piątek, 26 kwietnia 2013

Jadis - See right through you (2012) - recenzja



Jadis to jeden z tych zespołów o którym się mówi tylko w gronie dociekliwych sympatyków muzyki rockowej i to też głównie w jej specyficznej progresywnej formie.Jeżeli ktokolwiek w ogóle kojarzy nazwę Jadis to prędzej za sprawą audiofilskiego sprzętu audio o tej marce lub za sprawą książki "Opowieści z Narnii" gdzie występuje postać o tym imieniu w osobie białej czarownicy. Nazwa zespołu Jadis źródło ma jednak gdzie indziej i doszukiwać należy się jej w języku francuskim gdzie jadis oznacza słowo "niegdyś" lub "zeszłoroczny". Z uwagi na to, że mało o tej grupie w naszych mediach kilka suchych faktów zawsze się przyda. Grupa istnieje od 1986r ale dopiero w 1992r wydaje swój debiutancki album „More Than Meets the Eye”. Na czele grupy od zawsze stał i stoi Gary Chandler wspomagany przez mniej lub bardziej znanych muzyków.Jednym z tych bardziej znanych (oczywiście w pewnych kręgach) to Martin Orford - klawiszowiec zespołu IQ. By wiele się nie rozpisywać dodam tylko, że Jadis wydając swój debiutancki album postawił sobie tak wysoko poprzeczkę, że praktycznie później już ani razu nie udało mu się jej przeskoczyć. Kilka razy zdarzyło mu się w pewnych fragmentach na kolejnych płytach łapać wysoki pułap ale zawsze czegoś brakowało by mogły te utwory zapaść w sercu. Mijały kolejne lata a Gary Chandler stał się dla mnie gwiazdą jednej płyty oraz kilku incydentów muzycznych, w tym znakomitej asysty muzycznej na solowej płycie Martina Orforda.Potrafił mnie jeszcze Jadis z biegiem lat ująć kilkoma coverami i w zasadzie to wszystko.Zespół poznałem późno bo dopiero w 2000r za sprawą koncertu Pendragon przed którym Gary Chandler grał jako support. Mniej wiecej w tamtym okresie nabyłem też wspomnianą debiutancką płytę. Jako miłośnik „More Than Meets the Eye” zapoznałem się później z całą dyskografią grupy. Gdy się trochę osłuchałem z dokonaniami zespołu zachwyt nad talentem zaczął mieszać się z rozczarowaniem. Płyty były dla mnie nierówne, kompozycje często bez pomysłu a melodie nie tyle skomplikowane czy trudne co po prostu kiepskie. Jedyne co często broniło te utwory to gitara a uściślając to jej dźwięk i melodia granych solówek.Tak minęło sobie naście latek i praktycznie dla mnie nazwa Jadis bardziej stawała się moim nikiem (kiedyś przez przypadek wybranym) niż nazwą preferowanego zespołu.


Wszysto zmieniło się kilka miesiecy temu. Podczas rozmowy z kolegą "w pewnym" sklepie płytowym w Poznaniu pojawił się temat najnowszej płyty Jadis "See right through you". Dla niego była to doskonała płyta. Dla mnie po przesłuchaniu "na szybko" była ona kolejną pozycją, która ani mnie nie zaskakuje ani nie cieszy na dłużej. Po prostu kolejna płyta Jadis, gdzie każdy dosłyszy z dwa ładne fragmenty z uroczymi solówkami. Coś mnie jednak po tej rozmowie w sklepie tknęło.Postanowiłem jeszcze raz przesłuchać ten materiał ale tym razem zabrać się do tego już w skupieniu i nic innego nie robić. Już po trzecim utworze byłem pewien, ze wcześniej po prostu jej nie słuchałem a jedynie grała ona jako tło przy domowych czynnościach. Musiałem nie poświęcić jej w ogóle uwagi.To jedyne sensowne wytłumaczenie. Podczas ponownego odsłuchu (weryfikującego poglądy kolegi) album z każdą kolejną piosenka robił się coraz lepszy i doskonalszy. Dziś juz nie twierdzę, że poprzeczka debiutu to był szczyt osiągnięć Chandlera. Płyta jest po prostu jadisowsko urocza. Mamy w niej tyle pięknej gitary ile tylko udało się sensownie wpakować by nie nastapił przesyt. Mamy oczywiście ten charakterystyczny wokal Gary'ego, któremu zawsze zarzucałem, że pomimo odpowiedniej mocy mało jest melodyjny i piękno kompozycji wyczuwa się dopiero w chwili, gdy przestaje spiewać a zaczyna grać. To jedna ze stałych cech muzyki tej grupy. Podkład muzyczny, cała aranżacja jest o wiele bardziej melodyjna i płynna niż śpiewane fragmenty Gary'ego. Na tej płycie udało mu się wreszcie połaczyć przebojowość refrenów  z urodą solówek gitarowych. Oczywiście przebojowość traktowaną z pewną poprawką z uwagi na klimat muzyki.

Co spodobało mi się szczególnie ? Przede wszystkim Chandler nie bał się na niej kilka razy uderzyć mocniej w struny... ale wam bzdury wypisuję. Chcecie wiedzieć dlaczego ta płyta jest według mnie tak rewelacyjna i posiada to coś co wywyższa ją nad inne dzieła Jadis ? Otóż na tej płycie pod numerem cztery jest "More Than Ever". Ta piosenka swoim blaskiem promieniuje na wszystko co się znajduje wokół i nawet niezbyt dobre kompozycje w jej świetle stają się równie jej cudowne. Trochę przesadziłem ? - może tak.  Te pozostałe sześć kompozycji nawet i bez tego światełka tworzy dobry materiał. Co prawda trudno tu znaleźć coś  nowego czego byśmy jszcze u Chandlera nie słyszeli ale i tak ta plyta jest w jakiś sposób od poprzednich lepsza. Wszystko pomimo tego że bardzo znajome i podobne to jednak brzmi ładniej i ciekawiej. Urzeka przy słuchaniu tego materiału to,  że bardziej niż w poprzednich płytach czuć dbałość o zachowanie w kompozycjach czytelnych ładnych melodii. Reszta to w zasadzie typowy Jadis jaki znamy od lat dwudziestu. Warto dodać, że na przestrzeni wszystkich tych lat Gary od początku nadał muzyce zespołu swój styl gry i komponowania. Na każdej płycie odciska swój własny muzyczny klimat  i nie zdarza mu się wydać płyt całkowicie beznadziejnych. Owszem nie zawsze propozycje są w pełni udane ale poniżej pewnych dość wysokich norm nie schodzi . Myslę, że można mówić o Jadis jako o zespole z własnym łatwo rozpoznawalnym stylem.



Z najnowszej płyty Jadis - What If I Could Be There (Rough Mix)

Album zawiera siedem kompozycji i jest to czasowo trochę ponad czterdzieści minut muzyki. Jak na standardy a dokładniej możliwości to niewiele ale dobry artysta wie kiedy powinien swoje dzieło zacząć i kiedy powinno się kończyc.Dziękuję więc, że nie ma na tym albumie dodatków muzycznych, które często potrafią zepsuć klimat albumu. Jadis tą płytą utarł mi nosa gdy już w zasadzie postawiłem krzyżyk nad twórczością grupy. On wydał doskonały album, jednocześnie nie zaoferował na nim nic nowego. Po prostu wreszcie udało się Gary'emu pogodzić urodę parti śpiewanych z melodiami swojej gitary co nie zawsze szło mu w przeszłości. Stąd też tak udany album. Zaś "More Than Ever" jest jego największą ozdobą i rzeczą tak piękną, że na nowo potrafiącą przywrócić wiarę w Chandlera jako najlepszego romatycznego gitarzystę w świacie art rocka.

.
Gary Chandler podczas sesji w studio nagraniowym - gra motywy z "More than Ever"

Zachęcam również do poczytania co na temat tej płyty miał do napisania swego czasu  Nawiedzony



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz