środa, 29 sierpnia 2012

Kim Wilde - Catch as catch can (1983) - recenzja



Kim Wilde "Catch as Catch Can" to z pewnością jedna z płyt mojego życia i to nie dlatego, że to takie dla mnie było rewolucyjne dzieło a po prostu jako małolat szalałem za tą artystką i chłonąłem bezkrytycznie wszystko co wydobywało się muzycznie z tej przecudownej istotki. Ile razy nastawiam tą płytę dzisiaj przed oczami mam mój stary pokój w rodzinnym mieszkaniu na Winogradach i ścianę zapełnioną plakatami z Bravo, no i siebie w wieku 15 lat. Pamiętam również doskonale wszystkie perypetie i problemy, gdy pomimo kary jaką nałożyli mi rodzice która polegała na zakazie słuchanie radia i kaset kombinowałem jak to nagrać.Byłem wtedy już zdeklarowanym fanem Kim Wilde.Co prawda znałem jej repertuar bardzo wybiórczo. Płytę  "Select", czyli tą wcześniejszą poznałem dopiero po poznaniu "Catch as Catch Can" a krążek debiutancki praktycznie dopiero w latach 90tych. Oczywiście piszę tu o całych płytach.Przeboje singlowe znałem doskonale wcześniej.Wróćmy jednak do "Catch as catch Can". Trudno mi się do tej płyty odnieść z dystansem bo wiążą się z nią wspomnienia młodości. Dlatego zapewne trochę  podkoloruję wszystko co o niej napiszę.Mimo to proponuję poczytać tą recenzję bo postaram się przynajmniej część faktów przytoczyć precyzyjnie a tylko sugestywne pozostaną do nich komentarze.

Zdjęcie to wykonała Sheila Rock wyspecjalizowana w fotografowaniu artystów

Muzycznie ta płyta sprawia wrażenie concept albumu choć nim nie jest. Płyta bez słabego punktu. Przecudowne noworomantyczne klimaty.Kompozycje bardzo różne ale bardzo spójne brzmieniowo. House of Salome otwierający całość juz na starcie daje nam sound sławnego syntezatora Roland jupiter 8, dzieki temu od razu wiadomo, że mamy do czynienia z muzyką pierwszej połowy lat 80tych.Piosenkę otwierającą płytę wyznaczono na promocyjnego singla numer dwa. Oprócz niej lansowano także "Dancing in the dark" oraz "Love Blonde" (jako pierwszy). Oczywiście gdzie lansowano to lansowano. Na listę trójki "Love Blonde" wszedł tylko na chwilę by zaraz polecieć. Zresztą w Anglii też płyta jako całość zagościła w drugiej pięćdziesiątce i to tylko przez dwa tygodnie.Tak więc trudno napisać, że ten longplay zawojował świat.Coś jednak w tej płycie jest, ze wracam do niej wyjątkowo często i wyjątkowo chętnie.To coś to nic innego jak mieszanina muzyki pełnej romantyzmu, zmysłowego głosu Kim i sporej dawki przebojowości.Przeboje zostały tu przeplecione piosenkami,które od początku nie miały stanowić wypełnienia."Shoot to disable" miał nawet podobno być utworem tytułowym tego albumu.Po przesłuchaniu całości płyty,każdego fana powinien uderzyć szczegół aranżacyjny piosenek.Zrezygnowano prawie całkowicie na tej płycie z rytmów rockowych. Tutaj perkusja pracuje typowo dla syth popu, trochę sprawiając wrażenie nieskładności.Typowym przykłądem niech będzie wspomniany wcześniej "House of Salome". Kolejny utwór to "Back Street Joe".Dla mnie jedna z ozdób tej płyty.Kim ma w sobie tu sporo liryzmu ale nie takiego w stylu dwanaście świeczek, wino i dwa kieliszki.Ona steruje tu emocjami a barwa jej głosu akurat w tej kompozycji dla mnie brzmi doskonale.Doskonały przykład jak z błachej melodyjki można przy odpowiedniej aranżacji zrobić coś co zostaje w pamięci i to nawet gdy wcześniejsza wysłuchana piosenka to materiał przebojowy a kolejna to popis muzyczny i liryczny rodem od państwa Wildów. Ten kompozytorsko - aranżacyjny wyczyn to "Stay Awhile". Piosenka, która według mnie powinna być lansowana jako trzeci singiel z tego albumu zamiast np. "Dancing in the Dark". Czas by zająć się podobno największym przebojem z tego albumu. "Love Blonde" trąci klimatem Stanów Zjednoczonych z lat 30tych.Swingowanie jest tu na całego a do tego wszystko wzbogacone saksofonem na którym gra ukochany KIm Wilde niejaki Gary Barnaclea (radzę spamiętać to nazwisko bo to postać.. zresztą zajrzyjcie do wikipedii a szczęka poleci w dół). Stronę A longplaya zamyka "Dream Sequence" i jest to absolutna perełka znana i popularna a przede wszystkim doceniana głównie przez fanów artystki.Nigdy wcześniej ani później już czegoś takiego nie zaśpiewała.Utwór zabarwiony tajemniczością i faktycznie nawet od strony muzycznej czuć jakby ilustrował wycinek, jakąś sekwencję ze snu.Ma nawet miejscami coś z psychodelii ale takiej w wydaniu new romantic.Robi niesamowity finał dla pierwszej strony na winylu. Posiadacze wersji compact disc niestety mają to nieszczęście, że nie mogą zrobić pauzy jaką wymusza na posiadaczach winyla czynność przełożenia płyty na drugą stronę. Oni od razu poczęstowani zostają po zjawiskowym utworze sporą dawką dyskotekowej elektroniki jaką funduje "Dancing in the Dark". Piosenka dość mocno lansowana swego czasu, choć listy przebojów nie były zbytnio dla niej łaskawe.Kto wie czy głównym powodem tego "uszczęśliwiania na siłę" nie było to, że za kompozycją stał Nicky Chinn, ówczesna megagwiazda kompozytorska, jedna z połówki sławnego duetu Chinn/ Chapman. Z pewnością piosenka ma w sobie gen przebojowości ale podana w rytmie bardziej amerykańskiego disco u nas w Europie nie przyjęła się jak spodziewano.Za to kolejna piosenka "Shoot to Disable" spełniająca rolę wypełniacza to miód na uszy, choć również przebojem nie została. Przepiękna i z klimatem melodia. Ostro zarysowana perkusja nadaje spory urok kompozycji. Kim ponownie przedstawia nam w niej sporo liryzmu. Rzecz piękna i ujmująca. Dla mnie jeden z najmocniejszych punktów tej płyty od strony artystycznej.Ostatnie trzy piosenki by już zbytnio nie rozpisywać się stanowią olbrzymią ozdobę a piosenka "Sparks" powinna być wydana na singlu i to ona głównie powinna reklamować ten album. W tej kompozycji fani dostali taką Kim Wilde jaką pokochali. Przebojową , dynamiczną i czarującą.

 Pierwsze cztery albumy Kim Wilde- według mnie najlepsze w całym jej dorobku


By podsumować całość warto napisać, że z pewnych względów właśnie ten album powinno się traktować jako apogeum procesu tworzenia gwiazdy pop z Kim Wilde. Do tej płyty Kim była kształtowana artystycznie przez rodzinę i traktowana bardziej jako córka lub młodsza siostra niż piosenkarka. Nigdy później już brat z ojcem nie odgrywali aż tak dużej roli jak do czasu wydania tego longa. Owszem kolejna płyta to też był jeszcze zamysł twórczy rodzinki ale Kim już miała na niej momenty gdzie mogła wykazać się twórczo  a także czuwała nad całością jako współproducent Kim jak niektórzy wiedzą po wydaniu "Catch as catch can" wyprowadziła się z domu i zamieszkała sama. Kupiła sobie też swój pierwszy samochód, używanego volkswagena garbusa. Zerwała także z firmą fonograficzną RAK z którą jej rodzina powiązana była chyba od początku jej istnienia.

 Labele RAK pierwszych trzech longplayów Kim Wilde

Firma na zakończenie wydała jeszcze składankę piosenek pod tytułem "The Very Best of Kim Wilde". Prawdopodobnie kontrakt opiewał na cztery płyty i załatwiono ten problem właśnie w ten sposób. Przez lata myślałem ,że to było działanie złośliwe ze strony firmy ale gdy zacząłem kojarzyć fakty raczej wersja z kontraktem na czwartą płytę bardziej przemawia za prawdą.Na tej składance dodatkowo pojawiły się dwie piosenki, które wcześniej ominęły albumy.Były to "Boys" strona "b" singla "Water on Glass" oraz singlowa piosenka "Child come away" z 1982r. Brak  komercyjnego sukcesu Catch as catch can" po części mógł się podobno przyczynić do zawieszenia dalszej kariery. Kim to rozważała. Jej trasa koncertowa promująca okazała się niewypałem i spowodowała wielką gorycz u gwiazdy, której wszystko przychodziło do tego momentu łatwo.Za brak sukcesu wszystkie winny co prawda wzięli na siebie ojciec z braciszkiem jako twórcy materiału ale Kim poczuła wielki niedosyt i był to dla niej pierwszy prawdziwy zimny prysznic. Dzisiaj po latach inaczej oceniamy tą płytę ale pamiętajmy, że to był rok 1983 a wtedy w świecie muzyki działo się znacznie więcej niż my dzisiaj z tego pamiętamy.Załamywała się pierwsza fala new romantic a MTV pokazało całą potęgę swojej mocy tworząc w kilka tygodni wiele nowych gwiazd.To był naprawdę trudny okres by przetrwać.Dziś wiemy,że udało się i Kim już w rok później wydała kolejną dobrą płytę a w kolejnych latach z powodzeniem kontynuowała swoją karierę dalej.  


Zawsze w trakcie słuchania płyty ( i to każdej nie tylko tej )  okładka od tego co jest na talerzu 
musi znajdować się w zasięgu mojego wzroku

track lista

strona A

01. House Of Salome         
02. Back Street Joe         
03. Stay Awhile         
04. Love Blonde        
05. Dream Sequence    

strona B
   
01. Dancing In The Dark     
02. Shoot To Disable         
03. Can You Hear It    
04. Sparks    
05. Sing It Out For Love

1 komentarz:

  1. Piękna płyta, jak wiele z lat 83-84, to chyba mój ulubiony okres z lat 80. Kim kojarzy mi się z pierwszymi dyskotekami szkolnymi w tamtym czasie, mam 44 wiosen to pamiętam jeszcze, no i z listami przebojów w programie 1 polskiego radia, bo na trójce jej nie lansowali... ale to osobny temat, pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń