camel, Crimsonach czy nawet Pink Folydach. Ocena pięć gwiazdek tylko z uwagi na to, że nie chciałbym bluźnić i mieszać sił boskich w sprawy sztuki doczesnej. Powinienem dać jednak sześć.
                          Pendragon - I'm a really losing you ? (Koncert w Katowicach 2008r)

Pendragon - The Window of Life

 1. Walls of Babylon
 2. Ghosts
 3. Breaking the Spell
 4. Last Man on Earth
 5. Nostrodamus (Stargazing)
 6. Am I Really Losing You?

Na sam koniec muszę jeszcze odnieść się do okładki albumu. Jedna z piękniejszych jakie znam. Celowy kicz miesza się tutaj ze sztuką. Bardzo czytelne odzwierciedlenie tego o czym śpiewa na tej płycie Nick. Mamy na niej przepych postaci, scen i symboliki. Można ją oglądać kilkadziesiąt razy a i tak za każdym razem dostrzeżemy na niej coś nowego.

Odnosząc się do całości twórczości zespołu Pendragon  dodam, że Nick Barrett nigdy wcześniej ani nigdy później nie sprostał tak dobrze wokalnie swoim kompozycjom jak na tej płycie.Z pewnością przy recenzjach innych płyt (a pewnie kiedyś się pojawią) tej grupy poruszę tą kwestię. Na zamieszczonych fragmentach koncertowych Nick niestety bardzo się męczy. W wersjach studyjnych wokal jego jest znacznie lepszy

okładka w pełnej krasie


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz